Amanda rozwiala jego watpliwosci, usmiechajac sie promiennie.

– Wydaje mi sie jednak, ze moje pantofelki przetrwaja wyprawe do bufetu. Czy bedzie pan tak mily i zechce mi towarzyszyc?

– Z ogromna przyjemnoscia – odrzekl szczerze i z galanteria podal jej ramie. – Mialem nadzieje, ze jeszcze pania spotkam, po tym jak rozmawialismy na przyjeciu u pana Devlina oznajmil, prowadzac ja wolno do pokoju, w ktorym rozstawiono stoly z jedzeniem. – Zauwazylem z zalem, ze ostatnio nabywa pani w towarzystwie zbyt czesto.

Amanda zerknela na niego czujnie, zastanawiajac sie, czy dotarly do niego jakies plotki o jej romansie z Jackiem. Jednak Hartley jak zwykle mial mila i uprzejma mine, bez najmniejszego sladu oskarzycielskiego grymasu czy insynuacji.

– Bylam zajeta praca – wyjasnila szybko, starajac sie stlumic niespodziewane uklucie wstydu. Po raz pierwszy doswiadczyla tego uczucia.

– Oczywiscie, kobieta z pani wspanialym talentem… Stworzenie takich niezapomnianych powiesci wymaga czasu. Podprowadzil ja do stolu z przekaskami i dal znak lokajowi, zeby napelnil dla niej talerz.

– A pan? – zapytala Amanda. – Napisal pan ostatnio jakies nowe wiersze dla dzieci?

– Niestety, nie – odrzekl wesolo. – Wiekszosc czasu spedzalem w towarzystwie siostry i jej wesolej gromadki. Siostra ma piec corek i dwoch synow, a kazde z nich jest zywe i psotne niczym male lisiatko.

– Lubi pan dzieci? – zapytala Amanda, chociaz juz znala odpowiedz.

– O, bardzo. Dzieci przypominaja czlowiekowi, jaki jest prawdziwy sens zycia.

– A jaki jest?

– Oczywiscie kochac i byc kochanym, coz by innego?

To proste, szczere stwierdzenie zdumialo ja. Usmiechnela sie z zastanowieniem. Rzadko mozna bylo spotkac mezczyzne, ktory nie bal sie posadzenia o sentymentalizm.

Brazowe oczy Hartley a spogladaly otwarcie i cieplo, usta usmiechaly sie smutno, kiedy mowil dalej:

– Moja niezyjaca juz zona i ja nie moglismy miec dzieci, ku naszemu wspolnemu rozczarowaniu. Dom bez dzieci jest taki pusty.

Staneli w kolejce do stolu z napojami, a Amanda nadal sie usmiechala. Hartley zrobil na niej dobre wrazenie, byl mily i inteligentny, moze nie uderzajaco przystojny, ale calkiem atrakcyjny. W jego szerokiej twarzy o regularnych rysach, duzym nosie i brazowych oczach bylo cos, co chwytalo za serce. Na taka twarz mozna by spogladac codziennie i nigdy sie nia nie znudzic. Przedtem byla zbyt olsniona uroda Jacka, zeby zwrocic uwage na Hartleya. Przyrzekla sobie w duchu, ze juz nigdy nie popelni tego bledu.

– Pozwoli pani, zebym ktoregos dnia ja odwiedzil? – zaproponowal Hartley. – Z przyjemnoscia zabralbym pania na przejazdzke powozem, kiedy tylko pogoda sie poprawi.

Charles Hartley nie byl basniowym bohaterem ani postacia z powiesci, tylko cichym, spokojnym dzentelmenem o tych samych zainteresowaniach co Amanda. Jego widok nie scinal jej z nog, ale wiedziala, ze ten mezczyzna pomoze jej mocno lac na ziemi. Nie wzbudzal w niej wielkich emocji, jednak Amanda przezyla ich tyle podczas krotkiego romansu z Jackiem, ze powinno jej to wystarczyc na cale zycie. Teraz chciala kogos solidnego i stalego, kogo glownym celem bedzie zwykle, przyjemne zycie.

– Z przyjemnoscia wybiore sie z panem na przejazdzke – powiedziala.

Ku swojej uldze wkrotce odkryla, ze w towarzystwie opiekunczego Charlesa Hartleya nie mysli ciagle o Jacku Devlinie.

13

Podczas ostatniego w tym dniu obchodu firmy Oscar Fretwell odwiedzil kazde pietro budynku, sprawdzil kazde urzadzenie i pozamykal wszystkie drzwi. Zatrzymal sie przed gabinetem Devlina. Wewnatrz palilo sie swiatlo, a zza zamknietych drzwi wydobywal sie szczegolny zapach… gryzaca won dymu. Troche zaniepokojony, zapukal i nie czekajac na odpowiedz, wszedl do srodka.

– Panie Devlin…

Zatrzymal sie w progu i z nieukrywanym zdziwieniem spojrzal na czlowieka, ktory byl jego pracodawca i przyjacielem. Devlin siedzial za biurkiem, jak zwykle oblozony stosami dokumentow i ksiazek, i palil dlugie cygaro, wypuszczajac metodycznie kleby dymu. Krysztalowa popielnica wypelniona niedopalkami i eleganckie pudlo z cedrowego drewna, wypelnione do polowy cygarami, swiadczyly o tym, ze Devlin palil juz od dluzszego czasu.

Chcac pozbierac mysli, Fretwell swoim zwyczajem zdjal okulary i wyczyscil szkla ze skrupulatna starannoscia. Kiedy znow wlozyl je na nos, spojrzal bacznie na Devlina.

Chociaz w pracy rzadko mowil do szefa poufale w przekonaniu, ze w obecnosci innych podwladnych nalezy okazywac mu absolutny szacunek, teraz postanowil zwrocic sie do Devlina po imieniu. Zawazyl na tym fakt, ze po pierwsze, wszyscy pracownicy poszli juz do domu, a po drugie, chcial zaakcentowac bliska wiez, laczaca ich niemal od dziecinstwa.

– Jack – powiedzial cicho. – Nie wiedzialem, ze lubisz palic.

– Dzisiaj lubie. – Devlin znow wypuscil klab dymu i spojrzal na Fretwella zmruzonymi oczami. – Idz do domu, Fretwell. Nie mam ochoty na rozmowe.

Ignorujac niewyraznie wypowiedziane polecenie, Fretwell podszedl do okna i otworzyl je, zeby wpuscic troche swiezego powietrza do dusznego pomieszczenia. Gesty, niebieski dym, ktory wisial w powietrzu, powoli zaczal sie rozpraszac. Nie baczac na ironiczne spojrzenie Devlina, Fretwell podszedl do biurka, zajrzal do pudelka z cygarami i wyjal jedno.

– Moge?

Devlin burknal cos przyzwalajaco, podniosl szklaneczke whisky i oproznil ja jednym haustem. Fretwell wyjal malenkie nozyczki z kieszeni i probowal odciac czubek cygara, ale ciasno zwiniete tytoniowe liscie stawialy opor. Uparcie nie dawal za wygrana, az Devlin parsknal smiechem i wyciagnal do niego reke.

– Daj mi to cholerne cygaro.

Z szuflady biurka wyjal bardzo ostry nozyk, nacial cygaro wokol czubka i usunal go nozyczkami. Podal je Fretwellowi wraz z pudelkiem zapalek. Po chwili Fretwell wypuszczal w powietrze kleby aromatycznego dymu.

Usiadl w stojacym obok fotelu i zastanowil sie, co powiedziec przyjacielowi. Przez chwile obaj palili w przyjacielskiej ciszy. Devlin wygladal bardzo zle. Tygodnie wytezonej pracy, picia i braku snu zaczynaly odciskac na nim swoje pietno. Fretwell jeszcze nigdy nie widzial go w takim stanie.

Devlin nigdy nie wygladal na czlowieka szczegolnie szczesliwego. Zycie traktowal raczej jak bitwe, ktora nalezy wygrac, a nie jak okazje do poszukiwania radosci. Biorac pod uwage jego przeszlosc, trudno sie bylo temu dziwic, przedtem jednak zawsze robil wrazenie niezniszczalnego. O ile tylko interesy szly dobrze, zachowywal sie z urokliwa arogancja, a na dobre i zle wiadomosci reagowal z sardonicznym humorem, nigdy przy tym nie tracac przytomnosci umyslu.

Teraz jednak bylo jasne, ze cos go dreczy; cos, co ma dla niego wielkie znaczenie. Nie wydawal sie juz niezniszczalny, jakby spod grubej zbroi wylonil sie czlowiek nekany jakas obsesja, przed ktora nie bylo ucieczki.

Fretwell bez trudu ustalil, kiedy te klopoty sie zaczely – od spotkania z panna Amanda Briars.

– Jack – odezwal sie ostroznie. – Widze wyraznie, ze ostatnio cos cie dreczy. Czy jest cos, o czym chcialbys porozmawiac?

– Nie. – Devlin przeczesal dlonia czarne wlosy.

– W takim razie chcialbym zwrocic twoja uwage na pewien fakt. – Fretwell umilkl na chwile i wypuscil klab tytoniowego dymu. – Zdaje sie, ze dwoje naszych autorow… nie jestem pewien, jak to okreslic… zaciesnilo ostatnio znajomosc.

– Doprawdy? – Devlin uniosl brew.

– A poniewaz lubisz byc poinformowany o znaczacych wydarzeniach w zyciu osobistym wydawanych przez siebie pisarzy, zdecydowalem sie powiadomic cie o krazacych plotkach. Otoz panne Briars i Charlesa Hartleya ostatnio bardzo czesto widuje sie razem. Raz byli w teatrze, kilka razy jezdzili powozem po parku, a podczas

Вы читаете Namietnosc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату