– Chcesz mi powiedziec, ze ktos mogl wyciagac z twojego komputera dane od wielu miesiecy, a ty nic o tym nie wiedzialas?

– Wlasnie ci mowie.

Zamilkl i przez dlugie minuty prowadzil z zacieta mina.

– Czy to zmienia twoje podejrzenia? – odwazylam sie zapytac.

– Uhu – burknal krotko.

– I to wszystko? – zapytalam wyprowadzona z rownowagi. – Nie masz mi nic do powiedzenia?

– Nie. Oprocz tego, ze chyba grunt zaczyna ci sie palic pod nogami. Amburgey wie o tym?

– Tak.

– Domyslam sie, ze Tanner takze?

– Tak.

– Hmm – mruknal. – To chyba wyjasnia kilka rzeczy.

– Na przyklad jakich? – Siedzialam jak na szpilkach i Marino o tym wiedzial. – Jakich rzeczy?

Nie odpowiedzial.

– Jakich rzeczy?! – Musialam znac odpowiedz.

Popatrzyl na mnie przeciagle.

– Naprawde chcesz wiedziec?

– Tak chyba bedzie lepiej dla wszystkich zainteresowanych. – Usilowalam mowic spokojnie, lecz czulam narastajace przerazenie.

– Dobra, powiem ci tyle: gdyby Tanner wiedzial, ze jezdze tu dzis z toba, zabralby mi odznake.

Patrzylam na niego z niedowierzaniem.

– O czym ty mowisz?!

– Wpadlem dzis na niego w komendzie. Zaprosil mnie na mala pogawedke; powiedzial, ze wraz z kilkoma zaufanymi przyjaciolmi chca ukrocic przecieki informacji do prasy. Kazal mi nic nikomu nie wspominac o postepach dochodzenia, jakby musial to tlumaczyc. Do licha! Ale powiedzial jeszcze cos, czego wtedy zupelnie nie zrozumialem. Chodzi mi o to, ze mam nie przekazywac zadnych informacji biuru koronera, czyli tobie.

– Co takiego…?

Ale przerwal mi i ciagnal:

– Chodzi mi o to, ze masz nic nie wiedziec o postepach sledztwa ani nawet o naszych domyslach. Nul. Zero. Nic absolutnie. Tanner kazal sciagac nam od ciebie dane medyczne, lecz nie dawac nic w zamian. Dodal, ze zbyt wiele informacji krazy w powietrzu i jedynym sposobem, by powstrzymac przeciekanie ich do mediow, jest milczenie. O sledztwie maja wiedziec tylko osoby w nie zamieszane.

– Doskonale – warknelam. – Czyli rowniez ja! Te sprawy podlegaja pod moja jurysdykcje! Czy wszyscy juz o tym zapomnieli?!

– Hej! – przerwal mi spokojnie. – Przeciez siedzimy tu wspolnie, nie?

– Taak – odparlam, troche sie uspokajajac. – Siedzimy.

– Gowno mnie obchodzi, co mowi Tanner. Moze jest zdenerwowany z powodu tego wlamania do twojej bazy danych… moze nie chce, by ktokolwiek oskarzyl departament policji o wypuszczanie waznych informacji.

– Prosze! Czyzbys sugerowal, ze ja…

– A moze jest zupelnie inny powod – dodal cicho, zupelnie mnie nie sluchajac.

Cokolwiek by to bylo i tak nie zamierzal mi powiedziec.

Gwaltownie wrzucil bieg i ruszylismy w strone rzeki, na poludnie do Berkley Downs.

Przez nastepne dziesiec, pietnascie, a moze dwadziescia minut – naprawde nie zdawalam sobie sprawy z uplywu czasu – nie odzywalismy sie do siebie ani slowem. Siedzialam ponura, milczac i wpatrujac sie w droge umykajaca pod kolami. Czulam sie tak, jakbym padla ofiara okrutnego kawalu, o ktorym wiedzieli wszyscy, z wyjatkiem mnie. Wrazenie odizolowania przybralo na sile, balam sie tak bardzo, ze prawie przestalam wierzyc w swoja zdolnosc oceny sytuacji czy logicznego myslenia. Chyba nie bylam juz niczego pewna.

Moglam tylko myslec o ruinach tego, co jeszcze przed paroma dniami bylo wspaniale zapowiadajaca sie kariera. Moje biuro zostalo oskarzone o udzielanie informacji prasie; proby zmodernizowania systemu zemscily sie na mnie, niszczac moja wiarygodnosc.

Nawet Bill nie byl juz pewien mojej przyszlosci. Teraz policjanci mieli zakaz dzielenia sie ze mna jakimikolwiek informacjami. To sie nie skonczy, dopoki nie zrobia ze mnie kozla ofiarnego i nie zwala na mnie winy za wszystkie pomylki tego sledztwa. Prawdopodobnie Amburgey nie bedzie mial innego wyboru, jak tylko przeniesc mnie na inne stanowisko, oczywiscie, jezeli od razu mnie nie wywali na zbity pysk!

Marino zerknal na mnie; nawet nie zauwazylam, kiedy zjechal z drogi i zaparkowal przy chodniku.

– Jak daleko? – spytalam.

– Jak daleko skad dokad?

– Stad do domu Cecile Tyler?

– Dokladnie siedem i cztery dziesiate mili – odrzekl lakonicznie, nawet nie patrzac na licznik.

W swietle dnia prawie nie rozpoznalam domu Petersenow.

Wygladal na pusty i niezamieszkany; biale gipsowe panele na scianach robily sie szare w szybko nadchodzacym zmierzchu. Lilie rosnace pod frontowymi oknami byly doszczetnie zdeptane, prawdopodobnie przez detektywow przetrzasajacych kazdy skrawek posiadlosci w poszukiwaniu dowodow. Resztki policyjnej zoltej tasmy uzywanej do oznaczania miejsca zbrodni trzymaly sie framugi drzwi, a w zbyt wysokiej trawie lezala puszka po piwie rzucona przez bezmyslnego spacerowicza.

Dom Lori byl skromnym, ladnie utrzymanym budynkiem, typowym dla mniej zamoznej klasy sredniej, ktore czesto mozna spotkac na przedmiesciach wiekszych miast. Do takich dzielnic wprowadzaja sie mlodzi ludzie na progu kariery zawodowej lub starsi panstwo na emeryturze.

W nieomal identycznym domu wynajelam pokoj podczas studiow medycznych w Baltimore. Podobnie jak Lori Petersen czesto nawet nie zdawalam sobie sprawy z otoczenia: wychodzilam z domu przed switem i wracalam dopiero po polnocy nastepnego dnia. Rytm zycia wytyczaly ksiazki, zajecia, laboratoria i egzaminy, a nadzieja na sukces pomagala przebrnac przez kolejny upiorny dzien, kiedy wyczerpywaly sie wszystkie inne zasoby energii w organizmie. Nigdy nie przyszlo mi do glowy, podobnie jak nie przemknelo przez mysl Lori, ze ktos calkiem mi obcy moglby postanowic odebrac mi zycie.

– Hej…

Nagle zrozumialam, ze Marino cos do mnie mowi. Patrzyl na mnie z lekkim zdziwieniem.

– Dobrze sie czujesz, doktorku?

– Przepraszam. Nie uslyszalam, co mowiles.

– Zapytalem, co o tym wszystkim myslisz. Czy masz juz mape w glowie? Co?

– Uwazam, ze ich smierc nie ma nic wspolnego z miejscem zamieszkania – odrzeklam.

Nie zgodzil sie ze mna ani mi nie zaprzeczyl. Ujal maly mikrofon radiostacji i powiedzial koledze w centrali, ze konczy prace na ten dzien. Koniec jazdy.

– Dziesiec-cztery, siedem-dziesiec – zazgrzytal w glosnikach radosny glos. – Osiemnasta czterdziesci piec… niech slonce cie nie oslepi… spotkamy sie jutro o tej samej porze, kiedy zagraja nasza piosenke.

Czyli wycie syreny oraz huk wystrzalow, pomyslalam.

Marino prychnal gniewnie.

– Kiedy zaczynalem te robote, za odpowiedzenie „Jasne” na zgloszenie, zamiast „Dziesiec-cztery” inspektor dawal ci nagane i obcinal premie.

Przymknelam oczy i rozmasowalam skronie.

– Taak, to juz nie to, co dawniej – mruknal. – Nic nie jest takie samo.

Rozdzial dziewiaty

Ksiezyc wylaniajacy sie zza drzew wygladal niczym kula zrobiona z mlecznego szkla; jechalam powoli przez spokojna dzielnice, w ktorej mieszkalam.

Poruszajace sie galezie rzucaly rozedrgane cienie na jezdnie, a krawezniki lsnily w blasku reflektorow. Powietrze bylo czyste i przyjemnie cieple, idealne do jazdy kabrioletem lub przy opuszczonych szybach. Jechalam z

Вы читаете Post Mortem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату