Opuszcza bron, odwraca sie do papy. Spodziewa sie promiennego usmiechu, okrzykow radosci, otwartych ramion i pochwaly. Tymczasem kiedy papa wodzi wzrokiem od martwego zwierzecia do niej, z jego nieruchomej twarzy niczego nie mozna wyczytac.
– Twoj ojciec zawsze marzyl o synu, ale mu go nie dalam – mowila jej matka, kiedy konala na gruzlice w sypialni na koncu korytarza. – Badz tym, kim chce, zebys byla. Pomoz mu, Anno. Zaopiekuj sie nim zamiast mnie.
Zrobila wszystko, o co prosila matka. Nauczyla sie jezdzic konno, strzelac i wykonywac zajecia chlopcow – tyle ze byla od nich lepsza. Towarzyszyla papie na wszystkich jego placowkach dyplomatycznych. W poniedzialek wyruszaja do Ameryki, gdzie papa zostanie pierwszym konsulem.
Anna slyszala, ze w Ameryce grasuja gangsterzy, rozbijaja sie po ulicach olbrzymimi czarnymi wozami i strzelaja do kazdego, kto im wejdzie w droge. Jesli gangsterzy sprobuja skrzywdzic pape, strzeli im prosto w oczy ze swej nowej broni.
Tej nocy leza przytuleni w obszernym lozku papy. W kominku plona polana. Na dworze szaleje zawierucha. Wyje wiatr, a galezie drzew uderzaja w sciany domu. Anna zawsze mysli, ze probuja sie dostac do srodka, bo im zimno. Plomienie strzelaja, zapach dymu jest cieply, cudowny. Ona wtula twarz w policzek papy, kladzie mu reke na torsie.
– Bardzo przezywalem zabicie swego pierwszego jelenia – mowi papa, jakby sie przyznawal do kleski. – Omal nie odlozylem broni. Dlaczego tobie to przyszlo bez trudu, Anno, kochanie?
– Nie wiem, papo, po prostu przyszlo.
– Widzialem tylko wpatrzone w siebie slepia tego cholernika. Olbrzymie brazowe slepia. Piekne. A gdy zobaczylem, jak ucieka z nich zycie, poczulem sie strasznie. Jeszcze przez tydzien nie moglem o tym zapomniec.
– Ja nie widzialam slepi. Odwraca sie do niej w mroku.
– A co widzialas? Waha sie.
– Widzialam jego twarz.
– Czyja twarz, kochanie? – Nie rozumie. – Jelenia?
– Nie, papo, nie jelenia.
– Anno, kochanie, o czym, na Boga, ty mowisz? Rozpaczliwie pragnie mu powiedziec, powiedziec komukolwiek.
Gdyby matka zyla, moze jej zdolalaby wyznac. Ale nie moze sie zmusic, by o tym opowiedziec papie. Oszalalby. To by nie bylo wobec niego w porzadku.
– Nic, papo. Jestem zmeczona. – Caluje go w policzek. – Dobranoc, papo. Milych snow.
Minelo szesc dni, od kiedy Catherine Blake otrzymala wiadomosc z Hamburga. W tym czasie wielokrotnie i bardzo powaznie zastanawiala sie, czyby jej nie zignorowac.
Pod kryptonimem alfa krylo sie spotkanie w Hyde Parku, na sciezce wiodacej przez zagajnik. Catherine nie mogla zapanowac nad niepokojem. Od 1940 roku MI- 5 aresztowala tuziny agentow. Niewatpliwie przynajmniej czesc z nich sypala przed spotkaniem z katem.
Teoretycznie nie mialo to zadnego wplywu na jej sytuacje. Vogel obiecal, ze w jej przypadku wszystko bedzie wygladac inaczej. Inne beda hasla radiowe, inne ustalone spotkania, inne szyfry. Nawet jesli Anglicy dopadli i powiesili wszystkich niemieckich szpiegow, zaden slad nie doprowadzi do niej.
Catherine chcialaby posiadac pewnosc siebie Vogla. Siedzial setki mil stad, odciety od Wielkiej Brytanii kanalem La Manche, poruszal sie na slepo. Najmniejszy jego blad moze doprowadzic do jej aresztowania lub smierci. Wezmy chociazby miejsce spotkania. Noc byla lodowata; kazdy blakajacy sie bez celu po Hyde Parku automatycznie moze wzbudzic podejrzenia. Idiotyczny blad, zgola nie w stylu Vogla. Widocznie zyje pod ogromna presja. To zrozumiale. Szykuje sie inwazja, wszyscy o tym mowia. Pytanie tylko kiedy i gdzie.
Jeszcze z jednego powodu nie wygladala tego spotkania: bala sie wciagniecia w gre. Przyzwyczaila sie do obecnego stanu rzeczy, moze nawet za bardzo. Zycie nabralo juz pewnego rytmu i tempa. Miala swoje wygodne mieszkanie, prace wolontariuszki, pieniadze Vogla, z ktorych sie utrzymywala. Nie chcialo jej sie, juz niemal u kresu wojny, narazac na niebezpieczenstwo. Bynajmniej nie myslala o sobie jako o niemieckiej patriotce. Przybrana tozsamosc wydawala sie calkiem bezpieczna. Mogla przeczekac wojne, a potem wrocic do Hiszpanii. Z powrotem znalezc sie w wielkiej
Catherine skrecila do Hyde Parku. Odglosy wieczornego szczytu w Kensingtonie zmienily sie w przyjemny szum.
Z dwoch powodow stawila sie na spotkanie.
Po pierwsze, ze wzgledu na bezpieczenstwo ojca. Catherine nie zglosila sie do Abwehry na szpiega, zmuszono ja do wspolpracy. Instrumentem nacisku Vogla stal sie jej ojciec. Vogel jasno dal jej do zrozumienia, ze jesli nie zgodzi sie pojechac do Anglii, ojcu stanie sie krzywda. Bedzie aresztowany, osadzony w obozie koncentracyjnym, a moze nawet zabity. Jesli teraz nie zgodzi sie wypelnic zadania, zycie jej ojca z pewnoscia zawisnie na wlosku.
Drugi powod byl prostszy: czula sie rozpaczliwie samotna. Przez szesc lat egzystowala odcieta od wszystkiego, w izolacji. Normalnym agentom pozwalano korzystac z radia. Utrzymywali przynajmniej minimalna wiez z Niemcami. Jej tymczasem nie pozwolono naprawie zaden kontakt. Zzerala ja ciekawosc. Chciala porozmawiac z kims od siebie. Chciala choc na chwile wyzwolic sie z narzuconej roli. Moc zapomniec o Catherine Blake.
Boze, toz ja prawie juz nie pamietam swojego prawdziwego imienia – pomyslala.
Ostatecznie postanowila jednak spotkac sie z agentem.
Szla brzegiem stawu, obserwujac kaczki, ktore polowaly w wykutych w lodzie przereblach, potem ruszyla sciezka w strone drzew. Gasly juz ostatnie promienie dnia; niebo pokrylo sie kobiercem mrugajacych gwiazd.
Przynajmniej jedna pozytywna strona zaciemnienia: noca widac gwiazdy, nawet w samym srodku West Endu – pomyslala.
Siegnela do torebki i dotknela kolby swego automatycznego mauzera 6.35 z tlumikiem. Byl na miejscu. Jesli stanie sie cos nieoczekiwanego, skorzysta z niego. Jedno sobie poprzysiegla: nigdy nie da sie zaaresztowac. Na sama mysl, ze mialaby siedziec zamknieta w jakims cuchnacym angielskim wiezieniu, robilo jej sie niedobrze. Nocami nekaly ja koszmary o wlasnej egzekucji. Widziala kpiace twarze Anglikow, ktorzy patrza, jak kat zaklada jej kaptur na glowe i zarzuca petle na szyje. Skorzysta ze swojej kapsulki z trucizna albo zginie w walce. Nigdy nie pozwoli im sie tknac.
Minal ja amerykanski zolnierz. U jego ramienia uwiesila sie prostytutka, macala go w kroku i lizala w ucho. To byl zwyczajny widok. Dziewczyny pracowaly na Piccadilly. Malo komu chcialo sie trwonic pieniadze na pokoj hotelowy. Robota przy scianie, tak to nazywali zolnierze. Dziewczyny po prostu prowadzily klientow w jakies boczne uliczki czy do parku i podnosily spodnice. Niektore, co bardziej naiwne, myslaly, ze stojac nie zajda w ciaze.
Glupie Angieleczki – pomyslala Catherine.
Weszla miedzy drzewa i czekala, az pokaze sie agent Vogla.
Popoludniowy pociag z Hunstanton przyjechal na stacje Liverpool Street z polgodzinnym opoznieniem. Horst Neumann zabral swoja skorzana torbe z pojemnika na bagaze i czekal w kolejce do wyjscia z wagonu. Na stacji panowal nieopisany chaos. Grupki znuzonych podroznych o nieprzytomnych twarzach i wygladzie ofiar kataklizmu blakaly sie po poczekalni, czekajac na niewyobrazalnie spoznione pociagi. Zolnierze spali, gdzie popadlo, z glowami na chlebakach. Wsrod tej cizby krazylo paru umundurowanych funkcjonariuszy zandarmerii kolejowej, probujac zaprowadzic jaki taki lad. Bagazowymi byly kobiety. Neumann wkroczyl na peron. Drobny, ruchliwy i bystry przeciskal sie przez gesty tlum.
Ubrani w pomiete garnitury i oprychowki mezczyzni przy wyjsciu mieli niemal wypisane na twarzach: „wladza'. Zastanawial sie, czy to jego szukaja. Przeciez nie mogli dostac jego rysopisu. Instynktownie siegnal pod