Wanilii z domieszka czekolady.
***
Drzewo bylo niskie i ponure. Z daleka wygladalo niczym czarna, wynurzajaca sie z ziemi dlon o dlugich, ostrych szponach. Pozbawione lisci i rozlozystej korony, przypominalo zaledwie upiorny cien. Jakby krew wszystkich, ktorzy dzisiaj zgineli wniknela w ziemie, zatruwajac korzenie kazdej rosnacej w okolicy rosliny i zamieniajac je w cos, co moglo w kazdej chwili ozyc i owinac swoje wilgotne galezie wokol nog, wciagajac w swe trzewia wszystko, co zywe.
I u stop tego wlasnie tworu natury stala samotna sylwetka. Jej dlugie, jasne wlosy falowaly na wietrze, kiedy wpatrywala sie w zblizajacego sie Severusa.
Lucjusz Malfoy, nawet w takim miejscu jak to, nie zamierzal rezygnowac z lakierowanych butow i podbitej aksamitem peleryny. Jakby tylko czekal na to, aby dumnym krokiem zwyciezcy przejsc sie pomiedzy trupami pokonanych wrogow, kiedy tylko bitwa dobiegnie konca i kiedy bedzie mogl wyruszyc, aby wykonac swe zadanie. Zadanie, ktore wyznaczyl mu sam Czarny Pan, a ktore z pewnoscia nie obejmowalo sytuacji, w ktorej scigana przez niego zwierzyna, ktora juz dawno powinna lezec na wpol zywa wsrod pozostalych zdrajcow i czekac na jego przybycie, sama do niego przyjdzie. I to w wyjatkowo dobrym stanie.
Rozdzka znalazla sie w jego dloni zanim w ogole jeszcze pomyslal o tym, aby ja wyciagnac.
Severus zobaczyl to juz z daleka, ale on nie musial wyciagac swojej. Mial ja w dloni przez caly czas.
Nie zamierzal pertraktowac. Nie zamierzal sie z nim dogadywac. Mial tylko jeden cel. I jezeli Malfoy jest jedyna osoba, ktora zna droge do tego celu, to Severus juz znajdzie sposob, aby mu ja pokazal. Chocby miala to byc ostatnia rzecz jaka Malfoy bedzie w stanie zrobic, zanim sczeznie u jego stop. Ale Severus nie zamierzal go lekcewazyc. Wiedzial, ze z tego spotkania tylko jeden z nich bedzie w stanie wyjsc o wlasnych silach.
Zatrzymali sie naprzeciw siebie, celujac w siebie rozdzkami. Ich oczy zmruzyly sie, a kazdy miesien ciala napial sie, przygotowujac sie do rzucenia klatwy na najlzejszy nawet, nieprzewidziany ruch przeciwnika.
Szare oczy Malfoya zdawaly sie plonac od wewnatrz czyms zimniejszym i twardszym niz jakiekolwiek inne oczy, ktore Severus dzisiaj ujrzal. I Severus doskonale wiedzial, co to takiego. Cos, co napedzalo znacznie bardziej niz strach przed gniewem Czarnego Pana albo prymitywna zadza mordu. Cos, co dawalo znacznie wieksza sile, niz mozna bylo przewidziec.
- Czyzbys sie zgubil, Severusie? - zapytal cicho Malfoy, ukladajac wargi w szyderczy grymas.
Severus nie odpowiedzial. Zamiast tego zmarszczyl brwi i wyszeptal groznie:
- Czy zdajesz sobie sprawe z tego, Lucjuszu, ze wypowiadanie tego typu zalosnych komentarzy przed pojedynkiem jest oznaka panicznego leku?
Szare oczy zaplonely, a dlon Lucjusza mocniej scisnela trzymana w reku rozdzke.
- Nie wiem, jak ci sie udalo dotrzec az tak daleko, ale tutaj twoja droga sie konczy - odparl, wkladajac w slowa wypelniona jadem aluzje. - A teraz oddaj mi eliksir.
Wargi Severusa zadrgaly lekko, tak jakby Lucjusz wlasnie opowiedzial zaskakujaco dobry zart.
- Wiesz, ze tego nie zrobie. Zabierzesz mnie do Czarnego Pana. To twoje jedyne wyjscie, w przeciwnym wypadku nawet nie zobaczysz fiolki.
- Jest tylko jedno miejsce, w ktorym chcialbym cie zobaczyc. I tylko tam moge cie zabrac. Do grobu - powiedzial Lucjusz, patrzac na Severusa z nienawiscia. - Pamietasz chyba moja obietnice?
- Jakze moglbym zapomniec... - odparl lodowato Severus, mocniej zaciskajac palce
