wypolerowane do niemal przykrego dla oka polysku. Tu i owdzie ustawiono przedmioty sztuki. Rzezby, misy, krysztaly.

Obcasy jej kozakow zastukaly o podloge, po czym odglos krokow zostal stlumiony przez dywan.

– Napije sie pani czegos, pani porucznik?

Zerknela do tylu i z rozbawieniem zobaczyla, ze lokaj w dalszym ciagu trzyma jej kurtke miedzy palcami, niczym brudna szmate.

– Jasne. Co pan ma, panie…?

– Summerset, pani porucznik. Po prostu Summerset. Jestem pewien, ze mozemy zaspokoic kazde pani zyczenie.

– Ona lubi kawe – rzekl Roarke od progu – ale sadze, ze chcialaby sprobowac Montcarta rocznik czterdziesty dziewiaty.

Ewie wydawalo sie, ze dostrzegla w oczach Summerseta blysk przerazenia.

– Czterdziesty dziewiaty, sir?

– Zgadza sie. Dziekuje, Summerset.

– Tak, sir. – Dyndajac kurtka, wyszedl wyprostowany.

– Przepraszam, ze kazalem pani czekac – zaczaj Roarke, po czym jego oczy zwezily sie, pociemnialy.

– Nie ma sprawy – rzekla Ewa, gdy do niej podszedl. – Ogladalam wlasnie… Hej…

Szarpnela podbrodkiem, gdy ujal go w dlon, ale nie rozluznil palcow, odwracajac ja lewym policzkiem do swiatla.

– Ma pani siniaki na twarzy – stwierdzil obojetnym tonem. Takze jego oczy, wpatrujace sie w skaleczenia, nie zdradzaly zadnych uczuc.

Ale jego palce byly cieple, naprezone i przyprawily ja o wewnetrzne drzenie.

– Bojka o baton – powiedziala wzruszajac ramionami. Poszukal wzrokiem jej oczu i popatrzyl w nie chwile dluzej niz to bylo konieczne.

– Kto wygral?

– Ja. Nie lubie, jak ktos przeszkadza mi w jedzeniu.

– Zapamietam to sobie. – Puscil ja, a reke wsunal do kieszeni. Poniewaz znowu chcial jej dotknac. Martwilo go to, ze chcial, i to bardzo, glaskac ja, dopoki nie zniknie siniec, ktory szpecil jej policzek. – Mam nadzieje, ze kolacja bedzie pani smakowala.

– Kolacja? Nie przyszlam tu po to, zeby jesc, Roarke. Przyszlam, by obejrzec pana kolekcje.

– Zrobi pani jedno i drugie. – Odwrocil sie, kiedy Summerset wniosl tace, na ktorej stala odkorkowana butelka wina koloni dojrzalej pszenicy i dwa krysztalowe kieliszki.

– Rocznik czterdziesty dziewiaty, sir.

– Dziekuje. Reszta sam sie zajme. – Napelniajac kieliszki, zwrocil sie do Ewy. – Pomyslalem, ze ten rocznik bedzie pani odpowiadal. Moze ma malo subtelny smak… – Odwrocil sie, podajac jej wino.

– Ale za to dziala na zmysly. – Stuknal sie z nia kieliszkiem, az krysztal zadzwieczal, potem patrzyl, jak probuje wykwintny trunek.

Boze, co za twarz, pomyslal. Ile w niej ekspresji, uczuc i umiejetnosci panowania nad soba. Wlasnie teraz, gdy poczula na jezyku smak wina, starala sie nie okazac swego zdziwienia i zadowolenia. Nie mogl doczekac sie chwili, kiedy sam poczuje jej smak.

– Odpowiada pani? – spytal.

– Jest dobre. – Miala wrazenie, ze pije cos tak cennego jak zloto.

– Ciesze sie. Rozpoczalem produkcje win wlasnie od Montcarta. Moze usiadziemy przy kominku?

Propozycja byla kuszaca. Niemal widziala, jak siedzi z nogami wyciagnietymi w strone milego ciepla, popijajac wino, a lampy rzucaja kolorowe niczym klejnoty refleksy swiatla.

– To nie jest wizyta towarzyska, Roarke. To sledztwo w sprawie morderstwa.

– Wiec moze pani mnie przesluchac podczas kolacji. – Wzial ja za reke, unoszac brew ze zdziwienia, gdy chciala stawic mu opor.

– Myslalem, ze kobieta, ktora bije sie o baton, doceni dwucalowa poledwice, srednio dopieczona.

– Stek? – Z trudem walczyla ze slinka cieknaca jej do ust.

– Prawdziwy stek z krowy?

Usmiech wykrzywil mu usta.

– Wlasnie przyleciala z Montany. Poledwica, nie krowa. – Widzac, ze nadal sie waha, pochylil glowe. – Niech pani poslucha, pani porucznik. Nie sadze, zeby kawalek krwistego miesa przeszkodzil pani w prowadzeniu sledztwa.

– Niedawno ktos probowal mnie przekupic – mruknela myslac o Charlesie Monroe i jego czarnym jedwabnym szlafroku.

– Czym?

– Niczym tak interesujacym jak stek. – Obrzucila go dlugim spokojnym spojrzeniem. – Jesli dowody beda wskazywaly na pana, Roarke, to pana zniszcze.

– Niczego innego nie oczekuje. Chodzmy na kolacje. Wprowadzil ja do jadalni. Wiecej krysztalow, wiecej blyszczacego drewna, jeszcze jeden kominek – tym razem oblozony rozowym marmurem – na ktorym migotal ogien. Kobieta w czarnym kostiumie podala krewetki w sosie smietankowym na zakaske. Przyniesiono wino i napelniono kieliszki.

Ewa, ktora rzadko zastanawiala sie nad tym, jak wyglada, zalowala, ze nie wlozyla na te okazje czegos bardziej odpowiedniego niz dzinsy i sweter.

– Wiec dlaczego jest pan taki bogaty?

– Z roznych wzgledow. – Odkryl, ze patrzenie, jak Ewa je, sprawia mu przyjemnosc. Prawdziwa przyjemnosc.

– Niech pan poda choc jeden.

– Pozadanie – rzekl milknac na chwile, by to slowo wypelnilo caly pokoj.

– To nie jest wystarczajaco dobry powod. – Znowu podniosla do ust kieliszek i ich oczy spotkaly sie. – Wiekszosc ludzi chce byc bogata.

– Nie pragna tego wystarczajaco mocno. Nie chca o to walczyc. Ponosic dla tego ryzyka.

– Ale pan chcial.

– Owszem. Bieda oznacza… niewygody. A ja jestem czlowiekiem wygodnym. – Podsunal jej bulke na srebrnej miseczce, gdy podano salatki – chrupiaca zielenine przyprawiona delikatnymi ziolami.

– Nie roznimy sie wiele od siebie, Ewo.

– To prawda.

– Chcialas byc glina i walczylas o to. Ryzykowalas w imie tego. Uwazalas, ze nie wolno lamac prawa. Ja dbam o pieniadze, ty o prawo. Ani jedno, ani drugie nie jest proste. – Odczekal chwile.

– Wiesz, czego chciala Sharon DeBlass?

Jej widelec znieruchomial, po czym wbil sie delikatnie w cykorie zerwana zaledwie pol godziny temu.

– Jak myslisz, czego?

– Wladzy. Czesto mozna ja zdobyc przez seks. Sharon miala wystarczajaco duze pieniedzy, by wiesc wygodne zycie, ale chciala czegos wiecej… Chciala miec wladze nad swoimi klientami, nad soba, a nade wszystko nad swoja rodzina.

Ewa odlozyla widelec. W swietle ognia, w tanczacym blasku swiecy i krysztalu Roarke wygladal groznie. Nie dlatego, ze budzil w kobiecie strach, ale dlatego, ze budzil w niej pozadanie. Cienie przyslaniajace jego oczy nie pozwalaly nic z nich wyczytac.

– To ciekawa ocena kobiety, ktorej jak twierdzisz, prawie nie znales.

– Nie trzeba duzo czasu, by wyrobic sobie o kims zdanie, szczegolnie jesli te osobe mozna przejrzec na wylot. Ona nie posiadala twojej glebi, Ewo, twojej umiejetnosci panowania nad soba, czy tez twojej, godnej pozazdroszczenia, ostrosci widzenia.

– Nie rozmawiamy o mnie. – Nie, nie chciala, by mowil o niej, ani patrzyl na nia w taki sposob. – Twoim zdaniem pragnela wladzy. Tak bardzo jej pragnela, ze zostala zabita, zanim zdazyla sie nia nacieszyc? – Ciekawa teoria. Pozostaje pytanie, wladzy nad czym? Albo nad kim?

Ta sama milczaca sluzaca zabrala salatki i przyniosla porcelanowe polmiski pelne skwierczacego miesa i zlocistych frytek. Ewa poczekala, az zostana sami, po czym odkroila kawalek steku.

Вы читаете Dotyk Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату