Ewa uklekla, wsuwajac reke pod kurtke, gdzie czekala bron.
– Wszystko – rozkazal mezczyzna, machajac smiertelnie niebezpieczna mala kula. – Dawaj wszystko. Gotowke, zetony. I to migiem.
– To byl kiepski dzien – jeknal Francois. – Musisz zrozumiec, ze interesy nie ida tak dobrze jak kiedys. Wy Amerykanie…
– Chcesz, zebym cie tym poczestowal? – spytal mezczyzna, przysuwajac bombe do twarzy Francois.
Zobaczyla to w jego twarzy. Wiedzial, ze wizerunek jego postaci zostal zamkniety w srodku i ze nie wymaze go za zadne pieniadze. Ale bomba moze to zniszczyc; wystarczy, ze rzuci ja za siebie i wybiegnie na ulice, by wmieszac sie w tlum.
Wstrzymala oddech, niczym nurek, ktory wchodzi pod wode. Podniosla sie gwaltownie, podbijajac mu reke. Silne uderzenie sprawilo, ze bomba poszybowala w powietrze. Krzyki, przeklenstwa, modlitwy. Zlapala ja koniuszkami palcow, ubiegajac obu mezczyzn. Gdy zacisnela juz na niej reke, zlodziej skoczyl w przod.
Rabnal ja grzbietem reki, a nie piescia, i Ewa uznala, ze miala szczescie. Zobaczyla wszystkie gwiazdy, gdy uderzyla w stojak z chipsami sojowymi, lecz nie puscila bomby.
Nie ta reka, cholera, nie ta reka, zdazyla pomyslec, gdy stojak przewalil sie pod jej ciezarem. Sprobowala wyciagnac bron lewa dlonia, ale runelo na nia dwiescie piecdziesiat funtow gniewu i desperacji.
– Wlacz alarm, ty palancie – krzyknela do Fran9ois, ktory stal jak skamienialy, otwierajac i zamykajac usta. – Wlacz ten pieprzony alarm!
Teraz plakal, drapal, wczepial sie paznokciami w jej reke, probujac dosiegnac bomby.
– Potrzebne mi pieniadze. Musze je miec. Zabije cie. Zabije was wszystkich.
Udalo jej sie zdzielic go kolanem. Ten stary jak swiat sposob obrony uwolnil ja od napastnika na pare sekund, ale nie zapewnil jej przewagi.
Znowu zobaczyla wszystkie gwiazdy, gdy jej glowa uderzyla o kant lady. Posypaly sie na nia dziesiatki batonow, o ktorych tak marzyla.
– Ty skurwysynu! Ty skurwysynu! – Uslyszala, jak powtarza to w kolko, zadajac mu trzy szybkie ciosy w twarz. Krew trysnela mu z nosa; rozwscieczony zlapal ja za nadgarstek.
Wiedziala, ze zlamie jej reke. Wiedziala, ze poczuje ten ostry bol, uslyszy cichy trzask, gdy kosc peknie.
Ale w chwili, gdy zaczerpnela oddechu, by wrzasnac, gdy jej oczy zaszly mgla z wysilku, zostala uwolniona od jego ciezaru.
Wciaz sciskajac kule w dloni, przewrocila sie na brzuch, usilujac zlapac oddech i powstrzymac wymioty. Lezac w tej pozycji, zobaczyla czarne blyszczace buty, ktore zawsze oznaczaly przybycie glin.
– Aresztujcie go. – Kaszlnela krzywiac sie z bolu. – Proba kradziezy, posiadanie broni, noszenie materialow wybuchowych, napad. – Chcialaby dodac napad na oficera i stawianie oporu policji, ale byloby to naruszeniem przepisow, poniewaz nie podala swego stopnia po wejsciu do sklepu.
– Wszystko w porzadku, prosze pani? Wezwac pogotowie? Nie chciala pogotowia. Chciala swoj cholerny baton.
– Poruczniku – poprawila go i dzwignawszy sie do gory, siegnela po swoja odznake. Zauwazyla, ze zlodziej jest skrepowany i ze jeden z policjantow byl na tyle madry, by go ogluszyc i przerwac walke.
– Potrzebna nam czarna skrzynka, i to szybko. – Zobaczyla, ze obaj gliniarze pobledli, gdy zorientowali sie, co trzyma w dloni. – Ta mala bombka byla na niezlej przejazdzce. Trzeba ja zdetonowac.
– Pani porucznik. – Pierwszy glina wypadl blyskawicznie ze sklepu. Po dziewiecdziesieciu sekundach wrocil z ciemnym pojemnikiem, ktorego uzywano do transportu i detonowania ladunkow wybuchowych. Nikt sie nie odezwal.
Bali sie nawet oddychac.
