Wiedzial, ze nazywano go gigantem swiata wydawniczego, a na to miano zawsze chcial zapracowac. Teraz praca juz go tak nie wciagala. Nawet duchy z przeszlosci przestaly go przesladowac. Dni mijaly jakby spowite w ponurej, szarej mgle. Nigdy jeszcze nie byl w takim stanie. Nie czul zadnych emocji, a nawet bolu. Bardzo chcial, zeby ktos mu powiedzial, jak sie wyrwac z wszechogarniajacego przygnebienia.

– Jestes po prostu zblazowany, moj chlopcze – poinformowal go ironicznie pewien zaprzyjazniony arystokrata. – I bardzo dobrze. Taki stan jest teraz bardzo modny. Kazdy, kto cos w towarzystwie znaczy, jest dzisiaj zblazowany. Jesli chcesz poprawic sobie nastroj, idz do klubu, napij sie czegos, zagraj w karty, wez sobie kochanke. Albo wyjedz na kontynent, zeby zmienic otoczenie.

Jack wiedzial, ze zadna z tych propozycji mu nie pomoze. Przesiadywal wiec nadal w biurze i pracowicie negocjowal nowe umowy albo wpatrywal sie niewidzacym wzrokiem w gory dokumentow, takie same, jakie spoczywaly na jego biurku miesiac i rok wczesniej. I caly czas czekal na jakies wiadomosci o Amandzie Briars.

Fretwell, niczym wierny pies mysliwski, przynosil mu interesujace go informacje, ilekroc udawalo mu sie na nie natrafic: widziano Amande w operze, w towarzystwie Charlesa Hartleya; siedziala w herbaciarni i wygladala bardzo ladnie. Jack bez konca analizowal kazda informacje, przeklinajac sie w duchu za to, ze tak bardzo obchodza go szczegoly z jej zycia, ale Amanda byla jedyna osoba, zdolna przyspieszyc bicie jego serca. On, ktory zawsze byl znany z ogromnego apetytu na zycie, teraz interesowal sie jedynie tym, co robi stateczna stara panna.

Pewnego ranka uznal, ze nie potrafi zmusic sie dzis do siedzenia za biurkiem, i doszedl do wniosku, ze wysilek fizyczny dobrze mu zrobi. Nie byl w stanie zabrac sie do papierkowej roboty, a wiedzial, ze w firmie sa inne pilne prace do zrobienia. Zostawil wiec stos rekopisow i umow i zajal sie przenoszeniem skrzyn ze swiezo oprawionymi ksiazkami do czekajacych na ulicy wozow, ktore mialy je zawiezc na przycumowany u wybrzeza statek.

Zdjal surdut i w samej koszuli zarzucal sobie na ramie ciezkie skrzynie, po czym znosil jej po schodach na parte i budynku. Chociaz chlopcy z magazynu troche sie zdenerwowali na widok prezesa, wykonujacego tak przyziemna czynnosc, praca byla tak ciezka, ze wkrotce przestali zwracac na niego uwage.

Kiedy Jack piec razy zszedl z piatego pietra na parter, za kazdym razem obciazony ciezka skrzynia, odnalazl go Oscar Fretwell.

– Panie prezesie – zwrocil sie do niego, wyraznie zaniepokojony. – Panie prezesie, chcialem… – Umilkl na widok Jacka ladujacego skrzynie na woz. – Przepraszam, ale co pan robi? Nie ma potrzeby, zeby osobiscie znosil pan skrzynie. Zatrudniamy tylu pracownikow, ze sami dadza sobie rade…

– Zmeczylo mnie siedzenie za tym cholernym biurkiem -warknal Jack. – Chcialem rozprostowac nogi.

– Spacer w parku przynioslby ten sam skutek – zauwazyl Fretwell. – Czlowiek na panskim stanowisku nie musi wykonywac pracy magazyniera.

Jack usmiechnal sie i otarl wilgotne czolo rekawem koszuli. Dobrze bylo tak sie spocic, wysilic miesnie, robic cos, co nie wymagalo myslenia, tylko fizycznego wysilku.

– Oszczedz mi kazania. W biurze nie bylo dzis ze mnie zadnego pozytku. Wolalem robic cos bardziej uzytecznego, niz spacerowac po parku. A teraz mow, o co ci chodzi. Mam jeszcze duzo skrzyn do zaladowania.

– Jest pewna sprawa – zaczal z wahaniem Fretwell. – Ma pan goscia. Panna Briars czeka w pana gabinecie. Jesli pan sobie zyczy, powiem jej, ze pana nie znalazlem… – Zamilkl, poniewaz Jack juz rzucil sie w strone schodow, nie czekajac na koniec zdania.

Amanda sama do niego przyszla, choc przez tak dlugi czas go unikala. Czul dziwny ucisk w piersi, przez co serce bilo z wiekszym wysilkiem. Powstrzymal sie przed przeskakiwaniem po dwa stopnie i wszedl piec pieter pod gore miarowym, spokojnym krokiem. Mimo to, kiedy dotarl do celu, oddychal o wiele szybciej niz zwykle i wiedzial, ze nie ma to nic wspolnego z wysilkiem fizycznym. Tak bardzo chcial sie znalezc w tym samym pokoju co Amanda Briars, ze dyszal jak zadurzony uczniak. Rozwazyl, czy powinien zmienic koszule, umyc twarz i wlozyc surdut, ale doszedl do wniosku, ze to niepotrzebne. Nie chcial kazac jej zbyt dlugo czekac.

