W chwile pozniej na plac wjechal samochod.
Ten ulamek sekundy, kiedy po raz pierwszy zobaczyl Jordana, pozostal w Vicarym na bardzo dlugo, jak swad przypalonego jedzenia na ubraniu. Najpierw uslyszal cichy warkot nadjezdzajacej limuzyny i odwrocil sie szybko, by zobaczyc przez szybe twarz Jordana. Trwalo to moment, ale ten obraz wyryl mu sie w mozgu wyraziscie niby na tasmie filmowej. Zobaczyl oczy rozgladajace sie po placu, jakby szukaly ukrytych nieprzyjaciol. I linie brody – zdecydowana, ostra – jakby Jordan szykowal sie do odparcia napastnika. Czapke mial mocno nasunieta na brwi i plaszcz zapiety po szyje.
Samochod Jordana zatrzymal sie pod numerem 47. Uruchomili silnik i blyskawicznie podjechali. Harry wysiadl i ruszyl chodnikiem za Jordanem.
Reszte Vicary ogladal jak pantomime. Harry prosi Jordana, zeby poszedl z nim i wsiadl do drugiego humbera, ktory ni z tego, ni z owego wyrosl na ulicy. Jordan patrzy na Harry'ego, jakby ten sie urwal z choinki.
Harry niezwykle uprzejmie, jak to maja w zwyczaju londynscy policjanci, przedstawia sie Jordanowi. Jordan dobitnie mowi, zeby sie odwalil. Harry chwyta go za ramie, odrobine za mocno, pochyla sie i szepcze mu cos do ucha.
Krew odplywa z twarzy Jordana.
Rozdzial siodmy
Czerwonej wiktorianskiej rezydencji z cegly nie bylo widac od drogi. Stala na najwyzszym wzniesieniu, na koncu poszarpanej wstazki zwirowanego podjazdu. Siedzacy samotnie w zimnym humberze Vicary zgasil swiatlo, gdy znalezli sie na miejscu. W drodze przeczytal zawartosc teczki Jordana. Oczy go piekly, bolala glowa. Jesli dokument znalazl sie w rekach Niemcow, niewykluczone, ze Abwehra zdola dzieki niemu rozwiazac tajemnice inwazji. I dzieki niemu przejrza zaslone dymna podwojnych agentow i operacji
A wszystko to dlatego, ze nie udalo mi sie zlapac tej przekletej agentki!
Przetarl zaparowana szybe. Palilo sie tylko swiatlo nad wejsciem, poza tym budynek tonal w ciemnosciach. MI- 5 kupila go przed wojna od zbankrutowanych krewniakow pierwszego wlasciciela. Dom zamierzano wykorzystywac do tajnych spotkan i przesluchan oraz do ukrywania delikatnych gosci. Rzadko uzywany obracal sie w ruine i wygladal, jakby go porzucila armia w odwrocie. O tym, ze jest zamieszkany, swiadczyly jedynie limuzyny zaparkowane byle jak na zachwaszczonym podjezdzie.
W mroku wylonil sie straznik Krolewskiej Marynarki i wpuscil Vicary'ego. Prowadzil go dlugim, zaniedbanym korytarzem i przez kolejne pokoje: salon z przykrytymi pokrowcami meblami, biblioteke z pustymi polkami, az wreszcie dotarli do podwojnych drzwi, za ktorymi miescil sie duzy pokoj z widokiem na teraz tonace w ciemnosciach pola. Unosil sie tu zapach dymu z paleniska, koniaku i slaba won mokrego psa. Bilard odsunieto pod sciane, jego miejsce zajal masywny debowy stol. W olbrzymim kominku plonal ogien. Na krzeslach tuz przy ogniu, niczym para akolitow, siedzialo dwoch ciemnookich Amerykanow ze sluzby bezpieczenstwa SHAEF. Basil Boothby wolno przechadzal sie w cieniu.
Vicary znalazl swoje stanowisko przy stole. Na podlodze przy krzesle postawil teczke Jordana i wolno zaczal rozpakowywac swoja. Podniosl wzrok, napotkal spojrzenie Boothby'ego i skinal glowa. Potem znow sie skoncentrowal na przygotowaniach. Uslyszal skrzyp otwioranych drzwi i kroki dwoch osob idacych po drewnianej podlodze. W jednych rozpoznal kroki Harry'ego, drugie musialy byc Petera Jordana.
Po chwili uslyszal, jak krzeslo naprzeciwko niego steka pod jego ciezarem. Mimo to nadal nie podniosl wzroku. Wyjal notatnik i zolty olowek, starannie je ulozyl, jakby nakrywal do stolu dla samego krola. Nastepnie wydobyl akta Jordana i umiescil je na stole. Usiadl, otworzyl notes na pierwszej stronie i polizal czubek olowka.
Dopiero wtedy podniosl glowe i po raz pierwszy spojrzal Jordanowi prosto w oczy.
– Jak ja pan poznal?
– Wpadlem na nia wieczorem.
– Jak to sie odbylo?
– Szedlem chodnikiem bez latarki i zderzylismy sie. Niosla torbe z zakupami. Rozsypaly sie na chodnik.
– Gdzie to sie wydarzylo?
– W Kensingtonie, przed Vandyke Club.
– Kiedy?
– Jakies dwa tygodnie temu.
– A dokladnie?
– Jezu, nie pamietam! Moze w poniedzialek.
– O ktorej?
– Kolo szostej.
– Jak sie nazywala?
– Catherine Blake.
– Czy poznal ja pan przed tamtym wieczorem?
– Nie.
– Czy widzial ja pan kiedys przed tamtym wieczorem?
– Nie.
– Nie rozpoznal jej pan?
– Nie.
– A ile czasu spedziliscie razem owego wieczoru?
– Niecala minute.
– Czy umowil sie pan z nia jakos?
– Niezupelnie. Zaproponowalem, zebysmy sie kiedys spotkali na drinka. Powiedziala, ze chetnie i odeszla.
– Dala panu adres?
– Nie.
– Numer telefonu?
– Nie.
– Wiec jak mial sie pan z nia skontaktowac?
– Trafne pytanie. Uznalem, ze nie chce sie ze mna spotkac.
– Tymczasem kiedy sie pan znowu z nia spotkal?
– Nastepnego wieczoru.
– Gdzie?
– W barze hotelu Savoy.
– W jakich okolicznosciach?
– Pilem drinka z przyjacielem.
– Jak sie nazywa ten przyjaciel?
– Shepherd Ramsey.
– I zobaczyl ja pan w barze?
– Tak.
– Podeszla do waszego stolika?
– Nie, ja podszedlem do niej.
– I co sie wtedy stalo?
– Powiedziala, ze byla umowiona, ale jej towarzysz wystawil ja do wiatru. Spytalem, czy moge jej postawic drinka. Odparla, ze wolalaby wyjsc. Wiec wyszedlem razem z nia.