ze bylam w pracy i chcialam sie wyrwac gdzies na obiad.

Kobieta za kontuarem, ktora przyjmowala moje zamowienie na grecka salatke, przygladala mi sie przez dluzsza chwile, jakby mnie skads znala, tylko nie byla pewna skad. Z zazenowaniem pomyslalam, ze mogla widziec moje zdjecie w sobotniej gazecie albo w telewizyjnej migawce z ktorejs z rozpraw sadowych.

Zawsze marzylam o tym, by moc przejsc przez miasto niezauwazona i wykonywac swa prace w ciszy i spokoju, lecz w moim przypadku nie bylo to takie proste. Po pierwsze w Stanach Zjednoczonych niewiele jest kobiet na stanowisku naczelnego koronera stanowego i dzieki temu reporterzy bardzo lubili mnie cytowac w swych artykulach. Poza tym rozpoznawali mnie juz z duzej odleglosci, gdyz jestem „naturalna blondynka”, mam „dumna posture” i Bog jeden wie, co jeszcze wypisywali. Moi przodkowie wyemigrowali z polnocnozachodniej Italii, gdzie mieszka sporo blekitnookich, jasnowlosych Wlochow, w ktorych zylach plynie krew ich sasiadow z Austrii i Szwajcarii.

Rod Scarpettow jest w zasadzie etnocentryczny – czyli moi przodkowie, nawet w tym kraju, zenili sie i wychodzili za maz tylko za Wlochow, by zachowac czystosc rasowa. Najwieksza porazka mojej matki – o czym czesto mi przypominala – jest to, ze nie ma syna, a jej dwie corki okazaly sie genetycznymi slepymi uliczkami. Dorothy zakonczyla linie Scarpettow, wydajac na swiat Lucy, ktora jest pol Wloszka, pol Meksykanka, natomiast moj status malzenski oraz wiek nie daja wiekszej nadziei na to, bym jeszcze kiedykolwiek cokolwiek wydala na swiat.

Moja matka nie moze pogodzic sie z ta mysla i czesto rozpacza nad faktem, iz krew jej przodkow zostala zmarnowana. „Wszyscy ci wspaniali ludzie! – zdarza sie jej zawodzic, zwlaszcza podczas swiat, kiedy powinna byc otoczona wianuszkiem slicznych i madrych wnuczat. – Jaka to szkoda! Jaki wstyd! Nasi przodkowie w grobie sie pewnie przewracaja! Wszyscy ci architekci, malarze! Kay, Kay, dlaczego pozwolilas, by nasza krew sie zmarnowala…”

Moja rodzina pochodzi z Werony, prowincji Romea z rodu Montekich i Julii z Kapuletow, Dantego, Tycjana, Belliniego i Paolo Cagliariego, wedle slow mojej matki. Caly czas z podziwu godnym uporem twierdzi, ze w jakis pokretny sposob jestesmy spokrewnieni z tymi wszystkimi slawnymi ludzmi, mimo iz czesto jej powtarzam, ze choc Tycjan i Bellini owszem wplyneli na szkole z Werony, to pochodzili z Wenecji, Dante zas byl florentynczykiem i gdy zostal wygnany z miasta, w Weronie zatrzymal sie tylko na chwile podczas podrozy do Rawenny. W rzeczy samej nasi przodkowie wywodza sie od skromnych rolnikow i pracownikow kolejowych, biedakow, ktorzy wyemigrowali ze starego kraju zaledwie dwa pokolenia temu.

Z biala torebka pod pacha radosnie wyszlam z powrotem na zalane sloncem miasto. Po chodnikach spieszyli ludzie idacy na lunch lub wracajacy do pracy; kiedy czekalam na rogu na zielone swiatlo, instynktownie spojrzalam na dwoch mezczyzn wychodzacych z chinskiej restauracji po drugiej stronie ulicy. Znajomy widok jasnych wlosow przyciagnal moje spojrzenie; Bill Boltz, prokurator okregowy Richmond wlasnie wkladal na nos okulary przeciwsloneczne i zdawal sie pograzony w rozmowie z Normanem Tennerem, dyrektorem do spraw bezpieczenstwa publicznego. Przez chwile Boltz patrzyl prosto na mnie, lecz nie odwzajemnil mego pozdrowienia; moze jednak mnie nie widzial? Nie machnelam po raz drugi. Potem obaj mezczyzni znikneli mi z oczu.

Kiedy wreszcie swiatlo zamienilo sie na zielone i przeszlam na druga strone ulicy, mijajac sklep ze sprzetem komputerowym, pomyslalam o Lucy. Wstapilam do srodka i kupilam cos, co na pewno sie jej spodoba; nie gre, lecz caly komplet plyt z historia sztuki, muzyki i malarstwa. Poprzedniego dnia wynajelysmy lodke i przez pol dnia plywalysmy nia po malenkim jeziorku w parku; nakarmilysmy gesi pokruszonym chlebem i tak dlugo lizalysmy lody winogronowe, az nasze jezyki zrobily sie zupelnie niebieskie. W czwartek rano Lucy odleci do Miami i nie zobacze jej az do Bozego Narodzenia, jezeli w ogole pojade na swieta do domu.

Byla za pietnascie pierwsza, gdy weszlam do holu mojego biura; Benton Wesley przyjechal o kwadrans za wczesnie i wlasnie siedzial na kanapie, czytajac „Wall Street Journal”.

– Mam nadzieje, ze masz w tej torbie cos do picia – odezwal sie, zwijajac gazete i siegajac po aktowke.

– Taak, ocet. Na pewno ci bedzie smakowal.

– Do diabla. Wlasciwie wszystko mi jedno… Czasem jestem tak zdesperowany, ze marze o tym, iz basen przy moim domu wypelniony jest ginem.

– Cos mi sie zdaje, ze to tylko rozmienianie fantazji na drobne.

– Niee, skadze! To po prostu jedyna fantazja, o ktorej moge rozmawiac z dama.

Wesley byl psychologiem wspolpracujacym z FBI, przydzielonym do placowki w Richmond, w ktorej, tak naprawde, spedzal zadziwiajaco malo czasu. Kiedy nie podrozowal, siedzial zazwyczaj w Akademii FBI w Quantico i uczyl przyszlych agentow, jak prowadzic dochodzenie w sprawie o morderstwo, oraz robil co w jego mocy, by VICAP wreszcie zaczelo dzialac. VICAP to akronim utworzony z pierwszych liter Violent Crime Apprehension Program – czyli Programu Zwalczania Okrutnych Zbrodni. Jedna z najbardziej innowacyjnych koncepcji tego programu bylo utworzenie regionalnych druzyn, skladajacych sie z psychologa FBI i doswiadczonego detektywa. Departament Policji Richmond poprosil VICAP o pomoc po drugim morderstwie, a Marino oprocz tego, ze prowadzil dochodzenie w tej sprawie, byl takze partnerem Wesleya z druzyny VICAP.

– Wiem, ze jestem za wczesnie – przeprosil Wesley, idac za mna w kierunku mego gabinetu. – Przyszedlem do ciebie prosto od dentysty, ale jezeli chcesz cos zjesc, to nie przejmuj sie mna; nie bedzie mi to przeszkadzac.

– No, coz… bardzo to milo z twojej strony, ale mnie to bedzie przeszkadzac – odrzeklam.

Spojrzal na mnie, nie rozumiejac, a po chwili usmiechnal sie niemadrze.

– Zapomnialem. Przeciez nie jestes doktorem Cagneyem. Wiesz, ze on zawsze trzymal krakersy serowe w biurku w kostnicy? Jezeli zachcialo mu sie jesc, kiedy robil sekcje, to przerywal na moment, posilal sie i jakby nigdy nic wracal do roboty. To bylo niesamowite.

Skrecilismy do pokoiku, ktory rozmiarami bardziej przypominal wneke kuchenna, gdzie staly ekspres do kawy, automat z coca-cola i mala lodowka.

– Mial szczescie, ze nie dostal od tego zapalenia watroby albo AIDS – mruknelam.

– AIDS! – Wesley rozesmial sie glosno. – To dopiero bylaby poetyczna sprawiedliwosc!

Jak wiekszosc starych wiarusow, doktor Cagney znany byl ze swej wprost niewiarygodnej homofobii.

– Znowu jakas cholerna ciota – mial zwyczaj mowic, gdy na sekcje przywozono kogos o wiadomej orientacji seksualnej.

– AIDS… – Wesley nadal cieszyl sie z podlego dowcipu, podczas gdy ja wsadzilam swa grecka salatke do lodowki. – Chcialbym uslyszec, jak usiluje sie z tego wytlumaczyc.

Kiedy po raz pierwszy spotkalam Wesleya, bylam do niego nieco uprzedzona. Stanowil idealny przyklad agenta FBI, wlacznie z robionymi na zamowienie polbutami; mial ostre rysy twarzy i przedwczesnie posiwiala czupryne sugerujaca lagodne usposobienie, ktorego jednak wcale nie posiadal. Byl szczuply i twardy, a w swym perfekcyjnie skrojonym garniturze khaki i niebieskim jedwabnym krawacie wygladal na adwokata. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widziala go w innej koszuli niz bialej, wyprasowanej i lekko wykrochmalonej.

Mial tytul doktora psychologii i przed wstapieniem do FBI byl dyrektorem ogolniaka w Dallas; gdy zaczal pracowac dla Biura, najpierw byl zwyklym agentem, potem pracowal w podziemiu, wylawiajac czlonkow mafii, az wreszcie w pewnym sensie skonczyl tam, gdzie zaczal. Psychologowie sa naukowcami, myslicielami, analitykami; czasem mam wrazenie, ze sa takze cudotworcami.

Nalalismy sobie kawy, po czym poszlismy do pokoju konferencyjnego, gdzie przy dlugim stole siedzial Marino, przegladajac gruba teczke z aktami. Troche sie zdziwilam; nie wiem dlaczego, ale po prostu zalozylam, ze sie spozni.

Zanim zdazylam chocby usiasc, Marino odchylil sie do tylu na krzesle i obwiescil lakonicznym tonem:

– Przed kilkoma minutami zatrzymalem sie w laboratorium serologicznym. Pomyslalem, ze zainteresuje was wiadomosc, iz Matt Petersen ma krew grupy A i jest nonsekreterem.

Wesley spojrzal na niego ciekawie.

– To ten maz, o ktorym mi opowiadales?

– Aha. Nonsekreter. Dokladnie tak samo jak ten szajbus, co dusi kobiety.

– Jest to cecha, ktora charakteryzuje sie dwadziescia procent populacji – przypomnialam mu chlodno.

– Taak, dwoch na dziesieciu – burknal Marino.

– Albo czterdziesci cztery tysiace osob w miescie o rozmiarach Richmond. Dwadziescia dwa tysiace, jezeli liczyc, ze mezczyzni stanowia polowe tej liczby – dodalam.

Marino zapalil papierosa i spojrzal na mnie ponad plomykiem zapalniczki.

– Wiesz co, doktorku? – Papieros kiwal mu sie w ustach wraz z kazda wypowiadana sylaba. – Zaczynasz mowic jak jakis cholerny obronca z urzedu.

Вы читаете Post Mortem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату