– Znalazlam kilka roznych wlokien…
– No, coz – przerwal mi. – Za to ja mam kilka spraw.
– No, coz – odrzeklam dokladnie tym samym tonem. – A ja chce stad jak najszybciej wyjsc.
– Hej, doktorku! Sam chcialem ci to zaproponowac. Mam ochote na przejazdzke, co ty na to?
Przerwalam prace i spojrzalam na niego; wilgotne wlosy przyklejaly mu sie do lysiejacej glowy, krawat zwisal luzno, a tyl koszuli z krotkimi rekawami byl okropnie pomarszczony, jakby Marino caly dzien siedzial za kierownica. Pod lewym ramieniem mial skorzana kabure na rewolwer o dlugiej lufie. W ostrym swietle jarzeniowek wygladal nieomal groznie; oczy skrywaly mu sie w cieniu, a na policzku drgal miesien.
– Lepiej bedzie, jezeli pojedziesz ze mna – dodal spokojnie. – Zaczekam sobie tutaj, dopoki sie nie przebierzesz i nie zadzwonisz do domu.
Zadzwonie do domu? Skad on wiedzial, ze w domu czeka na mnie ktos, kogo powinnam powiadomic o spoznieniu na kolacje? Nigdy nie mowilam mu o odwiedzinach siostrzenicy. Nigdy nie wspominalam o Bercie. Moim zdaniem to, co robilam poza godzinami pracy, nie nalezalo do zakresu obowiazkow pana sierzanta Marino.
Wlasnie chcialam mu powiedziec, ze nie mam najmniejszej ochoty nigdzie z nim jechac, ale powstrzymalo mnie jego ponure spojrzenie.
– No, dobra – mruknelam. – Dobra.
Kiedy szlam do szatni, katem oka widzialam, ze nadal opiera sie o biurko i spokojnie pali papierosa. Umylam twarz nad zlewem, zdjelam fartuch i wlozylam z powrotem bluzke i spodnice. Bylam tak rozkojarzona, ze otworzylam szafke i wyjelam czysty fartuch, zanim zdalam sobie sprawe z tego, co robie. Po co mi fartuch? Przeciez nie wracam juz dzis do pracy. Aktowke i zakiet zostawilam w biurze na pietrze.
Poszlam po nie, po czym dolaczylam do Marino. Gdy znalezlismy sie na parkingu, otworzylam drzwi od strony pasazera, strzepnelam okruchy i zmiete serwetki z siedzenia i wsiadlam.
Marino wycofal woz z parkingu, nie odzywajac sie do mnie ani slowem. Czerwone swiatelko skanera radiowego mrugalo na mnie, przekazujac wiadomosci, ktore najwyrazniej nie interesowaly Marino, a ktorych bardzo czesto w ogole nie moglam zrozumiec. Gliniarze mamrotali dziwne wyrazy do mikrofonow, a niektorzy chyba cos jedli w tym czasie.
– Trzy-czterdziesci-piec, dziesiec-piec, jeden-szescdziesiat-dziewiec na kanale trzecim.
– Jeden-szescdziesiat-dziewiec, wylaczam sie.
– Jestes wolny?
– Dziesiec-dziesiec. Dziesiec-siedemnascie na odwyk. Mam ze soba podejrzanego.
– Dziesiec-cztery.
– Cztery-piecdziesiat-jeden X.
– Dziesiec-dwadziescia-osiem na Adam Ida Lincoln jeden-siedem-zero…
Nagle wiadomosci umilkly i dalo sie slyszec basowe buczenie sygnalu alarmowego. Marino prowadzil w milczeniu, mijajac srodmiejskie sklepiki z zelaznymi zaluzjami spuszczonymi na drzwi i okna. Gdzieniegdzie nad wejsciami zarzyly sie niebieskie i czerwone neony reklamujace lombardy i szewcow. Hotele Sheraton i Marriott rozswiecone byly tysiacami swiatel, niczym choinki, lecz na ulicach wlasciwie nie widac bylo przechodniow, a i ruch samochodowy bardzo zmalal.
Dopiero po kilku minutach zdalam sobie sprawe, dokad jedziemy. Na Winchester Place Marino zwolnil, a gdy zatrzymalismy sie przez domem z numerem 498, rozpoznalam mieszkanie Abby Turnbull. Potezny ksztalt budynku rysowal sie na tle nieba; od frontu nie zobaczylam zadnego samochodu – Abby nie bylo w domu. Zastanawialam sie, gdzie dzis nocuje.
Marino powoli zjechal z ulicy, skrecajac w waska alejke miedzy domem Abby a sasiednia posesja. Samochod zakolysal, przejezdzajac po korzeniach, a reflektory podskoczyly, oswietlajac sciany budynku zrobione z czerwonej cegly, kosze na smieci przypiete lancuchami do slupkow oraz potluczone butelki i inne smiecie. Przejechawszy jakies dwadziescia jardow w glab tego klaustrofobicznego tunelu, Marino zatrzymal samochod i wylaczyl silnik oraz swiatla. Po naszej lewej stronie znajdowal sie trawnik za domem Abby, waski pasek zieleni otoczony zelaznym plotem, na ktorym wisial znak ostrzegajacy intruzow przed „groznym psem”, ktory naprawde wcale nie istnial.
Marino wyciagnal latarke i omiotl snopem swiatla pordzewiala drabinke przyczepiona do sciany domu. Wszystkie okna byly zamkniete, a szyby odbijaly blask. Siedzenie kierowcy zaskrzypialo cicho, gdy Marino przekrecil sie i oswietlil trawnik za domem.
– No, mow – odezwal sie. – Ciekaw jestem, czy myslisz sobie to, co ja.
– Ten znak. – Zaczelam od najbardziej oczywistej rzeczy. – Znak na plocie. Gdyby morderca uwierzyl, ze Abby ma psa, zastanowilby sie dwa razy przed wejsciem na teren jej posesji. Zadna z jego ofiar nie miala psa. Gdyby mialy, pewnie zylyby po dzis dzien.
– Bingo!
– Czyli – ciagnelam – podejrzewam, ze morderca musial wiedziec, iz znak nic nie znaczy; wiedzial, ze Abby albo Henna nie maja psa. Tylko skad mogl to wiedziec?
– Taak. Skad mogl wiedziec? – powtorzyl Marino z wolna. – A moze jednak mial skad?
Nic nie odpowiedzialam. Marino wlaczyl zapalniczke elektryczna i czekal.
– Moze na przyklad byl juz wczesniej w tym domu.
– Nie wydaje mi sie…
– Przestan zgrywac idiotke, doktorku – przerwal mi cicho.
Wyciagnelam z kieszeni paczke papierosow.
– Wyobrazam to sobie wcale niezle; wydaje mi sie, ze ty rowniez. Zrobil to jakis facet, ktory juz wczesniej byl w domu Abby; nie ma pojecia o istnieniu siostry, ale wie, ze nie ma zadnego cholernego psa. Panna Turnbull nie nalezy do jego ulubienic, gdyz wie o nim cos, czego nikt inny na calym swiecie nie powinien sie dowiedziec.
Urwal; czulam, ze odwraca sie ku mnie, lecz nie chcialam patrzec na niego ani odpowiadac na podobne oskarzenia. Widzialam, do czego zmierza.
– Widzisz, on juz zrobil z nia swoje, nie? Moze nie mogl sie powstrzymac, moze to u niego zachowanie kompulsywne, czy jakie tam gowno. Ale jest zaniepokojony; boi sie, ze ona komus wygada. Do diabla, przeciez jest reporterka! Jej placa za opowiadanie swinskich sekretow innych ludzi. Wiec facet boi sie, ze to, co zrobil, wyjdzie na jaw.
Znowu popatrzyl na mnie, lecz nadal milczalam.
– No wiec co robi? Postanawia ja zalatwic i upozorowac wszystko tak, by wygladalo na robote Dusiciela. Jego jedynym problemem jest to, ze nie ma pojecia o istnieniu Henny. Nie wie tez, gdzie znajduje sie sypialnia Abby. Bo choc wczesniej byl juz w jej domu, dotarl tylko do salonu na dole. Wiec wlamuje sie tu w piatek wieczorem i idzie nie do tej sypialni, co powinien – do sypialni Henny. A dlaczego? Bo w tej wieczorem palilo sie swiatlo… bo Abby wyjechala z miasta. Ale jest juz za pozno, zeby sie wycofac… Podjal decyzje i musi sprawe doprowadzic do konca. Wiec ja morduje…
– Przeciez on nie mogl tego zrobic! – Usilowalam sie opanowac, by glos nie drzal tak bardzo. – Boltz nigdy nie zrobilby czegos podobnego! Przeciez on nie jest morderca, na milosc boska!
Cisza.
Potem Marino powoli spojrzal na mnie i strzepnal popiol z papierosa.
– A to ciekawe. Ja nie wymienilem zadnego nazwiska. Ale skoro ty to zrobilas, moze pociagniemy temat troche dalej, co?
Znowu sie nie odezwalam. Czulam, jak lzy nabiegaja mi do oczu. Do diabla! Nie bede przy nim plakac! Cholera! Niech to szlag! Nie pozwole, by Marino zobaczyl moje lzy!
– Posluchaj, doktorku – rzekl, zadziwiajaco spokojnie, nieomal lagodnie. – Wcale nie usiluje grac ci na nerwach, okay? Widzisz, to co robisz w zyciu prywatnym, to nie moj interes; oboje jestescie doroslymi ludzmi bez innych zobowiazan. Ale trudno, zebym sie czegos nie domyslil, gdy co rusz widuje jego samochod na twoim podjezdzie…
– Na moim podjezdzie? – spytalam zaskoczona. – Co ty…?
– Hej! Ja co dzien jezdze po tym cholernym miescie, a ty mieszkasz w jego granicach, nie? Wiem, jak wyglada twoj sluzbowy samochod; znam jego biale audi. Wiem tez, ze gdy kilkanascie razy widzialem je zaparkowane pod twoim domem w ciagu ostatnich paru miesiecy, nie rozmawialiscie o procesach.
– Masz racje. Moze i nie. Ale to takze nie twoj interes.
– I tu sie mylisz. Teraz to juz moj interes, z powodu tego, co zrobil pannie Turnbull. – Wyrzucil peta za okno i siegnal po nastepnego papierosa. – Przez to zaczalem sie zastanawiac, co on jeszcze moze miec na sumieniu.