wygotowany but. Jedyna przyprawa, ktorej kucharzom nie brakowalo, byla sol, wiec hojnie nia szafowali. Kiedy Vicary po raz drugi przeczytal dossier, nekalo go pragnienie, a palce zaczely mu puchnac. Podniosl wzrok i powiedzial:
– Harry, chyba mamy problem.
Harry Dalton, ktory poldrzemal przy biurku we wspolnej sali obok biura Vicary'ego, wstal i wszedl do srodka. We dwojke stanowili zabawna pare; w wydziale mowiono o nich „Spolka Miesnie i Mozg'. Harry byl wysoki, wysportowany, odziany jak spod igly, wlosy wybrylantynowane, bystre blekitne oczy i zawsze obecny dyzurny usmiech. Przed woj na praco wal jako inspektor- detektyw w elitarnym wydziale zabojstw londynskiej policji. Urodzil sie i wychowal w Battersea i w jego milym, spokojnym glosie nadal dawalo sie wychwycic akcent klasy robotniczej z poludniowego Londynu.
– Inteligencji nie sposob mu odmowic – odezwal sie Vicary. – Spojrz na to: doktorat z prawa na uniwersytecie w Lipsku, uczen Hellera i Rosenberga. Nie wyglada mi to na zyciorys typowego nazisty. Nazisci pogwalcili prawa Niemiec. Czlowiek z takim wyksztalceniem nie bylby nimi zachwycony. I oto w tysiac dziewiecset trzydziestym piatym roku nagle postanawia rzucic praktyke i pracuje dla Canarisa jako jego osobisty prawnik, swego rodzaju radca prawny Abwehry. Nie do wiary. Moim zdaniem jest szpiegiem, a doradztwo prawne dla Canarisa stanowi wylacznie kolejna przykrywke.
Vicary znowu przerzucal strony.
– Masz jakas teorie? – spytal Harry.
– Szczerze mowiac, nawet trzy.
– Wal.
– Pierwsza: Canaris stracil wiare w swoje brytyjskie siatki wywiadowcze i zlecil Voglowi przeprowadzenie dochodzenia. Ktos z zyciorysem i przygotowaniem Vogla to idealny czlowiek do sprawdzenia wszystkich teczek i raportow agentow i wyszperania rozbieznosci. Cholernie uwazalismy, Harry, ale prowadzic podwojna gre to wyjatkowo skomplikowane zadanie. Zaloze sie, ze palnelismy kilka bledow. A jesli odpowiednia osoba sie za nimi rozejrzy, na przyklad ktos o przenikliwosci Kurta Vogla, moze je znalezc.
– Druga teoria?
– Druga teoria: Canaris zlecil Voglowi stworzenie nowej siatki. Wlasciwie za pozno juz na tego rodzaju przedsiewziecie. Trzeba znalezc agentow, skaptowac ich, przeszkolic i wprowadzic do kraju przeciwnika. Jesli chce sie to zrobic porzadnie, potrzeba na to miesiecy. Watpie, zeby sie do tego brali, ale nie mozna wykluczyc takiej mozliwosci.
– A trzecia teoria?
– Trzecia teoria: Kurt Vogel jest przelozonym jakiejs siatki szpiegowskiej, o ktorej nie wiemy.
– Cala siatka agentow i my bysmy o niej nie wiedzieli? Czy to mozliwe?
– Musimy zalozyc, ze tak.
– Jesli tak, nasze struktury znajduja sie w niebezpieczenstwie.
– To domek z kart, Harry. Wystarczy jeden dobry agent, a wszystko runie.
Vicary zapalil papierosa. Tyton usunal z ust resztki smaku rosolu.
– Canaris jest pod strasznym cisnieniem, koniecznie musi zablysnac. Pewnie wybralby swojego najlepszego czlowieka do tej operacji.
– Co oznacza, ze Kurt Vogel to czlowiek pracujacy w szybkowarze.
– Zgadza sie.
– Wiec moze byc niebezpieczny.
– A takze nieostrozny. Musi wykonac ruch. Nadac komunikat radiowy albo wyslac do nas agenta. A kiedy to zrobi, siadziemy mu na kark.
Przez chwile milczeli, Vicary palil, Harry przerzucal akta. Potem Vicary zrelacjonowal mu, co sie stalo w archiwum.
– Bardzo czesto akta sie zawieruszaja, Alfredzie.
– Tak, ale dlaczego wlasnie te? I co wazniejsze, dlaczego teraz?
– Sluszne pytania, ale podejrzewam, ze odpowiedzi sa bardzo proste. W trakcie dochodzenia najlepiej skupiac sie na najwazniejszym, nie dawac sie rozpraszac drobiazgom.
– Wiem, Harry – Vicary zmarszczyl brwi. – Ale to mi nie daje spokoju.
– Znam jedna krolowa archiwum.
– Nie watpie.
– Powesze troche, popytam.
– Byle dyskretnie.
– Inaczej sie nie da, Alfredzie.
– Jago klamie, cos ukrywa.
– Czemu mialby klamac?
– Nie wiem – powiedzial Vicary, rozgniatajac papierosa – ale placi mi sie za to, zeby mi przychodzily do glowy najgorsze mysli.
Rozdzial dziesiaty
Oficjalnie nosilo to nazwe Rzadowej Szkoly Kodowania i Szyfrowania. Tak naprawde jednak wcale nie bylo szkola. Wygladalo jakby moglo nia byc – duza, brzydka, wiktorianska rezydencja otoczona wysokim plotem – ale wiekszosc mieszkancow Bletchley, niewielkiego miasteczka o waskich uliczkach, zdawala sobie sprawe, ze dzieje sie tam cos waznego. Na rozleglych trawnikach staly tuziny barakow. Caly zadeptany teren wokol pokrywaly sciezki zamarznietego blota. Klomby zarosly i zdziczaly niczym male dzungle. Pracowala tu przedziwna mieszanina ludzi: najwybitniejsi matematycy, mistrzowie szachowi, krzyzowkowi geniusze, a wszystkich ich zebrano w jednym celu: lamania niemieckich szyfrow.
Choc Bletchley Park stanowilo zbieranine ekscentrykow, Denholma Saundersa uwazano tu za wyjatkowego dziwaka. Przed wojna byl on najlepszym matematykiem w Cambridge. Teraz nalezal do najlepszych na swiecie lamaczy kodow. Mieszkal na obrzezach Bletchley wraz z matka i kotami syjamskimi, Platonem i Tomaszem Akwinata.
Bylo pozne popoludnie. Saunders siedzial przy biurku w rezydencji, rozpracowujac dwa komunikaty nadane przez Abwehre w Hamburgu do niemieckich agentow w Wielkiej Brytanii. Przechwycili je angielscy radiowcy, uznali za podejrzane i przekazali do Bletchley Park.
Saunders gwizdal falszywie, skrzypiac olowkiem po kartce – zwyczaj, ktory okropnie irytowal jego kolegow. Zajmowal sie lamaniem zaszyfrowanych komunikatow radiowych, pracowal wiec w zatloczonym i obskurnym pomieszczeniu, ale przynajmniej bylo tu stosunkowo cieplo. Zawsze to lepiej, niz siedziec jak
Eskimosi w igloo, w jednym z barakow, gdzie analitycy mordowali sie nad morskimi i wojskowymi kodami Niemcow.
Po dwoch godzinach skrzypienie i gwizdanie umilklo. Saunders slyszal tylko kapanie topniejacego sniegu, ktory dudnil w rynnach starego budynku. Dzisiejsza praca nie przyniosla mu satysfakcji: wiadomosci nadano szyfrem, ktory Saunders osobiscie rozgryzl juz w 1940 roku.
– Wielkie nieba, robia sie nieco monotonni, prawda? – rzucil w powietrze.
Jego zwierzchnikiem byl Szkot, niejaki Richardson. Saunders zastukal, wszedl do gabinetu i polozyl na biurku obie rozszyfrowane wiadomosci. Richardson przeczytal je i zmarszczyl brwi. Wlasnie wczoraj pewien oficer z MI- 5, Alfred Vicary, kazal ze szczegolna uwaga polowac na tego rodzaju komunikaty.
Richardson wezwal motocykliste- kuriera.
– Jest jedna rzecz – odezwal sie Saunders. – O co chodzi?
– O pierwsza wiadomosc. Agent chyba mial problemy ze z Morse'em. Co wiecej, poprosil radiotelegrafiste, zeby powtorzyl komunikat. Oni lubia takie kawalki. Moze to i bez znaczenia. Moze ktos przeszkodzil w odbiorze. Ale chyba warto by wspomniec o tym chlopcom z MI- 5.