Od czasu do czasu obok trzypietrowej kamienicy z czerwonej cegly przejezdzal wolno samochod; przy wejsciu do domu na wietrze lopotala niebiesko-zielona, recznie zrobiona flaga. Na oknach staly skrzynki z rozowymi i bialymi pelargoniami, a dach z blachy falistej pomalowany byl na jasnozolty kolor.
Ulica byla tak zastawiona, ze musialam zaparkowac nieomal przecznice dalej; nie umknelo mojej uwadze, ze dziennikarze byli tym razem nieco spokojniejsi niz zazwyczaj. Ledwie na mnie spojrzeli, gdy kolo nich przechodzilam. Nie osaczyli mnie, obrzucajac pytaniami, ani nie podsuwali mi pod twarz mikrofonow; byli powazni, skupieni, jakby wyczuwali, ze to kolejna ofiara Dusiciela – numer piaty na jego liscie. Kobieta taka sama jak ich kolezanki lub zony, czy kochanki, zostala brutalnie zamordowana.
Umundurowany policjant uniosl nieco zolta tasme przyczepiona do framugi drzwi, bym mogla przejsc. Weszlam do mrocznego korytarza i wspielam sie na trzecie pietro. Na ostatnim podescie zobaczylam szefa policji, kilku wysokich ranga oficerow, paru detektywow i umundurowanych policjantow. Stal tam takze Bill, najblizej otwartych drzwi; wlasnie zagladal do srodka. Jego twarz miala nienaturalny, szarawy odcien.
Ledwie na niego spojrzalam; zatrzymalam sie w progu i ogarnelam spojrzeniem nieduza sypialnie, ktora przepelnial przykry zapach rozkladajacego sie ludzkiego ciala, nie przypominajacy zadnego innego zapachu na ziemi. Marino byl odwrocony do mnie tylem; kucajac przy komodzie, otwieral jedna szuflade po drugiej i przesuwal rekoma po rowno ulozonych ubraniach.
Na wierzchu komody stalo kilka buteleczek perfum, kilka pojemniczkow z kremami, szczotka do wlosow i suszarka elektryczna. Po lewej stronie, przy scianie znajdowalo sie biurko przykryte morzem papierow, posrodku ktorych stala elektryczna maszyna do pisania. Na wiszacej polce pietrzyly sie ksiazki; wiele lezalo bezposrednio na drewnianej podlodze. Drzwi szafy z ubraniami byly uchylone, lecz swiatlo w srodku sie nie palilo. Na podlodze brakowalo dywanu, na polkach zdjec, a na scianach obrazow – jakby zamordowana kobieta nie mieszkala tu zbyt dlugo lub jej pobyt w tym miejscu byl tymczasowy.
Daleko w prawym kacie znajdowalo sie podwojne lozko; z daleka widzialam rozrzucona posciel i ciemne, potargane wlosy. Uwazajac, po czym ide, podeszlam do zwlok.
Jej twarz byla zwrocona w moja strone, lecz z powodu upalu napuchla tak strasznie, ze nie moglam rozpoznac rysow twarzy – widzialam tylko, ze ofiara jest biala i ma dlugie do ramion ciemnobrazowe wlosy. Byla naga i lezala na lewym boku z wysoko odciagnietymi do tylu nogami i rekoma ciasno zwiazanymi na plecach. Okazalo sie, ze do zwiazania jej morderca uzyl sznurow z zaluzji, a wezly byly przerazajaco znajome. Granatowa narzuta lezala w poprzek jej bioder, a na podlodze w nogach lozka znajdowaly sie rozciete po bokach spodnie od pidzamy; obok nich lezala gora, nadal zapieta na wszystkie guziczki, rozcieta od kolnierzyka po sam dol.
Marino powoli przeszedl przez pokoj i stanal obok mnie.
– Wszedl po drabinie – rzekl.
– Jakiej drabinie? – spytalam.
Pokoj mial dwa duze okna; to znajdujace sie blizej lozka bylo otwarte na cala szerokosc.
– Do muru przyczepiona jest stara metalowa drabina przeciwpozarowa – wyjasnil. – W ten sposob wszedl do srodka. Stopnie sa mocno pordzewiale… troche rdzy znajduje sie jeszcze na parapecie; pewnie spadla z butow tego drania.
– I wyszedl ta sama droga – mruknelam.
– Wolalbym sie nie zakladac, lecz wszystko na to wskazuje. Drzwi na dole byly zamkniete, musielismy je wywazyc – objasnil. – Jednak na dole, pod drabina rosnie wysoka trawa. Zadnych sladow. Nic. Poza tym cala sobote lalo, wiec marne nasze szanse.
– Czy w tym domu nie ma klimatyzacji? – Pocilam sie strasznie w dusznym, przepelnionym zapachem zgnilizny pomieszczeniu.
– Nie. Nie ma tez zadnych wiatrakow… ani jednego. – Marino otarl reka zaczerwieniona twarz. Mokre kosmyki siwych wlosow przyklejaly mu sie do czola, oczy nabiegly krwia, a pod nimi malowaly sie ciemne since. Marino wygladal tak, jakby nie spal ani nie przebieral sie co najmniej od tygodnia.
– Czy okno bylo zamkniete? – spytalam.
– Oba byly otwarte… – zaczal, lecz urwal prawie natychmiast. W tej samej chwili odwrocilismy sie ku drzwiom. – Co u licha…?
W korytarzu dwa pietra nizej jakas kobieta zaczela krzyczec. Daly sie slyszec tupot i jakies meskie, gniewne glosy.
– Wynos sie z mojego domu! Och, Boze!… Wynos sie z mojego domu, cholerny sukinsynu! – krzyczala kobieta.
Marino przeszedl szybko obok mnie, a zaraz potem jego kroki zadudnily po schodach. Uslyszalam, jak cos mowi, i krzyki nieomal natychmiast ucichly.
Zaczelam ogledziny ciala.
Mialo te sama temperature co powietrze w pokoju, a stezenie posmiertne przyszlo i poszlo. Ostygla i zesztywniala zaraz po smierci, a potem gdy temperatura w pokoju wzrosla, podobnie stalo sie z cieplota jej ciala. Wreszcie ustapilo takze stezenie i miesnie sie rozluznily.
Nie musialam zbytnio odsuwac przescieradel, by zobaczyc, co sie pod nimi kryje; przez jedna chwile przestalam oddychac i odnioslam wrazenie, ze takze moje serce przestalo bic. Delikatnie odlozylam posciel na miejsce i zdjelam chirurgiczne rekawiczki – nic wiecej nie moglam dla niej uczynic. Kompletnie nic.
Kiedy uslyszalam kroki Marino na schodach, odwrocilam sie, by przypomniec mu, zeby cialo zostalo odwiezione do kostnicy wraz z przescieradlem i reszta poscieli, jednak slowa ugrzezly mi w gardle. Gapilam sie w bezbrzeznym zdumieniu.
W drzwiach, obok Marino, stala Abby Turnbull. Czy on oszalal, na milosc boska? Co on wyprawia? Przy tym asie reporterow rekin zarlacz wygladalby jak zlota rybka.
Dopiero po chwili zauwazylam, ze Abby Turnbull ma na sobie niebieskie dzinsy, bawelniana koszulke i sandaly; byla bez makijazu, nie miala przy sobie dyktafonu ani notatnika. Przez ramie przewiesila tylko zwykly skorzany plecaczek. Gdy spojrzala na lozko, jej twarz wykrzywila sie w przerazeniu, a oczy rozszerzyly sie z niedowierzaniem.
– Dobry Boze, nie! – Zakryla usta dlonia.
– W takim razie to ona – mruknal cicho Marino.
Panna Turnbull podeszla blizej do lozka.
– Moj Boze, Henna. Och, moj Boze…
– Czy to byl jej pokoj?
– Tak. Tak. Och, Boze, prosze…
Marino skinal glowa na umundurowanego policjanta stojacego za drzwiami, by wyprowadzil Abby Turnbull z pokoju. Uslyszalam jeszcze szuranie stop na schodach i jej ciche jeki.
– Czy na pewno wiesz, co robisz? – spytalam Marino.
– Hej! Ja zawsze wiem, co robie.
– To ona krzyczala, prawda? – ciagnelam jak ogluszona. – Czemu krzyczala na policjantow?
– Nie, nie na chlopcow. Wydarla sie w chwili, gdy zobaczyla Boltza schodzacego po schodach.
– Boltza? – Nic z tego nie rozumialam.
– Wlasciwie trudno sie jej dziwic – dodal Marino. – W koncu to jej dom. Nic dziwnego, ze sie na nas wsciekla za krecenie sie po jej mieszkaniu. A gdy na dodatek uslyszala, ze nie moze wejsc do srodka…
– Boltz? – zapytalam idiotycznie. – Boltz powiedzial jej, ze nie moze wejsc?
– I kilku innych gliniarzy. – Wzruszyl ramionami. – To bedzie temat dnia. – Spojrzal na cialo zamordowanej kobiety i dodal z dziwna mina: – Ta kobieta tutaj… to jej siostra.
Salon znajdujacy sie na drugim pietrze wypelnialy kwiaty i slonce; najwyrazniej tez niedawno go odnowiono i umeblowano. Lakierowana drewniana podloge pokrywal bialy dywan w niebieskie i zielone geometryczne wzory, niska, szeroka kanapa byla biala, a na niej lezaly nieduze poduszki w pastelowych kolorach. Na bialych scianach wisialo kilka abstrakcyjnych obrazow Gregga Carbo. Byl to niepraktyczny pokoj, ktory Abby zaprojektowala wylacznie z mysla o sobie – zimne, imponujace gniazdko, mowiace o sukcesie i braku sentymentu, doskonale oddajace charakter wlascicielki.
Skulona w rogu kanapy, Abby palila jednego cienkiego papierosa za drugim; nigdy nie widzialam jej z bliska i teraz zaskoczyla mnie jej niecodzienna powierzchownosc. Oczy miala nieco inne – jedno bardziej zielone od drugiego – a pelne usta nie pasowaly do wydatnego, waskiego nosa. Miala ciemnobrazowe lekko siwiejace wlosy