kopie danych i zapytalam, czy moze miec w swym zbiorze cokolwiek datujacego sie tuz sprzed wlamania do komputera. Niestety, zawiodla mnie.
– Nie. Nie bede miala nic rownie starego. Kopie danych robimy co wieczor i nic starszego niz jeden dzien nie ma prawa istniec.
– Cholera… W jakis sposob musze dostac w swoje rece wersje bazy danych, ktora nie byla zmieniana od kilku tygodni.
Margaret dosc dlugo myslala, po czym rzekla:
– Chwileczke… Mozliwe, ze mam jakies stare pliki…
– Dotyczace czego?
– Nie wiem… nie pamietam. – Zawahala sie. – Wydaje mi sie, ze to dane z ostatniego pol roku… Dzial statystyczny chcial, bym dostarczyla im wszystkich naszych danych… kilka tygodni temu eksperymentowalam przerzucanie plikow stanowych na jedna partycje dysku, a potem importowanie wszystkich plikow do innego katalogu, by je uporzadkowac. Mam je sama poukladac i przeslac modemem prosto do ich bazy danych.
– Kiedy to bylo? – przerwalam. – Kiedy bawilas sie w przerzucanie danych z katalogu do katalogu?
– Na poczatku miesiaca… niech sie zastanowie. Wydaje mi sie, ze bylo to okolo pierwszego czerwca.
Nerwy mnie ponosily; musialam wiedziec! Gdybym mogla udowodnic, ze ktos zmienil dane w plikach komputerowych juz po tym, jak pojawily sie w gazecie, przynajmniej nikt nie oskarzy mojego biura o przeciek informacji do prasy.
– Musze miec wydruk tych danych jak najszybciej!
Nastapila dluga cisza, a potem Margaret odezwala sie niepewnie:
– Mialam z tym troche problemow. – A po nastepnej chwili przerwy: – Ale zrobie, co w mojej mocy. Jutro z samego rana dam ci wszystko, co mam.
Zerknelam na zegarek i zadzwonilam na pager Abby; piec minut pozniej mialam ja na linii.
– Abby, wiem, ze twoje zrodla informacji sa dla ciebie swietoscia, ale musze cos wiedziec. – Nie odpowiedziala, ciagnelam wiec: – W artykule dotyczacym zabojstwa Brendy Steppe napisalas, ze zostala uduszona bezowym paskiem z materialu. Skad zdobylas ten szczegol?
– Nie moge…
– Prosze! To dla mnie bardzo wazne! Po prostu musze znac zrodlo tej informacji.
Po bardzo dlugim milczeniu Abby rzekla:
– No, dobrze. Ale zadnych nazwisk! Od jednego z policjantow obecnych na miejscu zbrodni. Znam wielu gliniarzy i jeden z nich mi powiedzial…
– Jestes pewna, ze ta informacja w zadnej postaci nie pochodzila z mego biura?
– Oczywiscie, ze nie – odparla z naciskiem. – Nadal martwisz sie o to wlamanie do twojego komputera, o ktorym wspomnial sierzant Marino… Przysiegam, ze nigdy nie wydrukowalam nic, co by pochodzilo z twojego biura.
– Mozliwe, ze ten, kto wlamal sie do mojej bazy danych, zmienil dane o tym pasku z materialu, zeby wygladalo na to, iz informacje do artykulu uzyskalas z mego biura – wypalilam, zanim zdazylam sie nad tym zastanowic. – Ktos chce przekonac opinie publiczna, ze z mojego biura przeciekaja informacje do prasy. Uwazam, ze ten, kto sie wlamal do mojego komputera, uzyskal dane o bezowym pasku z twojego artykulu.
– Dobry Boze.
Rozdzial pietnasty
Marino rzucil poranna gazete na stol konferencyjny z takim impetem, ze strony zaszelescily, a dodatki reklamowe wysunely sie ze srodka.
– Co to ma znaczyc, u wszystkich diablow? – Jego twarz byla mocno zaczerwieniona z gniewu. – Jezu Chryste!
W odpowiedzi Wesley spokojnie kopnal krzeslo pod stolem, wysuwajac je dla Marino i gestem zaprosil go, by usiadl.
Na pierwszej stronie czwartkowej gazety wielkimi literami bylo napisane:
NOWE DOWODY W SPRAWIE DUSICIELA MOZLIWE, ZE MORDERCA MA DEFEKT GENETYCZNY
Artykul podpisany byl nazwiskiem dziennikarza, ktory zazwyczaj pisal sprawozdania z sadow. Nazwiska Abby nigdzie nie bylo widac.
Obok glownego artykulu zamieszczono niewielki fragmencik o testach DNA i procesie uzyskiwania danych genetycznych czlowieka z podwojnych nici chromosomow. Rozmyslalam nad zachowaniem zabojcy; wyobrazilam go sobie czytajacego ten artykul, ciagle od nowa, z dzika wsciekloscia. Bylam gotowa sie zalozyc, ze gdziekolwiek by pracowal, tego dnia wzial sobie wolne.
– Chce wiedziec, dlaczego nikt mnie o tym nie powiadomil? – Marino wpatrywal sie we mnie z wsciekloscia. – Oddalem wam kombinezon, zrobilem, co do mnie nalezalo, a zaraz potem czytam to gowno! Jaki znowu defekt genetyczny?! Dostaliscie raport z Nowego Jorku i ktos juz zdazyl przekazac informacje dziennikarzom? O co w tym wszystkim chodzi?
Nie odpowiedzialam.
– To nie ma znaczenia, Pete – odparl spokojnie Wesley. – Artykul w gazetach to nie nasze zmartwienie. Uznaj go za blogoslawienstwo. Wiemy, ze morderca na charakterystyczny zapach ciala, a w kazdym razie wydaje sie to wielce prawdopodobne. Uwaza, ze biuro koronera wpadlo na jakis slad, jest wiec wsciekly, moze popelni jakis blad. – Spojrzal na mnie. – Masz juz cos?
Potrzasnelam glowa. Jak na razie nikt nie sprobowal wlamac sie do komputera; gdyby Wesley albo Marino weszli do pokoju konferencyjnego dwadziescia minut wczesniej, zastaliby mnie stojaca po kostki w wydrukach komputerowych.
Nic dziwnego, ze Margaret niechetnie zgodzila sie na wydrukowanie mi danych z tego starego pliku: zawieral ponad trzy tysiace spraw, ktore wydarzyly sie w maju w calym stanie.
Co wiecej, dane byly skompresowane w format nie nadajacy sie do czytania; odczytywanie ich przypominalo szukanie kompletnych zdan w garnku alfabetycznego bigosu.
Ponad godzine zajelo mi znalezienie numeru sprawy Brendy Steppe. Nie wiem, czy bardziej bylam podniecona, czy przerazona – moze i jedno, i drugie – gdy w tabelce pod tytulem „ubrania, przedmioty osobiste” przeczytalam: „para jasnobezowych rajstop zadzierzgnieta wokol szyi”. Nigdzie nie moglam znalezc „bezowego paska z materialu”; zaden z moich pracownikow nie przypominal sobie zmieniania danych w pliku ani dodawania danych po tym, jak sprawa juz zostala wprowadzona do komputera. Ktos zmienil dane w pliku zawierajacym akta sprawy, lecz nie byl to nikt z mojego biura.
– A co z tym uposledzeniem umyslowym? – Marino gwaltownie popchnal gazete w moim kierunku. – Chcesz mi wmowic, ze znalazlas cos w tym calym hokus-pokus zwiazanym z DNA, co sugerowaloby, ze facet nie jedzie na wszystkich cylindrach?
– Nie – odparlam szczerze. – Uwazam, ze reporter, ktory napisal ten artykul, mial na mysli, ze niektore dysfunkcje metaboliczne moga powodowac podobne uszkodzenia, nie mam jednak zadnych dowodow, by tak istotnie bylo w tym wypadku.
– No, coz… ja na pewno nie uwazam tego faceta za niedorozwinietego! Znowu ktos wciska nam ten kit! Swir jest glupi, taki maly polmozg… Pewnie pracuje w myjni samochodowej albo czysci ulice, albo jezdzi smieciarka…
Wesley zaczal sie niecierpliwic.
– Daj temu spokoj, Pete.
– Podobno jestem odpowiedzialny za to dochodzenie, a musze czytac w gazetach, co sie dzieje…
– Jak na razie mamy na glowie wieksze problemy, okay? – warknal Wesley.
– Taak? Na przyklad jakie? – spytal Marino.
Opowiedzielismy mu o mojej rozmowie telefonicznej z siostra Cecile Tyler. W miare jak zaczal pojmowac, o co chodzi, gniew zniknal z jego oczu, a na jego miejscu pojawilo sie zdumienie.