zabila jego smierc. Zadne cieplejsze uczucie nie zostalo ani dla Dorothy, ani dla mnie.
Oklamalam Lucy. Mnie takze pochlonela smierc; co dzien walczylam o sprawiedliwosc. Ale jakaz mialam sprawiedliwosc dla malej dziewczynki, ktora nie czula sie przez nikogo kochana? Dobry Boze. Lucy mnie nie nienawidzi, ale nie moglabym miec do niej pretensji, gdyby faktycznie tak bylo. Wrocilam do stolu i poruszylam drazliwy temat najdelikatniej, jak tylko potrafilam.
– Zdaje sie, ze wygladam na zmartwiona, poniewaz tak wlasnie jest, Lucy. Widzisz, ktos wlamal sie do komputera w moim biurze w miescie.
Nie odpowiedziala; czekala.
Upilam lyczek szkockiej.
– Nie jestem pewna, czy ta osoba zobaczyla jakiekolwiek wazne informacje, ale gdybym mogla wyjasnic, kto to zrobil i w jaki sposob, ogromny ciezar spadlby mi z serca.
Nadal nic.
Ciagnelam temat.
– Jezeli nie dowiem sie prawdy, moge sie znalezc w powaznych tarapatach, Lucy.
To ja zaniepokoilo.
– Dlaczego mialabys miec klopoty?
– Poniewaz informacje przechowywane w mojej bazie danych sa bardzo poufne – wyjasnilam cierpliwie. – Wazni ludzie w miescie, politycy, bardzo niepokoja sie tym, ze te poufne informacje w jakis sposob trafily do gazet. Martwia sie, ze ktos mogl je wyciagnac z mojego komputera.
– Ojej.
– Jezeli, na przyklad, wlamal sie tam jakis dziennikarz…
– Czego dotycza te informacje? – spytala.
– Tych ostatnich spraw.
– Pani doktor, ktora ktos zamordowal?
Skinelam glowa.
Znowu cisza.
A potem cicho:
– Czy to dlatego zabralas modem, ciociu Kay? Zabralas, bo myslalas, ze zrobilam cos zlego?
– Nie wydaje mi sie, bys zrobila cos zlego, Lucy. Jezeli polaczylas sie z moim komputerem w miescie, wiem, ze nie zrobilas tego, by nabroic. Nie mialabym do ciebie pretensji, gdybys byla ciekawa…
Spojrzala na mnie przez lzy.
– Zabralas modem, bo juz mi nie ufasz.
Nie mialam pojecia, jak na to odpowiedziec. Nie moglam jej znowu sklamac, a prawda bylaby potwierdzeniem tego oskarzenia.
Lucy nagle stracila cale zainteresowanie koktajlem i siedziala nieruchomo przy stole, przygryzajac dolna warge i wpatrujac sie w blat.
– Zabralam modem, bo zastanawialam sie, czy to aby nie ty wlamalas sie do bazy danych – przyznalam. – Postapilam zle. Powinnam byla cie o to zapytac. Ale moze czulam sie zraniona. Bolalo mnie podejrzenie, ze moglas zlamac nasz pakt zaufania.
Patrzyla na mnie przez dluga chwile. Wydawala sie zadowolona, niemal szczesliwa.
– Chcesz powiedziec, ze gdy ja robie cos zlego, to ty jestes nieszczesliwa? – spytala; jakby dawalo jej to jakas wladze nade mna, ktorej desperacko potrzebowala.
– Tak. Bo bardzo cie kocham, Lucy – powiedzialam; chyba po raz pierwszy rzeklam to tak wyraznie. – Nie chcialam cie zranic, dokladnie tak samo jak ty nie chcialas zranic mnie. Przepraszam.
– Nie ma sprawy.
Lyzeczka znowu zagrzechotala w wysokiej szklance.
– Poza tym – dodala radosnie moja siostrzenica – wiem, gdzie go schowalas. Przede mna nic sie nie uchroni, ciociu Kay. Widzialam go w twojej szafie z ubraniami, obok trzydziestkiosemki.
– Skad wiesz, ze to rewolwer kalibru trzydziesci osiem? – wypalilam, zanim zdazylam sie powstrzymac.
– Bo Andy mial taki sam. On byl przed Ralfem. Nosil rewolwer o tu, za paskiem – dodala, wskazujac na plecy. – Mial kantor i dlatego stale nosil przy sobie bron. Czasem pokazywal mi, jak sie strzela. Wyjmowal kule i pozwalal mi strzelac z niego do telewizora. Bang! Bang! – Wycelowala palec w lodowke. – Wolalam go od Ralfa, ale mamie sie znudzil.
Do czego mialam ja jutro odeslac? Zaczelam pouczac ja o broni palnej, recytujac, ze to nie sa zabawki i mozna nia zrobic komus krzywde, kiedy zadzwonil telefon.
– A, taak – przypomniala sobie Lucy, gdy wstalam z krzesla. – Babcia dzwonila juz dwa razy.
Byla to ostatnia osoba, z ktora chcialam w tej chwili rozmawiac. Bez wzgledu na to, jak bardzo staralam sie ukryc swoje prawdziwe uczucia, zawsze bezblednie je wyczuwala i nie chciala zostawic w spokoju.
– Wydajesz sie zmartwiona – rzekla moja matka po pierwszych slowach powitania.
– Jestem tylko zmeczona. – Znowu to samo klamstewko.
Wyobrazilam ja sobie tak dokladnie, jakbym miala ja tuz przed soba. Bez watpienia siedzi teraz w lozku, podparta kilkoma poduszkami, z wlaczonym telewizorem naprzeciwko. Jasne wlosy odziedziczylam po ojcu; matka ma ciemna cere, jej czarne niegdys wlosy sa juz siwe, a brazowe oczy ukryte za okularami o grubych szklach.
– Oczywiscie, ze jestes zmeczona – odrzekla. – Przeciez caly czas pracujesz. Czytalam o tych okropnych zbrodniach w Richmond. Pisali o nich we wczorajszym „Heraldzie”. Nigdy w zyciu nie bylam rownie zaskoczona, Kay. Zobaczylam gazete dopiero, gdy wpadla do mnie pani Martinez, by pokazac twoje zdjecie. Juz od dawna nie kupuje prasy w niedziele. Za duzo w nich reklam i kuponow. Jest strasznie gruba, a wlasciwie nie ma co czytac. Pani Martinez pokazala mi ja, bo zobaczyla twoje zdjecie.
Jeknelam.
– Nie powiem, zebym cie rozpoznala na pierwszy rzut oka, Kay. Zdjecie jest fatalne, zrobione w nocy… na szczescie podpisali je. Nie mialas na glowie kapelusza, Kay. Wygladalo, ze pada… jakby bylo mokro i paskudnie, a ty nie mialas na glowie kapelusza. Tyle ci ich wyslalam, a ty nie mozesz wlozyc ktoregos, gdy pada?! Zlapiesz kiedys zapalenie pluc…
– Mamo…
Ale ona nie przerwala.
– Mamo!
Nie moglam tego zniesc; nie dzis w nocy. Moglabym byc sama Margaret Thatcher, a matka i tak traktowalaby mnie jak piecioletnia dziewczynke, ktora nie ma dosc rozumu, by nie wloczyc sie po deszczu.
Nastepnie posypaly sie pytania o moja diete i o to, jak sypiam.
– Jak tam Dorothy? – Gwaltownie skierowalam rozmowe na inne tory.
Zawahala sie.
– Wlasnie dlatego dzwonie.
Przysiadlam na krzesle, podczas gdy matka, podnioslszy glos o oktawe, opowiedziala mi, jak to Dorothy poleciala do Nevady i… wziela slub.
– Dlaczego w Nevadzie? – spytalam idiotycznie.
– Sama mi powiedz! Powiedz mi, dlaczego twoja jedyna siostra spotyka sie z jakis osobnikiem od ksiazki, z ktorym tylko kilka razy rozmawiala przez telefon, a potem naraz dzwoni do swojej matki z lotniska, by powiedziec, ze wlasnie jest w drodze do Nevady, by wziac slub! Powiedz mi, jak corka moze zrobic cos podobnego rodzonej matce! Mozna by pomyslec, ze ma makaron zamiast mozgu…
– Z jakim znowu osobnikiem od ksiazki? – spytalam, zerkajac na Lucy; przygladala mi sie z rozpacza wypisana na buzi.
– Nie mam pojecia. Jakis ilustrator, tak o nim mowila. Chyba rysuje obrazki do jej ksiazek. Kilka dni temu przylecial z Miami na konferencje, a potem chcial omowic z Dorothy jakis projekt czy cos w tym stylu. Nie pytaj mnie, bo nic nie wiem. Nazywa sie Jacob Blank i jest Zydem. Co prawda Dorothy nic na ten temat nie mowila, ale ja i tak wiem swoje. Dlaczego niby mialaby uprzedzic matke, ze wychodzi za maz za Zyda, ktorego nigdy nie widzialam na oczy, a ktory ma dwa razy tyle lat co ona! No i rysuje dziecinne obrazki do ksiazek! Na milosc boska!
Nie smialam zadawac zadnych pytan.
Odeslanie Lucy do domu w sam srodek jeszcze jednego rodzinnego kryzysu bylo nie do pomyslenia. Jej