drzwiami zamknietymi od srodka, szczelnie zamknietymi szybami i wlaczona klimatyzacja.
Wieczor, ktory jeszcze niedawno uwazalabym za czarujacy, teraz wydawal mi sie grozny i niepokojacy.
Przed oczyma, zamiast drogi i ksiezyca, mialam obrazy minionego dnia. Nekaly mnie i nie chcialy odejsc. Widzialam te niczym niezwiazane z soba domy w roznych dzielnicach miasta. Dlaczego wlasnie je wybral? I w jaki sposob? To nie byla kwestia przypadku; bylam o tym swiecie przekonana. Musial byc jakis element powtarzajacy sie w kazdej ze spraw, a moje mysli samoistnie wracaly do blyszczacej substancji, jaka znajdowalismy na cialach.
Nie pozwolilam, by wyobraznia mnie poniosla, nie teraz. Czy ta dziwna substancja mogla nas zaprowadzic do miejsca zamieszkania potwora? Czy miala jakis zwiazek z wykonywanym przez niego zawodem albo z miejscem, w ktorym poznal wszystkie swe ofiary? A moze – co byloby jeszcze dziwniejsze – swiecaca substancja pochodzila od zamordowanych kobiet?
Moze bylo to cos, co kazda z nich trzymala w domu albo w pracy, czy nawet przy sobie. Moze kazda z nich kupila to cos wlasnie od niego? Bog jeden znal odpowiedz na te pytania. Nie moglismy przebadac wszystkich przedmiotow znajdujacych sie domu ofiary, biurze lub w miejscu, do ktorego zazwyczaj chodzila, by sie odprezyc po pracy. Tym bardziej ze nie mielismy pojecia, czego szukac.
Wjechalam na podjazd przed domem.
Zanim zdazylam wysiasc z samochodu, Bertha otworzyla frontowe drzwi i stala w swietle na ganku, z rekoma opartymi na biodrach i torebka zarzucona na ramie. Wiedzialam, co to oznacza – wprost nie mogla sie doczekac, kiedy bedzie mogla wreszcie wyjsc z mego domu. Wolalam nie pytac, jak Lucy zachowywala sie tego dnia.
– No i? – spytalam, gdy podeszlam do drzwi.
Bertha potrzasnela glowa.
– Okropnie, doktor Kay! To dziecko… nie mam pojecia, co w nia wstapilo. Byla zla! Och, jaka niedobra…
Dotarlam wreszcie do konca tego potwornego dnia i nagle okazalo sie, ze czeka mnie jeszcze przeprawa z Lucy. Wlasciwie byla to glownie moja wina. Nie potrafilam dac sobie z nia rady albo moze za malo sie staralam.
Nie jestem przyzwyczajona do rozmawiania z dziecmi w ten sam, otwarty i bezposredni sposob, w jaki zwracalam sie do swoich podwladnych i znajomych; nie zapytalam jej o wlamanie do komputera w miescie ani nawet o tym nie wspomnialam. Zamiast tego, gdy Bill pojechal do domu w poniedzialek wieczorem, odlaczylam modem od telefonu w gabinecie i schowalam w szafie z ubraniami w sypialni.
Mialam nadzieje, ze Lucy zalozy, iz wzielam go ze soba do biura w miescie, do naprawy albo cos w tym stylu; szczerze mowiac, nie sadzilam, ze w ogole zauwazy jego znikniecie. Wczoraj wieczorem nic nie wspomniala na ten temat, byla cicha i powazna, lecz w jej oczach dostrzeglam smutek, gdy zlapalam ja na wpatrywaniu sie we mnie, zamiast ogladania filmu na wideo.
Moje postepowanie wynikalo z logicznego myslenia; jezeli nawet istnial cien podejrzenia, iz to Lucy wlamala sie do mej bazy danych, to usuniecie modemu uniemozliwilo jej powtorzenie tego – bez klotni ze mna, zbednych oskarzen i gniewnych scen, ktore z pewnoscia zniszczylyby wspomnienia z jej pobytu u mnie. Jesli natomiast ktos znowu wlamalby sie do komputera, Lucy zostalaby oczyszczona z wszelkich podejrzen.
Zrobilam to wszystko, choc wiedzialam doskonale, ze stosunki miedzyludzkie nie moga opierac sie na zwyklej logice, dokladnie tak samo jak moje roze nie moga rosnac zasilane tylko moimi komplementami. Wiedzialam, ze szukanie schronienia za sciana intelektualizmu i racjonalnosci jest samolubna ucieczka poczyniona kosztem uczuc drugiego czlowieka.
To, co zrobilam, bylo tak rozsadne, ze az idiotyczne.
Przypomnialam sobie wlasne dziecinstwo; jak strasznie nie znosilam, gdy matka siadala na krawedzi mego lozka i wymyslala bajki w odpowiedzi na pytania dotyczace stanu zdrowia ojca. Najpierw twierdzila, ze „gryzie go robaczek”, potem, ze „cos dostalo sie do jego krwi”, przez co tak szybko slabnie i latwo sie meczy. Albo twierdzila, ze tata walczy z czyms, co „jakis Murzyn albo Kubanczyk przyniosl do jego sklepu”. Lub mowila: „Tata za bardzo sie przemecza, Kay. Zbyt ciezko pracuje, to wszystko”. Klamstwa.
Moj ojciec mial chroniczna bialaczke limfatyczna; zdiagnozowano ja u niego, zanim poszlam do pierwszej klasy szkoly podstawowej.
Dopiero gdy mialam dwanascie lat, a on przeszedl z fazy zerowej limfocytow w trzecia faze anemii, dowiedzialam sie, ze umiera.
Opowiadamy dzieciom klamstwa, choc bedac w ich wieku, sami nie wierzylismy w bajki opowiadane nam przez doroslych. Doprawdy nie wiedzialam, dlaczego robie to samo z Lucy, ktora wszystko pojmowala rownie szybko, jak wiekszosc doroslych.
O wpol do dziewiatej siedzialysmy wspolnie w kuchni; grzebala lyzeczka w koktajlu mlecznym, a ja dopijalam szkocka z lodem. Zmiana w jej zachowaniu byla tak niepokojaca, ze szybko stracilam cierpliwosc.
Uszla z niej cala wola walki; zniknelo tez dziecinne naburmuszenie, ze wiecznie nie ma mnie w domu, oraz niechec. Nie potrafilam jej rozsmieszyc ani poprawic jej humoru; nie pomoglo nawet przypomnienie, ze Bill wpadnie akurat na czas, by powiedziec dobranoc. W oczach Lucy nie zobaczylam nawet iskierki zainteresowania. Nie poruszyla sie ani nie odpowiedziala; nie chciala spojrzec mi w oczy.
– Wygladasz na chora – mruknela w koncu pod nosem.
– Niby skad mozesz to wiedziec? Nie popatrzylas na mnie ani razu, odkad wrocilam wieczorem do domu.
– No i co z tego? To nie zmienia faktu, ze wygladasz, jakbys byla chora.
– Coz, nie jestem chora – odrzeklam. – Po prostu jestem bardzo zmeczona.
– Kiedy mamusia jest zmeczona, to wcale nie wyglada na chora – powiedziala na wpol oskarzycielskim tonem. – Wyglada na chora jedynie wtedy, kiedy kloci sie z Ralfem. Nienawidze go. To palant. Kiedy przychodzi, zmuszam go do rozwiazywania krzyzowek tylko dlatego, ze wiem, iz nie potrafi tego zrobic poprawnie. Glupi, pieprzony palant!
Nie zbesztalam jej za uzywanie brzydkich wyrazow; w ogole nic nie odpowiedzialam.
– No wiec – nalegala. – Czyzbys poklocila sie z Ralfem?
– Nie znam zadnego Ralfa.
– Och. – Zmarszczyla brwi. – Zaloze sie, ze pan Boltz jest na ciebie wsciekly.
– Nie sadze.
– Zaloze sie, ze tak! Jest wsciekly, bo ja tu jestem…
– Lucy! Toz to smieszne! Bill bardzo cie lubi.
– Ha! Jest wsciekly, bo nie moze tego robic, gdy ja tu jestem!
– Lucy… – powiedzialam ostrzegawczo.
– To o to chodzi! Ha! Jest wsciekly, bo nie moze zdjac spodni!
– Lucy – rzeklam surowo. – Przestan w tej chwili!
Wreszcie popatrzyla mi w oczy i zaskoczyl mnie gniew, jaki w nich zobaczylam.
– Widzisz! Wiedzialam! – Rozesmiala sie, lecz byl to smiech przepelniony zloscia. – Ty tez wolalabys, zeby mnie tu nie bylo! Zebym wam nie przeszkadzala! Coz, mnie to nie obchodzi! Nic mnie nie obchodzi! Mama sypia ze swoimi narzeczonymi caly czas, ale ja mam to gdzies!
– Nie jestem twoja matka!
Dolna warga jej zadrzala, jakbym ja spoliczkowala.
– Nigdy nie powiedzialam, ze nia jestes! I tak bym nie chciala, zebys byla moja mama! Nienawidze cie!
Przez dluzsza chwile siedzialysmy w calkowitej ciszy.
Bylam zaskoczona; nie pamietam, by ktokolwiek kiedykolwiek powiedzial mi, ze mnie nienawidzi, nawet jezeli bylaby to prawda.
– Lucy – zaczelam; bylo mi niedobrze i czulam ssanie w zoladku. – To nie tak. Chodzilo mi tylko o to, ze zupelnie nie jestem podobna do twojej mamy. Okay? Bardzo sie roznimy. Zawsze bylysmy inne, ale to wcale nie znaczy, ze cie nie kocham.
Nic nie odpowiedziala.
– Wiem, ze tak naprawde wcale mnie nie nienawidzisz.
Nadal grobowe milczenie.
Oszolomiona wstalam, by dolac sobie drinka. Oczywiscie, ze Lucy mnie wcale nie nienawidzi. Dzieci czesto powtarzaja takie slowa, lecz naprawde tak nie mysla. Usilowalam sobie przypomniec; nigdy nie powiedzialam swojej matce, ze jej nienawidze. Mysle, ze w glebi serca nieraz chcialam to zrobic, za te wszystkie klamstwa, ktorymi mnie raczyla; kiedy zmarl ojciec, ona rowniez byla dla mnie stracona. Tak jak jego zzerala choroba, tak ja