– Aresztujcie go – powtorzyla Ewa. – W chwili gdy bomba zostala wlozona do skrzynki, Ewie zaczely drzec miesnie brzucha.
– Przesle swoj raport. Wy, chlopcy, jestescie ze sto dwudziestego trzeciego?
– Zgadza sie, pani porucznik.
– Nie zaplacilas! – krzyknal za nia Fran9ois.
– Odpieprz sie, Frank! – wrzasnela nie zatrzymujac sie.
Przez ten incydent spoznila sie na spotkanie. Gdy przybyla do domu Roarke'a, byla 7:10. Nalykala sie proszkow, by usmierzyc bol w rece i w ramieniu. Wiedziala, ze jesli w ciagu paru najblizszych dni nie nastapi poprawa, bedzie musiala sie przebadac. Nienawidzila lekarzy.
Zaparkowala samochod i przez chwile przygladala sie domowi Roarke'a. Przypomina twierdze, pomyslala. Jego cztery pietra gorowaly nad oszronionymi drzewami, ktore rosly w Central Parku. To byl jeden ze starych, liczacych blisko dwiescie lat budynkow, i zostal wzniesiony z kamienia, o ile wzrok ja nie mylil.
Dom byl przeszklony, z okien bily zlociste swiatla. Na teren posiadlosci wjezdzalo sie przez dobrze strzezona brame, za ktora rosly wiecznie zielone krzewy i szlachetne drzewa.
Jeszcze wieksze wrazenie niz wspaniala architektura i artystycznie zakomponowany ogrod zrobila na Ewie niczym nie zmacona cisza. Nie dochodzily tu zadne odglosy miasta. Nie slychac bylo warkotu samochodow ani halasliwego tlumu pieszych. Nawet niebo nad jej glowa troche sie roznilo od tego, jakie zwykle ogladala w centrum. Tutaj widac bylo gwiazdy, a nie migotanie i blyski powietrznych srodkow transportu.
Przyjemne zycie, jesli mozna sobie na nie pozwolic, pomyslala zapuszczajac silnik. Podjechala do bramy, przygotowana na to, ze bedzie musiala pokazac odznake. Zobaczyla, ze male czerwone oko fotokomorki mignelo, po czym znieruchomialo. Brama otworzyla sie bezszelestnie.
Wiec przepustka dla niej zostala wczesniej wprowadzona do pamieci komputera, pomyslala. Sama nie wiedziala, czy powinno ja to rozbawic, czy zaniepokoic. Minela brame, wjechala na podjazd i zostawila samochod u podnoza granitowych schodow.
Lokaj otworzyl jej drzwi. Nigdy dotad nie widziala lokaja poza starymi kasetami video, ale ten jej nie rozczarowal. Mial siwe wlosy, nieodgadnione spojrzenie, ciemny garnitur i starannie zawiazany staromodny krawat.
– Porucznik Dallas.
Mowil z lekkim angielskim, a zarazem slowianskim akcentem.
– Jestem umowiona z Roarke'em.
– Oczekuje pani. – Wprowadzil ja do przestronnego, wysokiego hallu, ktory wygladal raczej jak wejscie do muzeum niz do domu.
Wiszacy u sufitu zyrandol w ksztalcie gwiazdy rzucal swiatlo na lsniaca drewniana podloge, ktora zdobil dywan o wyraznym czerwono – zielono – niebieskim wzorze. Srodkowy filar skrecajacych w lewo schodow zastepowala rzezba gryfa.
Na scianach wisialy obrazy – w rodzaju tych, ktore ogladala na wystawie francuskich impresjonistow podczas wycieczki szkolnej. W okresie Fascynacji Przeszloscia, jaki nastapil na poczatku dwudziestego pierwszego wieku, pochwalono to malarstwo za sielankowe sceny i cudownie przytlumione barwy.
Nie bylo tu zadnych hologramow ani zywych rzezb. Tylko plotna i farba.
– Pozwoli pani, ze wezme jej okrycie? Przypomniala sobie, ze nie jest tu sama i gdy sie odwrocila, wydalo sie jej, ze widzi w jego tajemniczych oczach zlosliwy protekcjonalizm. Zrzucila z ramion kurtke i zauwazyla, ze lokaj dziwnie ostroznie wzial skore miedzy swe wypielegnowane palce. Do diabla, przeciez w miare dokladnie oczyscila ja z krwi.
– Tedy prosze, pani porucznik Dallas. Zechce pani chwile poczekac, Roarke'a zatrzymal telefon zza Pacyfiku.
– Nie ma sprawy.
Salon tez przypominal muzeum. Na ozdobionym lazurytem i malachitem kominku plonely autentyczne polana. Dwie lampy swiecily niczym kolorowe klejnoty. Podwojne sofy o zakrzywionych oparciach i