Cisza.
Marino: – I co sie dalej dzialo, Matt?
– Moje oczy zaczely przyzwyczajac sie do ciemnosci, lecz nie rozumialem tego, co zobaczylem. Z mroku wylonilo sie lozko, lecz to, w jaki sposob zwisala z niego kapa i posciel, zupelnie nie mialo sensu. I ona. Lezala na gorze, w przedziwnej pozycji, i kompletnie nic na sobie nie miala. Boze… Serce podeszlo mi do gardla, zanim jeszcze zrozumialem, co widze. A kiedy wlaczylem swiatlo i zobaczylem ja… krzyczalem, ale nie slyszalem wlasnego glosu. Zupelnie jakbym krzyczal tylko we wlasnym umysle. Jakby moj mozg… zobaczylem plame na poscieli, czerwona, i krew wyplywajaca z jej nosa i ust. Twarz… To nawet nie wygladalo jak ona. To nie byla ona, tylko ktos inny. Jakis zart, koszmarny dowcip. To nie wygladalo jak moja Lori…
Marino: – I co bylo dalej, Matt? Czy dotykales jej, czy poruszyles cokolwiek w tym pokoju?
Dluga chwila ciszy, podczas ktorej slychac bylo tylko gwaltowny, urywany oddech Petersena.
– Nie. To znaczy, tak. Dotknalem jej. Nie myslalem o tym, co robie, tylko jej dotknalem… jej reki, ramienia. Nie pamietam. Byla jeszcze ciepla. Ale gdy usilowalem wyczuc puls, zupelnie nie moglem znalezc nadgarstkow… bo lezala na nich. Byly pod jej plecami, zwiazane… Zaczalem dotykac jej szyi i wtedy zauwazylem kabel. Chyba usilowalem sprawdzic, czy jej serce bije, ale nie pamietam. Wiedzialem… wiedzialem, ze nie zyje. Wygladala… jakby juz byla martwa. Pobieglem do kuchni i zadzwonilem, ale nie pamietam, co powiedzialem… nie moge sobie nawet przypomniec, jak wykrecilem dobry numer. Wiem jednak, ze zadzwonilem na policje, a potem zaczalem przechadzac sie po kuchni… chodzilem tam i z powrotem. W koncu wrocilem do sypialni. Oparlem sie o sciane, plakalem i mowilem do niej. Po prostu mowilem do niej, dopoki nie przyjechala policja. Powtarzalem jej, ze to nie moze byc prawda. Podchodzilem do niej i znowu wycofywalem sie pod drzwi, blagajac ja, by to nie byla prawda. Czekalem, az ktos wreszcie przyjedzie mi na pomoc, ale to trwalo cala wiecznosc…
Marino: – Jezeli chodzi o te kable, ktorymi byla zwiazana… Czy ruszales je? Czy dotykales jeszcze czegos w tym pokoju? Pamietasz?
– Nie. To znaczy nawet jezeli czegos dotknalem, to nie pamietam. Ale chyba nie. Cos mnie przed tym powstrzymywalo. Chcialem ja okryc, lecz cos mnie powstrzymalo. Cos mi powiedzialo, ze lepiej bedzie, jezeli nie bede jej dotykac.
Marino: – Masz w domu noz?
Cisza.
Marino: – Pytalem cie o noz, Matt. Znalezlismy noz mysliwski, taki z kompasem i schowkiem na zapalki.
Zdziwienie: – Och. Taak. Kupilem go kilka lat temu. To byl jeden z tych nozy, ktore mozna zamowic z katalogu… kosztowal piec dziewiecdziesiat piec czy cos takiego. Kiedys chodzilem po gorach i zabieralem go ze soba na te wyprawy. Byl bardzo poreczny… te zapalki, zylka z haczykiem na ryby… i w ogole.
Marino: – Gdzie go ostatni raz widziales?
– Na biurku. Lezal na biurku… wydaje mi sie, ze Lori otwierala nim listy. Nie mam pojecia… wiem tylko, ze lezal tam juz od wielu miesiecy. Moze lepiej sie czula, gdy miala go pod reka… Bala sie spac sama w pustym domu… chcialem kupic psa, ale byla uczulona na siersc.
Marino: – Jezeli dobrze slysze, Matt, to mowisz mi, ze noz lezal na biurku, gdy go ostatni raz widziales. Kiedy to bylo? W zeszla sobote albo niedziele, gdy byles w domu na weekend… kiedy wymieniales siatke w oknie w lazience, tak?
Brak odpowiedzi.
Marino: – Czy znasz jakis powod, dla ktorego twoja zona moglaby przeniesc noz gdzie indziej, na przyklad do komody? Czy robila kiedys cos podobnego w przeszlosci?
– Nie sadze. Od wielu miesiecy lezal na biurku przy lampie.
Marino: – A mozesz nam wyjasnic, dlaczego znalezlismy go pod jakimis swetrami w szufladzie komody, obok pudelka z kondomami? Podejrzewam, ze to byla twoja szuflada, tak?
Cisza.
