ryk triumfu. Jego czarne jak smola oczy wpatrywaly sie w lezace na ziemi cialo dyrektora.
Powinien odczuwac satysfakcje, Triumf. Moze nawet ulge.
A nie odczuwal niczego. Zupelnie niczego.
- No no, Severusie! Jestem pod wrazeniem! - Rozradowany glos Yaxleya oderwal jego spojrzenie od tego, co zostalo z dyrektora. Otaczajacy ich Smierciozercy zaczynali sie rozbiegac, by jak najszybciej dopasc resztki armii Dumbledore'a. - Zawsze zastanawialem sie, dlaczego Czarny Pan traktowal cie jak swoja prawa reke. I chyba w koncu otrzymalem odpowiedz.
Severus poslal mu chlodne, opanowane spojrzenie.
- Gdzie jest Malfoy? - zapytal lodowato.
Yaxley westchnal, przygladajac mu sie uwaznie.
- Prawde powiedziawszy, to zupelnie nie rozumiem, dlaczego Czarny Pan kazal mu siedziec w jednym miejscu, podczas gdy mu musielismy narazac swoje tylki - mruknal, wskazujac na otaczajace ich, zweglone ciala. - W koncu dopadlismy juz Pottera... - Severus poczul, jak jego puls przyspiesza, ale nie dal tego po sobie poznac nawet jednym drgnieniem miesnia. - Ale on zawsze mial jakas dziwna obsesje na jego punkcie. Widzisz to wzgorze? - zapytal Smierciozerca, wskazujac niewielkie wzniesienie na prawo od nich. Zaraz za nim, jakis kilometr stad stoi samotne drzewo. Malfoy mial spotkac sie tam z toba zaraz po bitwie. Ale wedlug mnie... - jego spojrzenie padlo na martwe cialo Dumbledore, a usta wykrzywil szyderczy usmiech - ...juz jest po bitwie.
Severus przygladal sie, jak odchodzi. Nie minela chwila, a na polanie pozostal tylko on i martwe ciala. Rozejrzal sie po spalonej, parujacej ziemi.
Dostrzegl ja. Lezala z rozrzuconymi konczynami, jej cialo podrygiwalo lekko. Powoli podszedl i spojrzal w dol.
Polowa jej twarzy i ciala od szyi do pasa byla gleboko poparzona. Lewego oka w ogole nie bylo widac. Prawe bylo szeroko otwarte i wpatrywalo sie w niebo z wyrazem tepego, niemego bolu. Ogien musial poparzyc takze jej struny glosowe, poniewaz jej usta byly otwarte, ale nie wydobywal sie z nich zaden dzwiek. Ale Severusowi wystarczylo, ze slyszal krzyk jej umyslu.
Siegnal w glab swej szaty i wyciagnal jedna z fiolek. Odkorkowal ja, pochylil sie nad nia i wlal do jej otwartych ust Eliksir Morfeusza. Krzyk ucichl, a drgajace cialo rozluznilo sie. Umysl pograzyl sie w spiaczce.
Jesli znajda ja wystarczajaco szybko, to ma szanse przezyc.
Severus wyprostowal sie i spojrzal na rozwiewajacy sie powoli dym. Dzieki niemu szala przechylila sie na strone zwolennikow Czarnego Pana. Wszedzie widzial poruszajace sie ciemne sylwetki i rozblyski rzucanych przez nie klatw.
Jezeli ktokolwiek ocaleje, aby ja znalezc...
Twarz Severusa wyostrzyla sie, a do jego oczu naplynela gesta ciemnosc, wchlaniajaca wszelkie swiatlo. Zacisnal usta i odwrocil sie powoli, aby odejsc, ale w tej samej chwili do jego uszu doplynal gluchy tumult, jakby rozpedzonego stada bawolow. Severus obejrzal sie i ujrzal armie centaurow, zbiegajaca z jednego ze wzgorz i szarzujaca wprost na ustawiajaca sie pospiesznie w bojowy szyk grupe odzianych w czern sylwetek. Niebo zaroilo sie od strzal i roznobarwnych rozblyskow zaklec.
Zanim jednak obie armie wymieszaly sie ze soba, Severus odwrocil glowe z powrotem i spojrzal na wskazane mu przez Yaxleya wzgorze.
Nie mialo znaczenia, kto zwyciezy w tej bezsensownej wojnie. Kompletnie nie mialo to znaczenia.
Poniewaz dla niego zwyciestwo moglo miec tylko jeden, jedyny smak.
