– Nie wtracaj sie do tego, koles – syknal Dogherty przez zacisniete zeby.
– Jenny i ja spotykamy sie, bo jestesmy przyjaciolmi – powiedzial Neumann. – Nic poza tym.
– I myslisz, ze w to uwierze! Chcesz sie jej dostac pod spodnice. Otoz nie! Jenny nie jest z takich.
– Szczerze mowiac, gowno mnie obchodzi, co sobie myslisz.
– Znioslem, jak sie trzymala tego Irlandczyka i jego zony.
Ale z takim typkiem jak ty sie nie pogodze. Nic z ciebie dobrego. A jesli jeszcze raz uslysze, ze sie spotkaliscie – Colville pogrozil Neumannowi palcem – dopadne cie.
– Kiwnij glowa, usmiechnij sie i bedzie koniec sprawy – szepnal Dogherty.
– Jenny chodzi do Seana i Mary, bo oni sie o nia troszcza. Daja jej spokojny, mily dom. Czego o tobie nie da sie powiedziec.
– Dom Jenny niech cie nie obchodzi. Nie wsciubiaj nosa w nie swoje sprawy. A jesli masz odrobine oleju w glowie, bedziesz sie, kurwa, trzymal z dala od malej!
Neumann zgniotl papierosa. Dogherty mial racje. Powinien byl siedziec i trzymac gebe na klodke. Tylko tego mu teraz brakuje, zeby wdac sie w bojke z tubylcem. Popatrzyl na Colville'a. Znal ten typ ludzi. Lajdus cale zycie terroryzowal wszystkich, takze i swoja corke. Neumann marzyl, zeby mu utrzec nosa.
Pokaze mu, co to
– I co zrobisz, uderzysz mnie? – spytal. – To twoja odpowiedz na wszystko? Jesli tylko zdarzy sie cos, co ci nie odpowiada, bijesz. Dlatego Jenny spedza tyle czasu u Doghertych. Dlatego z toba nie wytrzymuje.
Twarz Colville'a stezala.
– A ty kim, kurwa, jestes? Nie wierze w twoja historyjke. – Paroma susami przemierzyl pub, chwycil stol i odrzucil go z drogi. – Jestes moj. Och, z rozkosza rozkwasze ci gebe.
Neumann wstal z miejsca.
– Szczesciarz ze mnie – powiedzial.
Grupka wiesniakow, czujac, ze zanosi sie na bojke, otoczyla obu mezczyzn. Colville poslal morderczy prawy sierpowy, przed ktorym Neumann bez trudu sie uchylil. Colville zadal jeszcze dwa ciosy, Neumann uniknal ich, odrobine odchylajac glowe, piesciami zaslaniajac twarz, lecz nie odrywajac wzroku od przeciwnika. Koncentrowal sie na obronie. Gdyby zblizyl sie do Colville'a na tyle, by moc uderzyc, ten moglby go chwycic w swoje olbrzymie lapska i juz nie wypuscic. Musi czekac, az tamten popelni blad. Wtedy zaatakuje i jak najszybciej zakonczy cala sprawe.
Colville poslal cala serie wscieklych ciosow. Juz sie zasapal i zmeczyl. Wyciagnal rece, rozpedzil sie i zaatakowal jak byk.
Neumann blyskawicznie sie odsunal i podstawil mu noge. Colville z gluchym loskotem runal twarza na ziemie. Ledwo zaczal sie dzwigac, Neumann szybko wkroczyl do akcji i dwa razy kopnal go w twarz. Colville podniosl ciezkie ramie, przyjmujac na nie trzeciego kopniaka i jakos sie dzwignal. Krew plynela mu ze zlamanego nosa i ust.
– Dosc juz dostales, Martin – przemowil Neumann. – Dajmy temu spokoj i wrocmy do srodka.
Colville nie odpowiedzial. Ruszyl naprzod, oslonil sie lewa reka, a prawa wymierzyl potezny cios, ktory wyladowal na kosci policzkowej Neumanna, rozrywajac cialo. Niemiec mial wrazenie, ze ktos go zdzielil mlotem. W glowie mu huczalo, lzy naplynely do oczu, nic nie widzial. Potrzasnal glowa, zeby oprzytomniec, i przypomnial mu sie Paryz: jak lezal w brudnej uliczce za kafejka, jego krew splywala rynsztokiem, a esesmani kopali go, okladali piesciami, kolbami od pistoletow, wszystkim, co im wpadlo pod reke.
Colville zadal kolejny morderczy cios. Neumann przykucnal, zrobil unik i wymierzyl zlosliwego kopniaka w jego prawe kolano. Colville zawyl z bolu. Neumann blyskawicznie kopnal jeszcze trzy razy; Colville'a sparalizowalo. Neumann podejrzewal, ze zmiazdzyl mu rzepke. Przerazil go takze – Colville najwyrazniej nigdy jeszcze nie spotkal sie z kims walczacym tak jak on.
Uznal walke za zakonczona i wlasnie ruszal z powrotem do pubu, kiedy Colville przeniosl caly ciezar ciala na zdrowa noge i rzucil sie na niego. Zaskoczony Neumann nie zdazyl sie uchylic. Colville runal nan i pchnal go na sciane. Neumann mial wrazenie, ze go przygniotla rozpedzona ciezarowka. Probowal zlapac dech. Colville rabnal go z calej sily glowa pod brode. Neumann przygryzl sobie jezyk i poczul w ustach krew.
Zanim Colville zdazyl jeszcze raz rabnac, Neumann wymierzyl mu kolanem cios w krocze. Colville zwinal sie z bolu, jeczac. Neumann znow podniosl kolano, tym razem trafil w twarz i zlamal mu kosc.
Pod Colville'em ugiely sie kolana i opadl polprzytomny.
– Nie wstawaj, Martin – powiedzial Neumann. – Jesli wiesz, co dla ciebie dobre, to zostan tu, gdzie jestes.
W tej samej chwili uslyszal pisk. Podniosl wzrok i zobaczyl pedzaca ku nim Jenny.
Tej nocy Neumann nie mogl zasnac. Zdrzemnal sie na chwile, ale bol go obudzil. Teraz lezal bez ruchu, wsluchany w uderzenia wiatru w bok domu. Z oddali dobiegal huk fal rozbijajacych sie o brzeg. Nie wiedzial, ktora jest godzina. Dzwignal sie na lokciu i jeczac z bolu siegnal po zegarek, ktory lezal na szafce nocnej. Spojrzal na fosforyzujace wskazowki. Dochodzila polnoc.
Opadl na poduszke i zapatrzyl sie w sufit. Bojka z Martinem Colville'em to fatalny blad. Mogl wzbudzic podejrzenia i narazic na szwank cala operacje. I zranil Jenny. Przed pubem darla sie na niego i okladala go piesciami, wsciekla, ze skrzywdzil jej ojca. Chcial dac lajdakowi nauczke, tymczasem wszystko obrocilo sie przeciwko niemu. Teraz, lezac w lozku i wsluchujac sie w nierowne podmuchy wiatru, zastanawial sie, czy nad cala operacja nie wisi fatum. Przypomnial sobie, co powiedziala Catherine w czasie ich spotkania na wrzosowiskach w Hampstead: „Cos sie popsulo. Boje sie, ze moj kamuflaz dlugo nie wytrzyma'. Przypomnial sobie rozkaz Vogla, zeby sledzic Catherine. I nie wiedzial, ktore z nich – Vogel, Catherine czy on sam, a moze wszyscy troje po kolei – juz popelnilo niewybaczalne bledy.
Neumann zbadal swoje obrazenia. Bolalo go cale cialo. Posiniaczona, poobijana klatka piersiowa klula przy kazdym oddechu, ale chyba zebra byly cale. Jezyk mial opuchniety i przy kazdym ruchu czul rozciecie. Podniosl reke i dotknal policzka. Mary zrobila, co mogla, zeby zasklepic rane bez szwow – wizyta u lekarza w ogole nie wchodzila w rachube. Upewnil sie, czy opatrunek sie nie przesunal. Nawet to delikatne musniecie wystarczylo, zeby policzek zapulsowal bolesnie.
Przymknal oczy i probowal zasnac. Juz przysypial, kiedy na podescie za drzwiami uslyszal kroki. Instynktownie siegnal po mauzera. Kolejne stapniecie, skrzypienie podlogi. Podniosl bron i wymierzyl w drzwi. Odglos naciskanej klamki.
Gdyby to byla MI- 5 – pomyslal – na pewno nie zadawaliby sobie trudu, zeby sie cicho zakradac do mojej sypialni. Ale jesli to nie MI- 5 ani nie policja, to kto?
Drzwi sie uchylily i w szparze pojawila sie niewielka postac. W slabej smudze swiatla wpadajacego z korytarza Neumann zobaczyl Jenny Colville. Bezszelestnie odlozyl mauzera na podloge przy lozku i szepnal:
– Co ty tu robisz?
– Przyszlam sie upewnic, czy nic ci nie jest.
– Czy Sean i Mary wiedza, ze tu jestes?
– Nie. Wslizgnelam sie bez pukania. – Usiadla na brzegu waskiego lozka. – Jak sie czujesz?
– Bywalo gorzej. Twoj ojciec potrafi sprawic czlowiekowi lomot. Ale ty o tym wiesz najlepiej.
W ciemnosciach wyciagnela reke i musnela jego twarz.
– Powinienes pojsc do lekarza. To rozciecie na policzku wygladalo paskudnie.
– Mary swietnie sie spisala. Jenny sie usmiechnela.
– Nabrala wprawy przy Seanie. Mowila, ze za jego mlodych lat sobota sie dla niego nie liczyla, jesli nie skonczyla sie solidna bojka w pubie.
– Jak sie czuje twoj ojciec? Chyba uderzylem go o jeden raz za duzo.
– Wydobrzeje. Och, twarz wyglada paskudnie. Ale on nigdy nie byl szczegolnie przystojny.
– Przepraszam, Jenny. Zachowalem sie idiotycznie. Powinienem sie wykazac wiekszym rozsadkiem. Po prostu zignorowac go.
– Wlasciciel pubu mowil, ze to ojciec zaczal. Zasluzyl sobie na to. Zbieralo mu sie juz od dawna.
– Juz sie na mnie nie gniewasz?
– Nie. Nikt jeszcze nie stanal w mojej obronie. Postapiles jak bohater. Moj ojciec jest silny jak tur. Mogl cie zabic. – Zsunela dlon z jego twarzy i powiodla nia po torsie. – Gdzie sie nauczyles tak bic?