– Oczywiscie, przekaze. Jesli moglbym panu byc w czynili pomocny, prosze bez wahania dac mi znac.
Po wyjsciu prawnika Jack zaczal krazyc po gabinecie. Whisky troche macila mu mysli, choc zwykle mial bardzo mocna glowe. Czul pustke, byl glodny i zmeczony. Usmiechnal sie ponuro. Co za przeklety dzien, a jeszcze nawet nie dobiegl poludnia.
Czul sie dziwnie oderwany od przeszlosci i przyszlosci, jakby przygladal sie swojemu zyciu z boku. Zastanawial sie, z czego w zyciu moze byc zadowolony. Mial pieniadze, dom, ziemie, a teraz odziedziczyl rodzinny majatek na wsi, ktory z urodzenia nalezal sie prawowitym dziedzicom rodu, a nie bekartowi. Powinien byc bardzo zadowolony z zycia.
Jednak nie dbal o zadna z tych rzeczy. Pragnal tylko jednego – Amandy Briars w swoim lozku. Tej nocy i kazdej innej, Chcial, zeby do niego nalezala i chcial sam do niej nalezec
Tylko Amanda mogla sprawic, zeby nie skonczyl tak jak ojciec – jako bezduszny, niegodziwy bogacz. Jesli nie bedzie jej mial… Jesli przez reszte zycia bedzie mogl tylko patrzec, jak Amanda starzeje sie u boku Charlesa Hartleya…
Zaklal i zaczal jeszcze szybciej krazyc po gabinecie niczym tygrys w klatce. Amanda dokonala korzystnego dla siebie wyboru. Hartley nigdy nie sprowokuje jej do zachowania, ktore nie przystoi damie lub jest niezgodne z konwenansami. Zamknie ja w wygodnym domu i wkrotce ta impulsywna kobieta, ktora kiedys chciala wynajac sobie w prezencie na urodziny meska prostytutke, zamieni sie w zacna i stateczna matrone.
Jack zatrzymal sie przy oknie i oparl dlonie o chlodna szybe. Ponuro stwierdzil, ze dla Amandy o wiele lepsze bedzie malzenstwo z takim czlowiekiem jak Hartley. Postanowil za wszelka cene zdusic w sobie samolubne pragnienia i wziac pod uwage przede wszystkim dobro Amandy. Chocby mial umrzec, nie okaze niezadowolenia z jej slubu i postara sie, zeby nigdy sie nie domyslila, co naprawde do niej czuje.
Amanda usmiechnela sie do przyszlego narzeczonego.
– Charles, o ktorej godzinie oglosisz nasze zareczyny? – zapytala.
– Talbot dal mi w tej sprawie wolna reke. Mysle, ze powinienem to zrobic tuz przed rozpoczeciem tancow, bo wtedy bedziemy mogli pierwszego walca odtanczyc juz jako narzeczeni.
– Doskonaly pomysl. – Starala sie nie zwracac uwagi na dziwny ucisk w zoladku.
Stali razem na jednym z balkonow, przylegajacych do salonu Thaddeusa Talbota. Bal byl bardzo udany. Przybylo ponad stu piecdziesieciu gosci, muzyka byla piekna, a jedzenie wysmienite jak zwykle na przyjeciach u Talbota.
Tego wieczoru Amanda i Charles mieli powiadomic znajomych i przyjaciol o swoich planach malzenskich. Potem przez trzy tygodnie w kosciele beda odczytywane zapowiedzi, a skromny slub odbedzie sie w Windsorze.
Wiadomosc o planowanym zamazpojsciu Amandy uszczesliwila jej starsze siostry, Sophie i Helen. Sophia napisala, ze w pelni popiera jej wybor i cieszy sie, ze Amanda posluchala jej rady. Pisala tez:
Rozsadny wybor, pomyslala Amanda z rozbawieniem. Kiedys nie wyobrazala sobie, ze przy wyborze narzeczonego bedzie sie kierowala rozsadkiem, a jednak tak wlasnie sie stalo.
Hartley rozejrzal sie wokol, zeby sie upewnic, czy nikt na nich nie patrzy, a potem pocalowal ja w czolo. Amanda nadal nie mogla sie przyzwyczaic do dotyku jego ust, otoczonych gesta, szorstka broda.
– Uczynilas mnie szczesliwym czlowiekiem. Doskonale do siebie pasujemy, prawda?
– Owszem, pasujemy. – Rozesmiala sie z nerwowo.
Ujal jej dlonie i uscisnal.
– Przyniose ci troche ponczu. Porozmawiamy jeszcze chwile w tym zacisznym miejscu. O wiele tu spokojniej niz na tej gwarnej sali. Zaczekasz tu na mnie?
– Oczywiscie, najdrozszy. – Amanda rowniez uscisnela jego dlonie i westchnela. Niepokoj zaczal ja powoli opuszczac. – Pospiesz sie, prosze. Stesknie sie za toba, jesli zbyt dlugo nie bedziesz wracal.
– Na pewno sie pospiesze – zapewnil z czulym usmiechem. – Przeciez nie jestem glupcem i nie zostawie najpiekniejszej kobiety na balu samej na dluzej niz kilka minut. – Otworzyl przeszklone drzwi, prowadzace do salonu. Natychmiast rozlegly sie dzwieki glosniej muzyki i gwar rozmow, ale po chwili znow ucichly, kiedy Charles zamknal za soba drzwi.
Jack w ponurej zadumie spogladal na tlum eleganckich gosci, krazacych po salonie Thaddeusa Talbota. Mial nadzieje, ze gdzies mignie mu sylwetka Amandy. Orkiestra grala jakas skoczna melodie w balkanskim rytmie, co bardzo ozywialo atmosfere przyjecia.
Doskonaly wieczor na ogloszenie zareczyn, pomyslal smetnie Jack. Nigdzie nie widzial Amandy, ale przy stole z napojami dostrzegl wysoka postac Charlesa Hartleya.
Kazdy nerw jego ciala buntowal sie na mysl o uprzejmej rozmowie z tym czlowiekiem, a jednak uznal to za konieczne. Postanowil, ze zaakceptuje te sytuacje jak dzentelmen, choc takie postepowanie bylo zupelnie obce jego naturze.
Z wysilkiem przybral obojetny wyraz twarzy i podszedl do Hartleya, ktory wlasnie polecil lokajowi, zeby mu nalal dwie czarki ponczu.
– Dobry wieczor, Hartley – powiedzial.
Hartley odwrocil sie do niego. Twarz mial pogodna, a ukryte w schludnie przystrzyzonej brodzie usta usmiechaly sie przyjaznie.
– Zdaje sie, ze naleza ci sie gratulacje – dodal Jack.
– Dziekuje – odrzekl ostroznie Charles. Obaj zgodnie odeszli od bufetu i staneli w rogu salonu, gdzie nikt nie mogl ich uslyszec. – Amanda mi mowila, ze odwiedzila cie dzis przed poludniem. Myslalem, ze po otrzymaniu takiej wiadomosci zechcesz… – Urwal i spojrzal na Jacka badawczo. – Widze jednak, ze nie masz nic przeciwko naszemu malzenstwu.
– A dlaczego mialbym sie sprzeciwiac? To oczywiste, ze pragne, zeby pannie Amandzie Briars ulozylo sie jak najlepiej.
– Wiec towarzyszace temu zwiazkowi okolicznosci wcale cie nie niepokoja?
Sadzac, ze Hartley nawiazuje do jego romansu z Amanda, Jack potrzasnal glowa.
– Jesli ty nie zwracasz na to uwagi, to ja tym bardziej nie bede.
Skonsternowany Hartley powiedzial cicho:
– Chce, zebys cos wiedzial, Devlin. Zrobie wszystko, zeby uszczesliwic Amande i bede doskonalym ojcem dla jej dziecka. Moze rzeczywiscie bedzie latwiej, jesli pozostaniesz z boku…
– Dziecko? – wyszeptal Jack, wbijajac wzrok w Hartleya. – O czym ty, do cholery, mowisz?!
Hartley znieruchomial i w skupieniu wpatrywal sie w jakis odlegly punkt na parkiecie. Kiedy podniosl wzrok, w jego oczach widac bylo przerazenie.
– A wiec ty nic nie wiesz, prawda? Amanda zapewnila mnie, ze wszystko ci dzis rano powiedziala.
– Co miala mi powiedziec? Ze jest… – Jack urwal gwaltow nie. Mial zamet w glowie. Co tez Hartley chcial mu powiedziec? Nagle zrozumial. Dziecko. Dziecko!
Dobry Boze…
Ta wiadomosc przeszyla go niczym piorun, poruszyla kazda komorke ciala, kazdy nerw.
– Moj Boze… – wyszeptal. – Ona jest w ciazy, tak? Nosi moje dziecko. I wyszlaby za ciebie, nic mi o tym nie mowiac.
Milczenie Hartleya wystarczylo mu za odpowiedz.
Z poczatku Jack byl zbyt oszolomiony, zeby cokolwiek czuc. Potem wybuchla w nim furia i ciemny rumieniec zalal mu policzki.
– A wiec Amanda jednak nie potrafila sie zmusic, zeby z toba o tym porozmawiac – stwierdzil cicho Hartley. Jego glos ledwie docieral do ogluszonego gniewem Jacka.
– Ale bedzie musiala to zrobic – wycedzil Jack przez zacisniete zeby. – Lepiej bedzie, jesli wstrzymasz sie z ogloszeniem waszych zareczyn.
– Tak rzeczywiscie bedzie lepiej – zgodzil sie Charles.
– Powiedz mi, gdzie ona jest?
– Na balkonie.