Moze jakis gliniarz – po godzinach lub w czasie zmiany – kartkowal ksiazke telefoniczna; moze jego pierwszym kontaktem z ofiarami byl ich glos? Mordowal je i dopilnowywal, by byc w poblizu, gdy centrala donosila o popelnionym przestepstwie.
– Naszym atutem nadal jest Matt Petersen – odezwal sie Wesley patrzac na Marino. – Jest jeszcze w miescie?
– Taak. Jak ostatnio slyszalem, tak. – Lepiej bedzie, jezeli do niego pojedziesz i zapytasz, czy zona nie wspominala mu o kims, kto do niej dzwonil, by cos sprzedac albo by powiedziec, ze wygrala jakis konkurs, lub poprosic, by odpowiedziala na pytania z ankiety. Cokolwiek, co by dotyczylo telefonu.
Marino odepchnal krzeslo do tylu.
Stara asekurantka, nie przyznalam sie, o czym przed chwila myslalam, i nic nie wspomnialam o swoich podejrzeniach.
– Jak trudno bedzie uzyskac wydruki i tasmy z zapisem wszystkich telefonow na policje dotyczacych znalezionych cial? – spytalam zamiast tego. – Chce sprawdzic dokladny czas zgloszen i zobaczyc, o ktorej godzinie policja przyjechala na miejsce, zwlaszcza w przypadku zabojstwa Lori Petersen. Czas smierci moze byc dla nas bardzo przydatny w ustalaniu, kiedy morderca konczy prace, zakladajac, ze pracuje nocami.
– Nie ma problemu – odparl Marino, najwyrazniej znajdujacy sie myslami zupelnie gdzie indziej. – Mozesz pojechac ze mna. Wpadniemy do Petersena, a potem na centrale.
Nie zastalismy Matta Petersena w domu; Marino zostawil swa wizytowke pod mosiezna kolatka u drzwi.
– Watpie, by do mnie oddzwonil – mruknal pod nosem, gdy wsiedlismy do samochodu i ruszylismy w dalsza droge.
– Dlaczego nie?
– Kiedy pojechalem do niego kilka dni temu z tym kombinezonem, nie zaprosil mnie do mieszkania. Stal na progu niczym jakas barykada. Byl na tyle uprzejmy, ze powachal kombinezon, zanim powiedzial mi, ze mam spadac. Praktycznie zatrzasnal mi drzwi przed nosem; dodal jeszcze, zebym na przyszlosc kontaktowal sie z jego adwokatem. Powiedzial, ze wykrywacz klamstw oczyscil go z zarzutow i mam go wiecej nie nekac.
– Bo pewnie go nekales – skomentowalam sucho.
Marino spojrzal na mnie i nieomal sie usmiechnal.
Opuscilismy West End i pojechalismy z powrotem do srodmiescia.
– Powiedzialas, ze jakis tam jonowy test wykazal obecnosc boraksu. – Zmienil temat. – Czy to oznacza, ze w szminkach Petersena nie znalazlas nic ciekawego?
– Ani odrobiny boraksu – odparlam. – Jakies swinstwo o nazwie „sun blush” reagowalo na laser, ale nie zawiera boraksu. Z badan wynika, ze odciski, ktore Matt Petersen zostawil na ciele zony, to wlasnie „sun blush” z jego rak.
– A co ze swiecaca substancja na rekojesci noza?
– Jej ilosc byla tak sladowa, ze nie dalo rady poddac jej badaniom. Ale nie sadze, by byl to „sun blush”.
– Niby dlaczego nie?
– Bo to nie jest proszek ani granulat. To podklad w kremie… pamietasz taki duzy bialy sloik z ciemnorozowym kremem, ktory przyniosles mi do analizy? – Skinal glowa. – To wlasnie byl „sun blush”. Czymkolwiek byloby to swinstwo, ktore swieci pod laserem, nie gromadzi sie na wszystkich mozliwych powierzchniach tak jak boraks. Podklad kosmetyczny raczej przywrze do opuszkow palcow i przeniesie sie na inne powierzchnie w postaci smug.
– Tak jak na obojczyku Lori?
– Tak. I na karcie z odciskami palcow Petersena; tylko na tych powierzchniach, do ktorych przycisnal palce. Nigdzie na karcie nie bylo porozrzucanych lsniacych gwiazdeczek, tylko dokola odciskow tuszu. Gwiazdki na rekojesci noza mysliwskiego nie byly tak zbite; znajdowaly sie w luznych skupiskach, zupelnie tak jak na cialach ofiar.
– Chcesz mi powiedziec, ze gdyby Petersen mial ten „sun blush” na rekach i dotknal noza, na rekojesci zostalyby lsniace smugi, a nie male gwiazdki tu i tam.
– Dokladnie to mowie.
– No, coz… a co z tym swiecacym dranstwem, ktore znalazlas na cialach, wiezach i tym podobnych?