Starajac sie zachowac beznamietny wyraz twarzy, wszedl do gabinetu, zostawiajac lekko uchylone drzwi. Natychmiast wbil wzrok w Amande, ktora stala przy biurku, trzymajac w reku zapakowana w papier paczke. Kiedy go zobaczyla, jej twarz na sekunde sie zmienila… Dostrzegl na niej zdenerwowanie i radosc, zaraz jednak uczucia te zamaskowal szeroki, sztuczny usmiech.

– Witam – powiedziala, podchodzac do niego energicznie. – Przynioslam panu poprawiony ostatni odcinek Historii damy… i propozycje nastepnej powiesci, jesli wydawnictwo jest nia zainteresowane.

– Oczywiscie, ze jestem tym zainteresowany – odrzekl nienaturalnie niskim glosem. – Witaj, Amando. Swietnie wygladasz.

Ta zdawkowa uwaga nawet w czesci nie oddawala uczucia, jakiego doznal na jej widok. Amanda wygladala swiezo i dystyngowanie. Miala na sobie niebiesko-biala suknie z nieskazitelnie biala kokarda pod szyja. Gors sukni zdobil rzad perlowych guziczkow. Wydawalo mu sie, ze wyczuwa bijacy od niej zapach cytryn i lekka won perfum. Natychmiast poczul, ze budza sie w nim wszystkie zmysly.

Mial ochote przycisnac ja do swojej rozgrzanej, spoconej piersi, calowac ja lapczywie, zatopic dlonie w jej starannie ulozonej fryzurze, rozerwac zapiecie sukni i obnazyc pelne piersi. Ogarnal go obezwladniajacy glod, jakby nic nie jadl od wielu dni, i dopiero teraz zdal sobie z tego sprawe. Od tygodni nie przezywal tak gwaltownych emocji, wiec teraz az zakrecilo mu sie w glowie.

– U mnie wszystko w porzadku – powiedziala i wymuszony usmiech zniknal nagle z jej twarzy. Przyjrzala mu sie blyszczacymi oczami. – Masz jakas smuge na policzku – wyszeptala. Wyjela z rekawa czysta, wyprasowana chusteczke i siegneli! do jego twarzy. Zawahala sie nieznacznie, a potem dotknela nia jego policzka. Jack stal bez ruchu, wszystkie miesnie mimowolnie mu sie napiely i mial wrazenie, ze jego ciulu zmienilo sie w marmur. Amanda wytarla plame z policzku i drugim koncem chusteczki osuszyla pot na jego czole. – Co ty robiles? – spytala zaciekawiona.

– Pracowalem – baknal. Cala sila woli powstrzymywal sic, zeby sie na nia nie rzucic.

Usmiechnela sie lekko.

– Jak zwykle nie potrafisz zyc w normalnym tempie.

Ta uwaga wcale nie zabrzmiala pochlebnie. Prawie dalo sic w niej slyszec ubolewanie, jakby Amanda wreszcie zrozumiali! cos, co Jackowi umykalo. Skrzywil sie lekko, wzial od niej pakunek i polozyl na biurku, celowo przysuwajac sie do niej tak blisko, ze musiala sie cofnac o krok, zeby sie z nim nie zderzyc. Z przyjemnoscia zauwazyl, ze sie zarumienila i troche zmieszala.

– Czy wolno zapytac, dlaczego postanowilas przyniesc mi to osobiscie? – zapytal, majac na mysli poprawiony tekst kolejnego odcinka.

– Przepraszam, jesli wolales, zeby…

– Nie o to chodzi – przerwal jej szorstko. – Bylem tylko ciekaw, czy chcialas sie ze mna widziec z jakiegos szczegolnego powodu.

– W zasadzie jest taki powod. – Chrzaknela nerwowo. -Dzis wieczorem wybieram sie na bal, wydawany przez mojego adwokata, pana Talbota. Na pewno rowniez otrzymales zaproszenie. Pan Talbot dal mi do zrozumienia, ze jestes na liscie gosci.

Jack wzruszyl ramionami.

Pewnie jest gdzies to zaproszenie. Watpie, czy sie tam wybiore.

Ta wiadomosc wyraznie ja uspokoila.

Rozumiem. W takim razie lepiej bedzie, jesli sama przekaze ci pewna nowine. Poniewaz kiedys… majac na w/.gledzie, ze ty i ja… Nie chce, zebys byl zaskoczony wiadomoscia…

– Jaka wiadomoscia, Amando?

Policzki Amandy pokryly sie szkarlatem.

– Dzisiaj wieczorem na przyjeciu u pana Talbota pan Hartley i ja oglosimy swoje zareczyny.

Spodziewal sie, ze predzej czy pozniej to uslyszy, ale mimo to zadziwila go wlasna reakcja. Przeszyl go nagly bol, a gdzies na samym dnie serca obudzil sie wielki gniew. Racjonalnie myslaca czesc jego umyslu mowila mu, ze nie ma prawa wpadac we wscieklosc, ale nic nie mogl na to poradzic. Jego gniew byl skierowany na Amande i Hartleya, ale przede wszystkim na siebie samego. Staral sie panowac nad wyrazem l warzy i wytezyl cala sile woli, zeby stac bez ruchu, choc mial ochote chwycic Amande za ramiona i mocno nia potrzasnac.

Вы читаете Namietnosc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату