znajomymi. Prawda jednak wygladala tak, ze nic nie moglo rozproszyc jej samotnosci. Ciagle nasluchiwala, czy ktos chocby przelotnie nie wspomina o Jacku Devlinie. Wiedziala, ze ktoregos dnia nieuchronnie spotkaja sie na jakims przyjeciu. Napawalo ja to strachem, a jednoczesnie juz nie mogla doczekac sie tej chwili.
Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu Amanda dostala zaproszenie na wydawany pod koniec marca bal u Stephensonow, ktorych prawie wcale nie znala. Przypominala sobie jak przez mgle, ze w ubieglym roku poznala starszych panstwa Stephensonow. Przedstawiono ich sobie na przyjeciu u jej prawnika, Thaddeusa Talbota.
Rodzina ta posiadala kilka kopalni diamentow w Afryce Poludniowej, dzieki czemu znana byla nie tylko z szacownego nazwiska, ale i wielkiego bogactwa.
Kierowana ciekawoscia, Amanda postanowila udac sie na bal. Wlozyla swoja najpiekniejsza balowa suknie, uszyta z bladorozowego jedwabiu, odslaniajaca ramiona i ozdobiona wielkim kolnierzem z bialego, marszczonego tiulu. Obszerna spodnica szelescila i szumiala przy kazdym ruchu, od czasu do czasu na mgnienie oka odslaniajac koronkowe pantofelki do lanca, zawiazane w kostce rozowymi wstazkami. Wlosy upiela w luzny wezel na czubku glowy, z ktorego wymykaly sie krecone kosmyki, opadajac swobodnie na kark i policzki.
Stephenson Hall byl klasycznym angielskim domostwem z czerwonej cegly, ozdobionym wielkimi bialymi kolumnami w stylu korynckim, gorujacymi nad duzym dziedzincem, brukowanym kamieniami. Na suficie sali balowej wymalowano realistyczne przedstawienia czterech por roku oraz misterne motywy kwiatowo-roslinne, pasujace do wzorow na wypolerowanym do polysku parkiecie. Setki gosci krazyly pod roztaczajacymi rzesiste swiatlo zyrandolami, chyba najwiekszymi, jakie Amanda w zyciu widziala.
Kiedy tylko sie zjawila, powital ja najstarszy syn Stephensonow, Kerwin, korpulentny trzydziestolatek, ktory na te okazje wystroil sie w zadziwiajacy sposob. We wlosach mial polyskujace brylantowe spinki, brylantowe sprzaczki przy butach, brylantowe guziki surduta i pierscienie z brylantami na kazdym palcu. Widok mezczyzny, ktory kazda czesc swojego ciala zdolal ozdobic klejnotami, byl tak niezwykly, ze Amanda wprost oniemiala. Mlody Stephenson dumnie przesunal dlonia po blyszczacym surducie i usmiechnal sie do niej.
– Niezwykle, prawda? – zapytal. – Widze, ze jest pani olsniona moim blyskotliwym strojem.
– O, tak. Jestem wprost oslepiona – odparla z ironia.
Kerwin uznal jej uwage za komplement. Przysunal sie blizej i szepnal konspiracyjnie:
– Pomysl tylko, moja droga… jakze szczesliwa bedzie kobieta, ktora kiedys mnie poslubi i bedzie mogla przystroic sie w podobny sposob.
Amanda usmiechnela sie blado. Zdala sobie sprawe, ze kieruja sie ku niej zazdrosne spojrzenia zacnych matron i ich corek, ktore przybyly tu w celu matrymonialnym. Zalowala, ze nie moze jakos dac im do zrozumienia, ze w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowana tym zalosnym fircykiem.
Niestety, Stephenson nie odstepowal jej na krok przez cala reszte wieczoru. Wymyslil sobie, ze powierzy Amandzie zaszczytny obowiazek spisania historii swojego zycia.
– Bede musial sie wyrzec tak cennej dla mnie prywatnosci – stwierdzil w zadumie, zaciskajac pulchna, upierscieniona dlon na ramieniu Amandy. – Nie moge jednak odmowic szerokiej publicznosci dostepu do historii, ktora tak bardzo wszystkich interesuje. A tylko pani, moja droga panno Briars, posiada zdolnosc uchwycenia najwazniejszych cech glownego bohatera tej historii, czyli mnie. Jestem pewien, ze pisanie o mnie sprawi pani radosc. Wlasciwie nie bedzie to praca, tylko przyjemnosc.
Do Amandy w koncu dotarlo, ze to byl powod, dla ktorego zostala zaproszona na bal – rodzina najwidoczniej doszla do wniosku, ze nalezy uszczesliwic ja zaszczytem napisania biografii pompatycznego synalka i spadkobiercy rodu.
– To bardzo milo z pana strony – burknela. Rozgladala sie wokol, goraczkowo szukajac jakiegos wyjscia z tej niedorzecznej sytuacji. Nie wiedziala, czy wybuchnac smiechem, czy moze raczej gniewem. – Musze jednak wyznac, ze biografie to nie jest rodzaj pisarstwa, w ktorym czuje sie najlepiej…
– Znajdzmy jakis ustronny kat – przerwal jej Kerwin. – Posiedzimy tam do konca przyjecia, a ja opowiem pani cala historie swojego zycia.
Perspektywa takiego spedzenia reszty wieczoru zmrozila krew w zylach Amandy.
– Panie Stephenson, nie moge pozbawiac innych kobiet szansy na panskie urocze towarzystwo…
– Och, beda sie musialy jakos pocieszyc – odrzekl, wzdychajac wspolczujaco. – W koncu jestem tylko jeden i dzisiejszego wieczoru naleze do pani. Prosze za mna.
Kiedy praktycznie ciagnal ja w strone malej, obitej aksamitem sofy w rogu salonu, spostrzegla smagla twarz Jacka Devlina. Na jego widok serce o malo nie wyskoczylo jej z piersi. Nie wiedziala, ze Jack bedzie na balu… Z trudem sie powstrzymywala, zeby otwarcie sie na niego nie gapic.
Jack prezentowal sie wspaniale w czarnym, wieczorowym stroju, z wlosami gladko zaczesanymi do tylu. Stal w grupie mezczyzn i obserwowal ja znad szklaneczki brandy, a jego mina wyrazala pelna ironii satysfakcje. Widzac, w jakich znalazla sie tarapatach, blysnal w usmiechu zebami.
Tesknota Amandy natychmiast zmienila sie w plomienny gniew. Co za lobuz, pomyslala i spojrzala na niego gniewnie, dajac sie ciagnac korpulentnemu dziedzicowi fortuny na pobliska sofe. Nie powinno jej dziwic, ze widok klopotliwej sytuacji, w ktorej sie znalazla, sprawia Jackowi przyjemnosc.
W milczeniu kipiala gniewem przez nastepne dwie godziny, podczas ktorych Stephenson rozprawial napuszenie o swoich poczatkach, osiagnieciach i pogladach. Miala ochote krzyczec z bezsilnej wscieklosci, ale mogla tylko saczyc poncz i patrzec, jak inni goscie radosnie tancza, smieja sie i rozmawiaja. Ona tymczasem utknela na sofie w towarzystwie nadetego gaduly.
Co gorsza, za kazdym razem, gdy ktos sie do nich zblizal i juz sie cieszyla, ze nadchodzi wybawienie, Stephenson odpedzal smialka ruchem dloni i ciagnal swoj nieprzerwany monolog. Juz rozwazala, czy nie symulowac jakiejs choroby lub omdlenia, zeby sie go pozbyc, kiedy nadeszla pomoc i to z najmniej spodziewanej strony.
Stanal przed nimi Jack i z kamiennym wyrazem twarzy, ignorujac zniecierpliwione gesty Stephensona, zagadnal:
– Panno Briars, czy dobrze sie pani bawi?
Nie zdazyla odpowiedziec, poniewaz wyreczyl ja jej dreczyciel.
– Devlin, ma pan zaszczyt byc pierwszym, ktory uslyszy wspaniala wiadomosc – zaskrzeczal.
Devlin uniosl pytajaco brew i spojrzal na Amande.
– A coz to za wspaniala wiadomosc?
– Udalo mi sie namowic panne Briars, zeby napisala moja biografie.
– Doprawdy? – Jack poslal Amandzie lekko kpiace spojrzenie. – Moze pani zapomniala, panno Briars, ale jest pani zwiazana umowa z moim wydawnictwem. Mimo pani entuzjazmu dla projektu pana Stephensona, bedzie pani musiala na jakis czas wstrzymac sie z rozpoczeciem pracy nad tym dzielem
– Skoro pan tak twierdzi – baknela Amanda, czujac jednoczesnie irytacje i wdziecznosc. Wzrokiem przeslala mu wiadomosc bez slow, ze zemsci sie na nim srogo, jesli natychmiast nie wybawi jej z tej sytuacji.
Devlin sklonil sie i wyciagnal dlon w rekawiczce.
– Omowimy te kwestie bardziej szczegolowo? Moze podczas walca?
Amandy nie trzeba bylo dluzej namawiac. Poderwala sie mi rowne nogi z sofy, ktora przez ostatnie godziny zmienila siadla niej w sale tortur, i bez namyslu chwycila Devlina za reke.
– Oczywiscie, jesli pan nalega.
– Alez nalegam, jak najbardziej – zapewnil.
– A moja biografia? – zaprotestowal Stephenson. – Jeszcze nie zakonczylem opowiesci o studiach w Oxfordzie… – Prychnal z pogarda, kiedy Jack poprowadzil Amande do sali balowej, gdzie w tancu wirowaly niezliczone pary. W powietrzu rozbrzmiewaly dzwieki porywajacego walca, ale gniewu Amandy nie zdola ulagodzic nawet ta radosna melodia.
– Nie podziekujesz mi? – zapytal Jack. Ujal jej dlon, a druga reka otoczyl ja w talii.
– Za co mam ci dziekowac? – odrzekla z przekasem. Po dlugich godzinach siedzenia na sofie scierply jej nogi i taneczne kroki sprawialy jej bol, ale nic nie bylo w stanie zagluszyc radosci z ucieczki z sali tortur.
– Za to, ze wyzwolilem cie od towarzystwa Stephensona.
– Czekales z tym az dwie godziny – stwierdzila gderliwie. -Nie uslyszysz ode mnie slow podziekowania.
– Skad mialem wiedziec, ze towarzystwo Stephensona ci nie odpowiada? – zapytal z mina niewiniatka. – Wiele kobiet chetnie by cie zastapilo.
– Nie mialabym nic przeciwko temu. Pozwoliles, zeby dreczyl mnie najbardziej pretensjonalny i nadety bubek, z jakim sie w zyciu zetknelam.