– Na nadgarstkach Lori bylo wystarczajaco duzo tej substancji, by poddac ja testom; wyszlo, ze to boraks.
Marino spojrzal na mnie.
– Wiec to byly jednak dwa rodzaje blyszczacego swinstwa, co?
– Tak.
– Hmm.
Jak wieksza czesc miasta i budynkow rzadowych w Richmond, kwatera glowna policji zbudowana jest z plyt betonowych, wlasciwie niczym nie rozniacych sie od betonu na chodnikach. Jedyna jasna iskierka tej ponuro szarej budowli jest kolorowa amerykanska flaga powiewajaca na dachu. Marino objechal budynek dokola i zaparkowal na tylach, pomiedzy innymi nieoznakowanymi policyjnymi samochodami.
Weszlismy do srodka i przeszlismy korytarzem obok oslonietego kuloodpornymi szybami biurka informacji; policjant w ciemnogranatowym mundurze usmiechnal sie do Marino, a mnie pozdrowil uprzejmie „Witam pania doktor”. Zerknelam w dol i z ulga zobaczylam, iz mam na sobie kostium i nie zapomnialam zdjac fartucha laboratoryjnego. Bylam tak przyzwyczajona do noszenia go, ze czasem zapominalam go zostawic w biurze; gdy przypadkowo znalazlam sie w nim na ulicy, czulam sie tak, jakbym wyszla z domu w pidzamie.
Minelismy korkowa tablice, na ktorej wisialo mnostwo portretow podpalaczy, kieszonkowcow i roznego rodzaju innych paskudnych typow; przyczepione pineskami znajdowaly sie tu takze policyjne zdjecia zlodziei, gwalcicieli i mordercow. Niektorzy z nich usmiechali sie do kamery! Te typy spod ciemnej gwiazdy tworzyly miejska galerie slaw.
Poszlam za Marino w dol mrocznych schodow; jedynym dzwiekiem, jaki slyszelismy, bylo przytlumione echo naszych krokow. Zatrzymalismy sie przed jakimis nieoznakowanymi drzwiami; Marino zajrzal do srodka przez niewielkie okienko i pomachal komus przez szybke.
Elektroniczny zamek otworzyl drzwi i weszlismy.
Byl to pokoj radiowy, malenkie pomieszczenie wypelnione komputerami polaczonymi z telefonicznymi konsolami; po drugiej stronie szklanej tafli znajdowalo sie nastepne pomieszczenie, gdzie siedzieli policjanci rozdzielajacy zgloszenia wozom patrolowym aktualnie przebywajacym na miescie. Operatorzy obslugujacy telefony alarmowe – 911 – przygladali sie nam z zainteresowaniem. Niektorzy pochlonieci byli telefonami, ktore wlasnie przyjmowali, inni siedzieli ze sluchawkami zawieszonymi na szyi, spokojnie palac papierosy i rozmawiajac.
Marino zaprowadzil mnie do rogu, gdzie staly rzedy polek zapchanych pudelkami z tasmami. Kazde pudelko oznakowane bylo wedlug daty. Stukajac palcem we wszystkie po kolei, Marino wyciagnal piec pudelek, kazde zawieralo tasme z nagraniami rozmow telefonicznych prowadzonych przez tydzien.
– Wesolych swiat – powiedzial, podajac mi je.
– Co takiego? – Popatrzylam na niego, jakby zupelnie oszalal.
– Hej! – Wyciagnal papierosy. – Ja mam do obskoczenia wszystkie pizzerie w miescie. Tam w kacie stoi maszyna do odtwarzania tych tasm. – Wskazal placem na pokoj dystrybutorow za szklana tafla. – Albo przesluchaj je tutaj, albo wez je do swego biura. Na twoim miejscu zabralbym sie z tym majdanem jak najdalej od tego domu wariatow, ale ode mnie nic nie uslyszalas, okay? Nie ja ci to powiedzialem. Te tasmy nie powinny opuszczac tego pokoju. Po prostu, gdy juz skonczysz, oddaj mi je do reki.
Zaczynala mnie bolec glowa.
Potem Marino zaprowadzil mnie do jeszcze mniejszego pomieszczenia, w ktorym pracowala drukarka laserowa, wypluwajac na podloge sterty papieru.
– Zanim wyjechalismy z twojego biura, zadzwonilem do chlopcow i kazalem im wydrukowac wszystko, co maja w komputerach z ostatnich dwoch miesiecy – wyjasnil lakonicznie.
Dobry Boze.
– Adresy i wszystko inne znajdziesz tutaj. – Patrzyl na mnie bez zmruzenia tymi nieprzyjaznymi brazowymi oczyma. – Bedziesz musiala zerknac na adresy, zeby zorientowac sie, czego dotyczy poszczegolne wezwanie. Bez adresow zginiesz. Nie rozroznisz poszczegolnych telefonow.
– A nie mozemy po prostu wyciagnac potrzebnych nam danych z komputera i wydrukowac, bez tego