– Nie, nie potrafie tego wyjasnic. Tam wlasnie go znalezliscie?
Marino: – Taak.
– Kondomy… moj Boze, lezaly tam juz od bardzo dawna. – Uslyszalam smiech, bez cienia wesolosci. – Uzywalismy ich, zanim Lori przeszla na pigulki.
Marino: – Jestes tego pewien?
– Oczywiscie, ze jestem pewien. Zaczela brac pigulki jakies trzy miesiace po naszym slubie. Pobralismy sie, zanim sie tu przeprowadzilismy… mniej niz dwa lata temu.
Marino: – Posluchaj, Matt… musze ci zadac pare osobistych pytan i chce, bys wiedzial, ze nie wsadzam nosa w nie swoje sprawy ani nie staram sie ciebie wprawic w zaklopotanie. Mam powody, by je zadawac… dla twojego dobra musimy ustalic kilka rzeczy, okay?
Cisza.
Uslyszalam trzask zapalniczki, a potem znowu glos Marino:
– No, dobrze. Jezeli chodzi o kondomy… czy miales jakies zwiazki z kobietami? Chodzi mi o skoki w bok? Romanse?
– Oczywiscie, ze nie.
Marino: – Caly tydzien nie bylo cie w miescie, mieszkales na uczelni. Ja na twoim miejscu mialbym ochote…
– Ale ja nie. Lori byla dla mnie wszystkim. Nigdy jej nie zdradzalem.
Marino: – Nie podobala ci sie zadna z dziewczat, z ktorymi grales w przedstawieniu?
– Nie.
Marino: – Widzisz, chodzi mi o to, ze wszyscy jestesmy tylko ludzmi i wszyscy mamy male grzeszki na sumieniu. Jestes przystojny… Kobiety pewnie rzucaly ci sie na szyje. Kto moglby miec do ciebie pretensje, gdybys skorzystal z okazji? Ale jezeli sie z kims spotykales, musimy o tym wiedziec. To mogloby miec jakis zwiazek z ta sprawa…
Nieomal nieslyszalnie: – Nie. Powiedzialem juz przeciez, ze nie. Nie ma zadnego zwiazku, chyba ze mnie o cos oskarzacie.
Becker: – Nikt cie o nic nie oskarza, Matt.
Odglos czegos przesuwanego po blacie stolu; pewnie popielniczki.
I znowu Marino: – Kiedy ostatni raz kochales sie z zona, Matt?
Cisza.
– Jezu Chryste. – Glos Petersena drzal bardzo wyraznie.
Marino: – Wiemy, ze to twoja prywatna sprawa… ale musisz nam powiedziec. Mamy swoje powody.
– W niedziele rano. Tydzien temu. Marino: – Wiesz, ze musimy przeprowadzic cala serie testow. Patolodzy beda badac probki krwi i wszystkiego innego, bysmy mogli je porownac. Potrzebujemy probek twojej krwi i chcielibysmy zdjac ci odciski palcow, zebysmy potem mogli spokojnie rozdzielic, co nalezy do ciebie, co do niej, a co do…
Tasma skonczyla sie raptownie. Zamrugalam gwaltownie powiekami i usilowalam skupic wzrok na Marino. Siegnal do magnetofonu, wylaczyl go i wsadzil kasety do kieszeni.
– Po tym zabralismy go do szpitala i pobralismy probki. Podejrzewam, ze w tej chwili Betty przeprowadza testy.
Skinelam glowa i zerknelam na zegar wiszacy na scianie; bylo juz prawie poludnie. Zle sie czulam.
– Niezle, co? – Marino stlumil ziewniecie. – Slyszalas? Mowie ci, ze ten facet to swir. Chodzi mi o to, ze kazdy gosc, ktory potrafi mowic o takich rzeczach z takim spokojem, musi byc swirniety. Zazwyczaj, po znalezieniu ciala, ludzie niewiele mowia, tylko wpatruja sie w sufit… A on terkotalby do Bozego Narodzenia, gdybym mu nie przerwal. Mnostwo gladkich slowek i dramatu… Jezeli chcesz znac moje zdanie, to on jest trefny. Facet jest tak popieprzony, ze az mnie to przeraza.
Zdjelam okulary i rozmasowalam skronie. Bolala mnie glowa, a miesnie karku wydawaly sie nieco za krotkie. Jedwabna bluzka, ktora mialam na sobie pod laboratoryjnym fartuchem, byla juz przepocona. Mialam tak dosc wszystkiego, ze chetnie wyrzucilabym Marino za drzwi, podparla sie rekoma i zasnela na biurku.
– Jego swiat sklada sie ze slow, Marino – powiedzialam spokojnie. – Artysta namalowalby ci obraz; Matt zrobil to za pomoca slow. On tak wlasnie zyje, tak wyraza swe emocje… poprzez odpowiednio dobrane slowa. Dla ludzi takich jak on mysli i slowa sa ze soba nieodwracalnie powiazane.
Wlozylam z powrotem okulary i spojrzalam na Marino; patrzyl na mnie ze zdumieniem wypisanym na miesistej,