imieniu Phil. Bil dziewczyny metalowym wieszakiem na ubrania, dwie z nich zabil w ten sposob… przesluchiwalem go w jego restauracji, ktora sluzyla za przykrywke dla innych interesow. Phil byl caly zalamany, plakal. Pochylil sie ku mnie przez stol i powiedzial jednym tchem: „Prosze, znajdz tego, kto to zrobil, Pete. To jakies chore bydle, nie czlowiek. Masz, sprobuj troche tego chianti, Pete. Jest naprawde wysmienite”. Chodzi mi o to, doktorku, ze widzialem takie zagrywki juz nie raz. Zachowanie Petersena uruchamia we mnie ten sam ostrzegawczy dzwoneczek, co bujanie Phila czy Andrettiego. Wiec gdy sie tak przed nami produkowal, siedzialem tam i myslalem: „Za kogo ten studencina z Harvardu mnie uwaza? Za idiote czy co?”
Nic nie odpowiedzialam na te przydluga tyrade, tylko wsadzilam kasete do magnetofonu; Marino skinal glowa, bym wlaczyla odtwarzanie.
– Akt pierwszy – obwiescil grobowym glosem. – Scena: kuchnia Petersenow. Glowny bohater: Matt. Rola: tragiczna. Jest blady, a oczy ma zalzawione. Wpatruje sie w sciane. A ja? Ja widze przed oczyma stary film: nigdy w zyciu nie bylem w Bostonie i nie poznalbym Harvardu nawet gdybym sie o niego potknal, ale mam przed oczyma te stare ceglane mury i wijaca sie winorosl pod oknami.
Ucichl, gdy z tasmy poplynely slowa Petersena; mowil o Harvardzie, odpowiadajac na pytanie, gdzie poznal Lori. Przez wiele lat pracy zawodowej slyszalam niejeden wywiad policyjny, lecz to pytanie mnie zaskoczylo. Jakie mialo znaczenie? Co zaloty Lori i Matta mialy wspolnego z jej zabojstwem? A jednak jakas czesc mnie znala juz odpowiedz na to pytanie.
Marino badal grunt; usilowal wyciagnac z Petersena jak najwiecej szczegolow. Szukal czegokolwiek, najmniejszego drobiazgu, ktory moglby swiadczyc o tym, ze Matt mial obsesje; ze byl niepoczytalny i sklonny do psychopatycznego zachowania.
Wstalam i zamknelam drzwi, by nikt nam nie przeszkodzil. Glos z magnetofonu dobiegal do mnie jasno i wyraznie:
– …widzialem ja juz wczesniej, w campusie. Zawsze nosila mnostwo ksiazek i wygladala tak, jakby wiecznie sie jej gdzies spieszylo.
Marino: – Co bylo w niej takiego, ze zwrociles na nia uwage, Matt?
– Trudno powiedziec. Ale dlugi czas mnie intrygowala, choc nie mam pojecia dlaczego. Moze dlatego, ze zazwyczaj byla sama, zawsze w pospiechu, nigdy nie wloczyla sie bez celu. Byla bardzo pewna siebie i zdawalo sie, ze zawsze wie, dokad zmierza. Zaciekawila mnie.
Marino: – Czy czesto ci sie to zdarza? Chodzi mi o to, czy czesto widzisz gdzies kobiete, w sklepie, na ulicy, ktora cie intryguje?
– Nie, chyba nie. Wiesz, zwracam uwage na innych ludzi, jak kazdy inny; ale z nia, z Lori… to bylo cos zupelnie innego.
Marino: – Mow dalej. Wiec wreszcie ja poznales. Gdzie to bylo?
– Na przyjeciu; na wiosne, zaraz na poczatku maja. Balanga odbywala sie w mieszkaniu kolegi mojego wspollokatora, poza campusem; okazalo sie, ze facet jednoczesnie chodzil na laboratorium wraz z Lori i dlatego wpadla. Dotarla okolo dziewiatej, kiedy ja wlasnie szykowalem sie do wyjscia; ten koles, gospodarz imprezy, otworzyl jej piwo i zaczeli rozmawiac. Nigdy wczesniej nie slyszalem jej glosu; kontralt, bardzo mily, wpadajacy w ucho. Miala taki glos, ze gdy ludzie go uslyszeli, odwracali sie, by zlokalizowac jego zrodlo. Opowiadala wlasnie jakas anegdotke o ktoryms z profesorow i kilka osob dokola niej sie rozesmialo. Lori miala dar przyciagania ludzkiej uwagi, mimo iz wcale sie o to nie starala.
Marino: – Innymi slowy, nie wyszedles z przyjecia, tak? Zobaczyles ja i postanowiles zostac?
– Tak.
– Jak ona wtedy wygladala?
– Miala dluzsze wlosy i nosila je upiete… tak jak czasem baletnice upinaja wlosy. Szczupla, bardzo atrakcyjna…
– Podobaja ci sie szczuple blondynki, tak? Uwazasz te cechy za atrakcyjne u kobiet?
– Po prostu ja uwazalem za atrakcyjna, to wszystko. Poza tym w niej bylo cos wiecej: cechowala ja wyjatkowa inteligencja. Dzieki temu wyrozniala sie w tlumie.
Marino: – Co jeszcze?
– Nie rozumiem. O co pan pyta?
