– Aha. Nie bylo co zbierac.
Przetoczyli nosze przez drzwi i wepchneli je do korytarza wylozonego bialymi kafelkami. Worek na cialo najwyrazniej byl dziurawy lub nieszczelny, gdyz przez nosze przeciekala krew i waskim pasemkiem kropelek znaczyla droge.
Kostnica ma charakterystyczny, zatechly zapach smierci, ktorego nie moze ukryc zadna ilosc dezodorantu. Gdyby przyprowadzono mnie tu z zawiazanymi oczyma, i tak wiedzialabym, gdzie jestem. O tak wczesnej godzinie zapach byl jeszcze mocniejszy i bardziej nieprzyjemny niz zazwyczaj. Nosze klekotaly glosno w pustym korytarzu, gdy sanitariusze wiezli samobojce do ogromnej chlodni.
Skrecilam prosto do biura kostnicy, gdzie Fred, nocny straznik, popijal kawe ze styropianowego kubka i czekal, az sanitariusze podpisza formularz dostarczenia zwlok i odjada. Siedzial na brzegu biurka, by nie widziec, co dzieje sie w glebi korytarza – zawsze tak robil, gdy przywozono cialo. Nawet przykladajac mu pistolet do glowy, nikt nie zmusilby go do pojscia do prosektorium czy chlodni. Tabliczki z nazwiskami, dyndajace u stop zmarlych, wystajace spod przescieradel, dziwnie wplywaly na niego.
Spojrzal spod oka na zegar wiszacy na scianie – jego dziesieciogodzinna zmiana powoli zblizala sie do konca.
– Mamy nastepna ofiare Dusiciela, bedzie tu lada moment – powiedzialam mu prosto z mostu.
– Moj Boze! Tak mi przykro. – Potrzasnal glowa. – Mowie pani, ze trudno jest mi sobie wyobrazic, by ktos mogl robic cos podobnego. Biedne te dziewczyny… – Caly czas potrzasal glowa.
– Zaraz powinni przywiezc cialo i chcialabym, zebys dopilnowal, by drzwi do kostnicy zostaly za nim zamkniete, i abys nikogo wiecej tu nie wpuszczal, Fred. Dziennikarze juz sie dowiedzieli i szaleja. Nie chce, bys pozwolil komukolwiek zblizyc sie na odleglosc piecdziesieciu stop do tego budynku, zrozumiano? – Wiedzialam, ze mowie zbyt ostro i autorytatywnie, lecz nerwy mialam napiete do granic wytrzymalosci.
– Tak jest! – Fred energicznie przytaknal. – Oczywiscie! Wszystkiego dopilnuje.
Zapalajac papierosa, siegnelam po telefon i wykrecilam numer do mojego domu.
Bertha podniosla sluchawke po drugim dzwonku, a sadzac po ochryplym glosie, jakim powiedziala „halo?”, wlasnie wyrwalam ja ze snu.
– Po prostu chcialam sie upewnic, ze wszystko w porzadku.
– Przyszlam juz jakis czas temu. Lucy spi jak zabita. Nawet nie drgnela, odkad tu jestem.
– Dziekuje, Bertho. Nie masz pojecia, jak bardzo jestem ci wdzieczna. Nie wiem, kiedy uda mi sie wrocic do domu.
– Zostane tu tyle, ile bedzie trzeba, doktor Kay.
Bertha w tych dniach miala ciezkie zycie; jezeli mnie wyrywano z lozka w srodku nocy, to ja takze. Dalam jej klucz do frontowych drzwi oraz powiedzialam, jak sie wylacza alarm. Bardzo mozliwe, ze przyjechala zaledwie pare minut po moim wyjezdzie do domu Petersenow. Pomyslalam ponuro, ze gdy Lucy obudzi sie rano, w kuchni zamiast cioci Kay zastanie Berthe.
Obiecalam Lucy, ze dzis zabiore ja do Monticello.
Na wozku chirurgicznym stal niebieski zasilacz, mniejszy od kuchenki mikrofalowej, z rzadkiem jaskrawych zielonych swiatelek na froncie. Zawieszony w ciemnosciach pracowni rentgenowskiej przypominal malenkiego satelite wiszacego w mrokach przestrzeni kosmicznej; od zasilacza biegl spiralny przewod prowadzacy do rurki wielkosci olowka, wypelnionej woda morska.
Laser zakupilismy zeszlej jesieni i okazal sie fantastycznym nabytkiem, stosunkowo prostym w obsludze.
W zwyczajnych zrodlach swiatla atomy i czasteczki emituja swiatlo niezaleznie i na wielu czestotliwosciach. Ale jezeli atom zostanie wzbudzony i jezeli zadziala sie na niego promieniem o okreslonej czestotliwosci, mozna go zmusic do emitowania spojnej wiazki swiatla.
– Daj mi jeszcze minutke. – Odwrocony do mnie plecami Neils Vander pracowal nad mnostwem przelacznikow i pokretel. – Jakos powoli sie dzis rozgrzewa… – Po chwili burknal pod nosem: – I ja tez.
Stalam po drugiej stronie stolu, obserwujac go przez bursztynowo zabarwione okulary ochronne. Tuz przede mna lezaly zwloki Lori Petersen; rozsunelismy przescieradla, lecz wszystko, co zabralismy wraz z nia z sypialni, znajdowalo sie teraz przy jej ciele. Przez bardzo dlugi czas stalam w ciemnosciach, czekajac; nic nie zaprzatalo mi umyslu, rece mi nie drzaly, a zmysly wyostrzyly sie, dopasowujac do mroku. Cialo bylo jeszcze cieple; zycie opuscilo je tak niedawno, ze zdawalo sie go trzymac niczym stechly zapach.
– Gotowe – mruknal Vander i wlaczyl laser. Natychmiast z rurki poplynelo spojne swiatlo, razace, niczym jarzeniowka; jednak nie rozpraszalo ciemnosci, lecz zdawalo sie je pochlaniac. Nie jasnialo, ale plynelo w mroku. Widzialam tylko zarys fartucha laboratoryjnego Vandera, gdy skierowal jasniejaca rurke na glowe Lori.
Przeczesywalismy kazdy cal nabrzmialego ciala z wielka uwaga; malenkie wlokna rozzarzyly sie niczym rozpalone do czerwonosci druciki, a ja zaczelam je zbierac za pomoca pesety. Wydawalo sie, ze wszystko dzieje sie w zwolnionym tempie; niezmordowanie poruszalam sie od stolu i ciala do malenkich pojemniczkow na dowody i kopert lezacych na pobliskim wozku. Tam i z powrotem. Mialam wrazenie, ze wszystko w tym pokoju jest oderwane od rzeczywistosci: swiatlo lasera rozjasnialo to fragment wargi, to krwiaka na policzku, to nozdrze… wydzielajac poszczegolne rysy z twarzy. Zdawalo mi sie, ze rece w chirurgicznych rekawiczkach zbierajace dowody naleza do kogos innego.
Gwaltowna zmiana miedzy calkowita ciemnoscia pokoju a jaskrawym swiatlem lasera przyprawiala mnie o zawroty glowy i jedynym sposobem na zachowanie jasnosci mysli bylo skupienie sie na jednej rzeczy w danej chwili i wykonywanie pracy krok po kroku – jakbym ja takze byla tylko promieniem lasera, skupionym na jednym, jedynym fragmencie rzeczywistosci.
– Jeden z sanitariuszy, ktorzy ja tu przywiezli, powiedzial, ze byla stazystka na VMC – odezwal sie w pewnej chwili Vander. Gdy nie odpowiedzialam od razu, dodal: – Znalas ja?
To pytanie mnie zaskoczylo; cos zacisnelo sie we mnie. Na VMC prowadzilam kilka wykladow z przedmiotow fakultatywnych, lecz tam studiowalo i odbywalo staz kilkaset osob. Niby dlaczego mialabym ja znac?
Nie odpowiedzialam na to pytanie; caly czas dawalam wskazowki Vanderowi, typu: „Przesun troche w lewo” czy „Zatrzymaj to tu”. Neils poruszal sie powoli, z napieciem; byl rownie sfrustrowany jak ja. Zaczelo ogarniac mnie poczucie bezsilnosci – jak na razie laser w niczym nam nie pomogl, a wlokna rownie dobrze moglam zebrac malym, przenosnym odkurzaczem.
Do tej pory uzywalismy lasera w dwudziestu przypadkach, ale tylko kilka z nich potwierdzilo jego przydatnosc. Byl uzyteczny przy odnajdywaniu wlokien wszelkiego rodzaju, ale takze wykorzystywano go do znajdowania wszelkiego rodzaju obcych substancji na ciele ofiary, takich jak pot, nasienie czy nawet odciski palcow, ktorych nie mozna by bylo wykryc tradycyjna metoda za pomoca proszku i pedzelka. Wiedzialam tylko o jednej sprawie na Florydzie, gdzie na ciele ofiary znaleziono odciski palcow – mloda kobieta zostala zamordowana w salonie pieknosci, a morderca mial na rekach oliwke do opalania. Ani ja, ani Neils Vander nie spodziewalismy sie zadnego wiekopomnego odkrycia.
W pierwszej chwili nie zauwazylismy nawet tego, co pojawilo sie przed naszymi oczyma.
Szklana rurka rozjasniala kilka cali kwadratowych prawego ramienia Lori, gdy nagle, tuz ponad jej obojczykiem, wyskoczyly trzy nieregularne smugi, jakby namalowane farba fluorescencyjna. Zamarlismy w bezruchu; potem Neils gwizdnal cicho przez zeby, a mnie przebiegl po plecach zimny dreszcz.
Vander wzial do rak sloik proszku i szeroki pedzel i delikatnie opylil to, co okazalo sie trzema podluznymi odciskami palcow, pozostawionymi przez kogos na skorze Lori Petersen.
Osmielilam sie miec nadzieje.
– Dobre?
– Fragmentaryczne – odrzekl; potem zrobil kilka zdjec polaroidem i dodal: – Ale doskonale widac krawedzie. Moim zdaniem powinny sie nadawac do klasyfikacji. Zaraz wrzuce te cudenka do komputera.
– Wyglada, ze to ta sama substancja – myslalam na glos. – Znowu mial to swinstwo na rekach. – Potwor raz jeszcze podpisal swe dzielo; wydawalo mi sie to jednak zbyt proste. Niemozliwe, by tak latwo udalo nam sie namierzyc zabojce.
– Chyba masz racje. Ale tym razem musial miec tego na palcach znacznie wiecej.
Morderca nigdy w przeszlosci nie zostawil na cialach ofiar odciskow palcow, lecz blyszczaca substancja pojawiala sie za kazdym razem i wlasciwie juz nas nie zaskakiwala. Tym razem bylo jej naprawde duzo: kiedy Vander oswietlil szyje, od razu zobaczylismy tysiace malenkich gwiazdeczek, blyszczacych niczym rozbite szklo na drodze, oswietlone reflektorami samochodu. Neils przytrzymal laser, a ja siegnelam po wysterylizowana gaze.