Amanda tymczasem kipiala oburzeniem i gniewem. Fiszbiny gorsetu uciskaly ja bezlitosnie, tak ze ledwie mogla oddychac. Jasnoniebieska suknia, ktora wczesniej wydawala jej sie taka zwiewna i elegancka, teraz stala sie ciasna i niewygodna. Szpilki we wlosach drapaly ja w glowe. Czula sie jak zwierze schwytanie w potrzask, bezradne i nieszczesliwe. Kiedy dotarli do celu, byla wyczerpana gonitwa mysli.
Marmurowy hol byl slabo oswietlony. Tylko jedna lampa rozpraszala mrok otulajacy ustawione tu marmurowe posagi Wiekszosc sluzby udala sie juz na spoczynek, z wyjatkiem kamerdynera i dwoch lokajow. Przez witrazowe okno wpadalo swiatlo gwiazd, rzucajac na glowne schody lawendowe, niebieskie i zielone smugi.
Trzymajac jedna reke na karku Amandy, Jack poprowadzil ja na pietro. Weszli do czesci domu, ktorej jeszcze nie widziala Znajdowal sie tu prywatny salonik i przylegajaca do niego sypialnia. Dawniej spotykali sie zawsze u niej, wiec Amanda ciekawie rozejrzala sie po nieznanym wnetrzu. Pokoj byl urzadzony typowo po mesku, w ciemnych barwach. Sciany obito wytlaczana skora, na podlodze lezaly grube dywany w szkarlatno-zlote wzory.
Jack szybko zapalil lampe i podszedl do Amandy. Zdjal jej rekawiczki, delikatnie pociagajac za koniec kazdego palca z osobna. Kiedy poczula na nagich dloniach cieplo jego silnych rak, zesztywniala.
– To moja wina, nie twoja – powiedzial cicho, gladzac jej palce. – To ja w naszym zwiazku bylem doswiadczonym partnerem. Powinienem byl bardziej uwazac, zeby do tego nie dopuscic.
– Owszem, powinienes.
Przyciagnal ja do siebie, ignorujac jej protesty. Jego bliskosc sprawila, ze przebiegl ja dreszcz. Delikatnie ja przytulil i zapytal, wtulajac twarz w burze jej upietych na czubku glowy lokow.
– Kochasz Hartleya?
Dobry Boze, jak bardzo chciala w tej chwili umrzec. Usta jej drgnely spazmatycznie, kiedy probowala przytaknac, ale nie potrafila wydobyc z siebie zadnego dzwieku. W koncu z rezygnacja opuscila ramiona.
– Nie – wyszeptala ochryple. – Lubie go i szanuje, ale to nie jest milosc.
Westchnal gleboko i pogladzil ja po plecach.
– Pragnalem cie kazdego dnia, odkad sie rozstalismy. Chcialem poszukac sobie innej kobiety, jednak nie potrafilem.
– Jesli prosisz mnie, zebysmy nadal ciagneli nasz romans, to odmawiam. Nie moge. – Na koncach jej rzes zawisly lzy. – Nie zostane twoja kochanka, bo nie chce skazac swojego dziecka na zycie w ponizeniu.
Ujal ja za podbrodek i zmusil, zeby na niego spojrzala. Na jego twarzy malowala sie dziwna mieszanina czulosci i zdecydowania.
– Bedac chlopcem, czesto sie zastanawialem, dlaczego urodzilem sie jako bekart, dlaczego nie mam rodziny jak inne dzieci. Musialem patrzyc, jak matka zmienia kochankow, i wciaz mialem nadzieje, ze ktorys sie z nia ozeni. Do kazdego nowego mezczyzny w jej zyciu mowilem „tato'… az to slowo przestalo dla mnie cokolwiek znaczyc. Amando, moje dziecko nie bedzie dorastalo bez prawdziwego ojca. Chce mu dac swoje nazwisko. Chce sie z toba ozenic.
Kiedy to uslyszala, zakrecilo jej sie w glowie i musiala sie o niego oprzec, zeby nie stracic rownowagi.
– Przeciez ty wcale nie chcesz sie ze mna ozenic. Robisz to, zeby ulzyc swojemu sumieniu i moc sobie powiedziec, ze postapiles honorowo. Wkrotce ci sie znudze i zanim sie spostrzege, wyladuje w jakims wiejskim domu, zebys latwiej mogl zapomniec o mnie i o naszym dziecku…
Jack potrzasnal nia lekko, przerywajac potok gorzkich, podszytych strachem slow. Byl bardzo powazny.
– Nie wierzysz w moje slowa, prawda? Dlaczego tak malo mi ufasz? – Odpowiedz wyczytal w jej oczach i zaklal pod nosem. – Amando… wiesz, ze zawsze dotrzymuje obietnic. Przyrzekam ci, ze bede dobrym mezem. I dobrym ojcem.
– Nawet nie wiesz, jak byc dobrym mezem i ojcem.
– Naucze sie.
– Nie mozna sie nauczyc, jak kochac rodzine – odparla pogardliwie.
– Przede wszystkim pragne ciebie. – Pocalowal ja tak mocno i natarczywie, ze musiala rozchylic usta i odwzajemnic pocalunek. Gladzil ja po plecach i przyciskal do siebie tak, jakby chcial, zeby stopila sie z nim w jedna calosc. Nawet przez dzielace ich warstwy ubrania czula, ze jest podniecony. -Amando – szeptal, calujac ja po twarzy i wlosach. – Caly czas cie pragne… potrzebuje. Ty tez mnie potrzebujesz, chociaz jestes zbyt uparta, zeby sie do tego przyznac.
– Potrzebuje solidnego, stalego w uczuciach i wiernego meza – rzekla cicho. – To, co jest miedzy nami, kiedys sie wypali, a wtedy…
– Nigdy – szepnal i znowu pocalowal ja w usta tak namietnie, ze przeszedl ja dreszcz. Uniosl ja do gory i polozyl na szerokim lozu z baldachimem. Oddychal ciezko, starajac sie panowac nad soba. Stojac nad nia, zdjal kamizelke, jedwabny krawat i rozpial koszule.
Amanda nie mogla pozbierac mysli. Ja rowniez z wolna ogarnialo pozadanie. Trudno jej bylo pogodzic sie z tym, ze Jack tak bezpardonowo zaciagnal ja do swojej sypialni, ale jej cialo domagalo sie pieszczot po dlugich tygodniach samotnosci.
Pochylil sie, zsunal z jej nog balowe pantofelki i cieplymi dlonmi ogrzal zziebniete stopy. Potem odnalazl na udach l podwiazki.
– Czy robilas to z Hartleyem? – zapytal, zsuwajac jej jedwabne ponczochy.
– Co mianowicie? – zapytala drzaco.
– Nie zartuj na ten temat. – W jego glosie slychac bylo ostra nute zazdrosci.
–
Nie widziala jego twarzy, ale wyczula, ze odetchnal z ulga. Powoli, z czuloscia, zdjal z niej suknie i bielizne. Z zachwytem spojrzal na jej jasne, obnazone cialo. Zaczal piescic ustami jej piersi, az niemal zapomniala, gdzie sie znajduje.
– Zostaniesz moja zona? – zapytal i jego cieply oddech owial rozowe sutki. Kiedy milczala, scisnal jej piersi dlonmi, ponaglajac do odpowiedzi. – Zostaniesz?
– Nie – odrzekla, a on niespodziewanie rozesmial sie, patrzac na nia blyszczacymi namietnie oczami.
– Nie wypuszcze cie z lozka, dopoki nie zmienisz zdania. – Zdjal z siebie reszte ubrania i polozyl sie przy niej. – W koncu zmienisz zdanie. A moze watpisz w moja wytrzymalosc?
Czujac dotyk jego ciala, zacisnela zeby, zeby nie krzyczec, i wygiela sie w luk.
– Jestes moja – szeptal jej do ucha, wchodzac w nia wolno. – Twoje serce, cialo, umysl, dziecko rosnace w twoim lonie… cala nalezysz do mnie. – Poruszal sie w niej rytmicznie, az zaczela cicho jeczec. – Powiedz, do kogo nalezysz? – nalegal.
–
Poczula, ze dluzej juz nie moze sie bronic. W obezwladniajacym skurczu rozkoszy dotarla do szczytu.
Pozostali zlaczeni jeszcze przez wiele minut. Ich ciala pokrywala slona mgielka potu.
Jack objal jej glowe rekami i przyciagnal do ust. Calowal ja delikatnie, drazniac jej wargi cieplymi ustami.
– Moja slodka Amanda…
Skromny, cichy slub Amandy z Jackiem Devlinem wywolal burze wsrod jej rodziny i przyjaciol. Sophia z cala moca wyrazila swoja dezaprobate i przepowiedziala, ze ten zwiazek skonczy sie kiedys separacja.
– Jest dla mnie oczywiste, ze nic was nie laczy – stwierdzila jadowicie. – Moze tylko pewne fizyczne zachcianki, o ktorych wstyd nawet wspominac.
Gdyby nie to, ze nadal byla wstrzasnieta nagla zmiana w swoim zyciu, Amanda odpowiedzialaby siostrze, ze laczy ich cos jeszcze. Na razie nie byla jednak gotowa zdradzic, ze jest w ciazy, wiec zachowala dyplomatyczne milczenie.
Najtrudniej bylo jej rozmowic sie z Charlesem Hartleyem. Kiedy mu wszystko wyznala, okazal jej sama dobroc, chociaz chyba wolalaby, zeby ja zwymyslal i zarzucil oskarzeniami. Byl taki wielkoduszny, taki rozumiejacy, ze powiadamiajac go o zmianie planow malzenskich, czula sie po prostu podle.
– Czy tego naprawde pragniesz, Amando? – To bylo jedyne pytanie, jakie jej zadal. Odpowiedziala na nie pelnym skruchy skinieniem glowy.
– Charles – wydusila z trudem. Poczucie winy sciskalo ja za gardlo. – Tak bezwstydnie cie wykorzystalam…