Krukonki, starajac sie podejsc do niej tak, zeby jej nie wystraszyc i nie narobic zbyt duzo halasu.
- Moglbys chodzic troche ciszej, Harry - uslyszal nagle, kiedy znalazl sie zaledwie kilka krokow od niej.
- Co tu robisz? - zapytal szeptem, stajac za nia.
- Nie moge ci powiedziec - odparla rowniez szeptem dziewczyna, odwracajac glowe w jego strone. Nastepnie rozejrzala sie po korytarzu, spogladajac z uwaga na sciany i sufit. - Szpiczajki Dlugouche nas podsluchuja.
- Co? - Harry zamrugal, podazajac spojrzeniem za wzrokiem Luny, jednak korytarz byl calkowicie pusty. - Przeciez tu nikogo nie ma.
- One chca, zebys tak myslal. Dlatego tak latwo moga podsluchiwac. Poniewaz nikt ich nie moze zobaczyc. - wyjasnila Luna.
Harry zamyslil sie przez chwile nad ta pokretna logika. Luna gestem wskazala, aby sie przyblizyl. Pochylila sie do jego ucha i wyszeptala:
- Masz moze przy sobie jakies pomarancze?
- Co? - tym razem Harry czul sie juz calkowicie zbity z tropu. - Jakie pomarancze? Po co?
- To je odstrasza - wytlumaczyla Krukonka konspiracyjnym szeptem. - Zapach i kolor pomaranczy. Chociaz mandarynki tez moga byc.
Harry zrezygnowal z prob zrozumienia dziewczyny. To bylo ponad jego sily. Nawet tajemnicza koperta, ktora sciskala w dloni, nie byla warta umyslowego wysilku, ktoremu musialby podolac, aby przestawic swoj mozg na sposob myslenia Krukonki.
Zostawil Lune w korytarzu i poszedl dalej. Byl pod klasa pierwszy, nic zreszta dziwnego, skoro opuscil sniadanie w polowie. Bardziej zaskakujace bylo zachowanie Luny. Przeciez zaledwie wczoraj wieczorem wyszla ze szpitala. Przez to wszystko zapomnial zapytac, jak sie czuje.
Zawrocil, aby jeszcze chwile z nia porozmawiac, skoro i tak chwilowo nie mial co robic. Jednak zanim dotarl do konca korytarza, zamarl, widzac wylaniajace sie zza zakretu trzy znajome sylwetki. Od razu rozpoznal Crabbe'a i Goyle'a. Jednak razem z nimi, zamiast Malfoya, szedl Zabini.
Harry zjezyl sie mimowolnie, przygotowujac sie na szyderstwa i postanowil minac ich jak najszybciej.
Moze go nie zaczepia...
- Potter, co ty tu robisz? - zarechotal Zabini, zagradzajac mu droge. - Czekasz na te rozowowlosa wiedzme? W niej tez sie zabujales?
Harry wciagnal gwaltownie powietrze, zatrzymujac sie i wbijajac ostrzegawcze spojrzenie w usmiechajacego sie zlosliwie Slizgona.
- Och, widze, ze nie rozumiesz - Zabini zdawal sie czytac w jego myslach. - Czy twoja wielka milosc nie bedzie zazdrosna, Potter?
- Zejdz mi z drogi - warknal Harry, starajac sie go wyminac, jednak Crabbe i Goyle zdawali sie blokowac swoimi wielkimi cielskami caly korytarz.
- A co zrobisz? Pojdziesz poskarzyc sie Snape'owi? Robiles wczoraj do niego