Bellatriks!
Powietrze przecial ochryply wrzask, ktory sprawil, ze jej cialo pokrylo sie gesia skorka. Nie nalezal on jednak ani do aurora, ani do zadnego doroslego czarodzieja. To byl uczen.
Zrobila krok w tamta strone, ale zawahala sie.
Powinna tam pobiec. Powinna im pomoc. Byla aurorem. To byl jej obowiazek, ale... starcie z Bellatriks bylo zbyt ryzykowne. Nie miala zadnego wsparcia. A jezeli zginie i jej nie odn...
- Expelliarmus!
Moment, w ktorym rozpoznala ten glos, przypominal kapiel w lodowatym strumieniu.
Zerwala sie do biegu, myslac jedynie o tym, ze jej najwiekszy koszmar wlasnie nabieral realnych ksztaltow.
Luno...
Luno...
Nie mogla oddychac.
Boze, tam byla Bellatriks! To juz koniec. Koniec.
66. When love and death embrace
Where are you now?
Are you lost?
Will I find you again?
Are you alone?
Are you afraid?
Are you searching for me?*
- Stoj! - Hermiona zatrzymala sie, nasluchujac. - Slysze czyjes glosy.
Jej nogi drzaly z wysilku. W przeciagu kilku ostatnich minut az trzy razy natkneli sie na dymiace zgliszcza pozostale po starciu aurorow ze Smierciozercami. Wciaz pamietala wzrok jednego z konajacych mezczyzn, kiedy podeszla blizej, aby sprawdzic, czy ktos przezyl. Spojrzal na nia tak, jakby patrzyl z dna najbolesniejszej, najpotworniejszej otchlani, jaka mozna sobie wyobrazic. Nie mogl mowic, ale widziala w jego oczach bezglosne blaganie. Blaganie o smierc.
A ona nie mogla zrobic nic, by mu pomoc...
Pozniej znowu uciekali, kiedy zostali zauwazeni. Udalo im sie zgubic poscig i oddalic od linii walk, ale wciaz natykali sie na przebiegajace w pospiechu grupki. Musieli byc bardzo ostrozni. Smierciozercy wydawali sie byc wszedzie.
Hermiona zmarszczyla brwi, wsluchujac sie w zblizajace sie glosy. Powinna zlapac Rona i jak najszybciej sie stad oddalic, ale potrzebowala... informacji. Jakichkolwiek. Miala wrazenie, ze oboje bladza w ciemnosci i po czesci tak wlasnie bylo.
- Zaczekaj - wyszeptala do Rona, opadajac na kolana i kierujac rozdzke na swoje nogi. - Tacitus Gressus.
- Co robisz?
- Zaraz wroce. Nie ruszaj sie stad - odparla szeptem, przesuwajac sie na czworaka w strone glosow.
- Hermiono! - Ron kucnal, przywolujac ja szeptem z powrotem. - Wracaj! Nie idz tam!
Nie mylila sie. Slyszala ich coraz wyrazniej. Kilkoro Smierciozercow, przeczesujacych okolice w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Zatrzymala sie, kladac sie na ziemi i starajac sie nawet nie drgnac. Widziala ich ciemne sylwetki poruszajace sie w gestym dymie. Probowala zrozumiec, o czym rozmawiaja, ale do jej uszu dobiegaly tylko fragmenty zdan. Miala nadzieje, ze wspomna o Harrym albo chociaz o Voldemorcie, ale nie mowili o niczym, co mogloby jej pomoc, wiec wycofala sie szybko, nasluchujac, czy nie skrecaja w ich strone, ale oddalili sie.