Marino: – Zastanawiam sie, co ci sie jeszcze w niej podobalo? – Po chwili przerwy: – Uwazam, ze to ciekawe.
– Naprawde nie potrafie odpowiedziec na to pytanie. Ten jeden element jest zadziwiajacy; wymyka sie opisowi. Czasem spotyka sie osobe, ktora wywiera na tobie niezapomniane wrazenie i juz. To tak, jakby cos w srodku czlowieka budzilo sie do zycia… Nie wiem dlaczego. Dobry Boze… nie mam pojecia.
Nastepna przerwa, tym razem znacznie dluzsza.
Marino: – Wiec byla typem kobiety, ktora przyciaga uwage, tak?
– Tak, zdecydowanie tak. Caly czas. Kiedy tylko szlismy gdzies razem, do znajomych, na przyjecia, gdziekolwiek… zawsze przyciagala uwage. A mnie to wcale nie przeszkadzalo; lubilem wycofywac sie w cien i obserwowac reakcje ludzi na jej obecnosc. Analizowalem, co takiego bylo w niej, ze tak na nia reagowali. Charyzme albo sie ma, albo sie jej nie ma. A ona ja miala. Nie udawala.
Marino: – Kiedy wspominales, ze czesto widywales Lori w campusie, mowiles, ze zdawala sie pograzona w myslach, ze zawsze sie gdzies spieszyla. A jak bylo poza uczelnia? Chodzi mi o to, czy miala w zwyczaju rozmawiac z nieznajomymi? Wiesz, w sklepie czy na stacji benzynowej… czy miala zwyczaj rozmawiac z kims, kogo spotkala po raz pierwszy w zyciu? Albo gdyby ktos przyszedl do domu, dostawca lub ktos taki, czy zaprosilaby go do srodka?
– Nie. Rzadko rozmawiala z nieznajomymi i wiem, ze nigdy nie zaprosilaby obcego do domu. Nigdy. Zwlaszcza gdy mnie nie bylo w miescie. Kiedys mieszkala w Bostonie i byla przyzwyczajona do niebezpieczenstw wielkiego miasta. Pracowala na ostrym dyzurze, wiec wiedziala to i owo o przemocy, o nieszczesciach, jakie moga sie czlowiekowi przydarzyc, gdy jest nieostrozny. Nie zaprosilaby obcego do domu; uwazam, ze pod tym wzgledem nic jej nie grozilo. W rzeczy samej, gdy rozpoczely sie te morderstwa, bardzo ja to przerazilo. Bywalem w domu tylko w weekendy i bardzo sie denerwowala, gdy musialem znowu wyjechac… Nie lubila byc sama w nocy… teraz przeszkadzalo jej bardziej niz kiedykolwiek wczesniej.
Marino: – Wydaje mi sie, ze skoro byla zdenerwowana tymi zabojstwami, powinna sprawdzic, czy wszystkie okna w domu sa pozamykane.
– Juz wam wyjasnialem. Pewnie myslala, ze wszystkie sa zamkniete.
– Lecz ty akurat tamto zostawiles otwarte, kiedys juz naprawiles siatke.
– Nie jestem pewien. Ale tylko takie wyjasnienie przychodzi mi do glowy…
Glos Beckera: – Czy wspominala o kims, kto przychodzil ostatnio do domu? Albo o kims, kogo spotkala na miescie? Kogos, kto by sie jej naprzykrzal? Moze zauwazyla w sasiedztwie obcy samochod? Albo moze podejrzewala, ze ktos ja sledzi? Moze spotkala jakiegos faceta, ktory usilowal ja poderwac?
– Nie, nic z tych rzeczy.
Becker: – A czy gdyby cos podobnego mialo miejsce, powiedzialaby ci o tym?
– Z cala pewnoscia. Mowila mi o wszystkim. Tydzien, moze dwa tygodnie temu, wydawalo sie jej, ze slyszy jakies podejrzane halasy za domem. Zadzwonila na policje, przyjechal woz patrolowy, ale okazalo sie, ze to tylko kot buszowal w kuble na smieci. Zawsze mowila mi o wszystkim.
Marino: – Czy oprocz pracy miala jeszcze jakies zajecia?
– Miala kilka przyjaciolek, lekarek z tego samego szpitala. Czasem chodzila z nimi na obiady albo na zakupy czy do kina. I to chyba wszystko. Byla bardzo zapracowana; zazwyczaj po skonczeniu dyzuru wracala prosto do domu. Uczyla sie, grala na skrzypcach. W dni powszednie tylko pracowala, jadla i spala. A weekendy przeznaczala dla mnie; to byly nasze dwa dni. Tylko w soboty i niedziele bylismy razem.
Marino: – Czy to w zeszly weekend widziales ja po raz ostatni?
– W niedziele po poludniu; okolo trzeciej. Mniej wiecej o tej porze pojechalem z powrotem do Charlottesville. Nigdzie nie wychodzilismy tego dnia; od rana padal deszcz. Zostalismy w domu, wypilismy poranna kawe, rozmawialismy…
Marino: – Jak czesto rozmawiales z nia w czasie tygodnia?
– Kilka razy… gdy tylko moglem. Marino: – A ostatni raz rozmawiales z nia wczoraj, w czwartek wieczorem, tak?
– Zadzwonilem, by jej powiedziec, ze przyjade w piatek po przedstawieniu i ze moge sie spoznic, bo proba ma