Flynn dzielil swa uwage miedzy prowadzenie a zabawe z malym, ale jego milczenie zaczynalo dzialac Molly na nerwy. Nigdy taki nie byl. Zazwyczaj albo ryczal ze smiechu, albo na kogos. Milczenie zupelnie do niego nie pasowalo.

W koncu Molly postanowila sie odezwac.

– Chyba polubiles doktora Milbrooka?

– Tak. Jest w porzadku.

Odpowiedz byla zbyt krotka, by cos wiecej z niej odczytac. Molly pochylila sie ku niemu, ale w samochodzie bylo zbyt ciemno, by zobaczyc wyraz jego twarzy.

– Mysle, ze odetchnales z ulga, gdy okazalo sie, ze Dylan jest zupelnie zdrow. Jest silny jak kon.

– Tak, ale slyszalas, ze ma odparzenia.

Molly usmiechnela sie do siebie. To o to chodzilo? Dlatego milczal?

– Flynn, przeciez lekarz powiedzial, ze wszystkim dzieciakom to sie zdarza i wystarczy tylko posmarowac kremem…

– Ale nie mial ich, gdy do mnie przyszedl.

– Wiec?

– Wiec to moja wina.

Kiedy to sie skonczy? Gdy probowala uodpornic sie na jego nadmierna troskliwosc o dziecko, mowil cos takiego, ze serce jej topnialo.

– McGannon, alez ty jestes glupi – rzekla, smiejac sie. – Dziecko jest zdrowe. Slyszales, jak doktor Milbrook to powiedzial…

– Ale ma odparzenia, bo ja nie potrafie o niego zadbac. Ile jeszcze bedzie podobnych rzeczy? Moge zrobic mu krzywde zupelnie nieswiadomie. Wczoraj spadl z krzesla. Bardzo sie potlukl. A przeciez bylem przy nim. Niestety, wdrapal sie na nie tak szybko, przechylil przez krawedz, ja tego nie zauwazylem i nie zdazylem go zlapac.

– Przestan. Przeciez to samo przezywaja inni rodzice. Skad maja to wszystko od razu wiedziec? A dzieciom nie dzieje sie zadna krzywda.

– Przezyc i zdrowo sie chowac to dwie rozne rzeczy. Nie kazdy mezczyzna potrafi byc ojcem. Mozna zrobic dziecku krzywde swoja niewiedza. – Flynn spojrzal nagle w lusterko wsteczne, zjechal na pobocze drogi, zatrzymal samochod, podniosl zabawke, ktora potoczyla sie zbyt daleko, podal ja Dylanowi i ruszyl dalej. – Prawde mowiac, uwazam, ze nie nadaje sie na ojca.

Molly nie udalo sie stlumic smiechu.

– Smiejesz sie ze mnie – oburzyl sie Flynn.

– Tak. Jestes uroczy jako tatus i chyba tylko ty jeden tego nie dostrzegasz.

– Panno Weston, nazwij mnie jeszcze raz uroczym, a przysiegam, ze nie odpowiadam za siebie. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie nazwal.

– Zatrzymales samochod, zeby podac malemu zabawke – zauwazyla.

– No to co? Musialem. Inaczej by sie rozplakal.

– Aha. Jestes, jak widac, typowym przykladem zlosliwego i bezdusznego faceta. Czlowiekiem zupelnie pozbawionym rodzicielskiego instynktu.

– Przestan ze mnie zartowac. Staram sie z toba porozmawiac powaznie. Wyraznie dalas mi do zrozumienia, ze od chwili gdy pojawil sie Dylan, masz o mnie jak najgorsza opinie. Wedlug ciebie porzadny mezczyzna nie wplatalby sie w takie tarapaty…

– Przeciez juz ci powiedzialam, ze nie chce cie sadzic…

– Chodzi oto… ze ja sie z toba zgadzam. Moze ty masz jakis pomysl, co nalezaloby teraz zrobic, bo ja nie wiem. Ten dzieciak powinien dostac wszystko, co najlepsze. I niewazne jest, czyje ma geny. Ja otrzymalem mozliwosc wplywu na jego przyszlosc. Ale nie moge tez sie oszukiwac, Mol. Czy jestem jego ojcem, czy nie, jego przyszlosc nie musi byc zwiazana ze mna.

Molly nie wiedziala, jak zareagowac na takie dictum.

– Jedz dalej – powiedziala, widzac przecznice prowadzaca w kierunku ich biura. Rzadko podejmowala decyzje pod wplywem impulsu. Te kilka razy, kiedy tak wlasnie zrobila, skonczyly sie zle, ale teraz uwazala, ze musi tak postapic.

Flynn nie rozumial tej naglej zmiany tematu.

– Slucham?

– Nie skrecaj. Podwiez mnie do domu. Mieszkam tylko kilka przecznic stad. Trzy skrzyzowania, a potem w prawo.

– Nie rozumiem…

– Wiem. Ale nasluchalam sie od ciebie tylu zalow, ze jestes paskudnym ojcem, choc powodem ich sa tylko drobne odparzenia i obawiam sie, ze nie jest to najrozsadniejsze, by powiedziec szefowi, ze jest glupi, ale…

– Mol…

– …no coz, doskonale wiem, ze nie jestes glupi, tylko zbyt zmeczony, by myslec rozsadnie. Proponuje wam obu kolacje. Jest to jednorazowe zaproszenie. Taka sytuacja juz sie nie powtorzy, wiec zastanow sie, zanim mi odmowisz.

Znowu go lubila. Flynn dobrze wiedzial, ze zaprosila ich do siebie, bo bylo jej go zal. Ale jednoczesnie byl bardzo ciekaw, gdzie i jak mieszka. A poza tym musial jej udowodnic, ze nie jest glupcem. Wobec tego zgodzil sie na jej propozycje. Byl spokojny do chwili, gdy Molly otworzyla drzwi do swego mieszkania i wszedl do srodka.

Jedno spojrzenie na jej salon i mocniej przytulil Dylana do siebie.

– Matko swieta! Nie mozemy tutaj wejsc. To sie nie uda, Mol. Dylan i biale meble! Nigdy w zyciu. Strach pomyslec, co moglby tu zrobic, a ja nie przesadzam.

Molly zupelnie nie zwracala uwagi na to, co on mowi. Postawila torbe z pieluszkami, zdjela plaszcz i wyciagnela rece do Dylana.

– Alez ty jestes ciezki, kotku. Moze przygotujemy razem kolacje, a twoj tatus sobie odpocznie? Flynn, moje zaproszenie bylo nie planowane, wiec do picia mam tylko herbate i wino.

– Dziekuje. Powiedz mi tylko, w czym mam ci pomoc. Dala mu kieliszek wina i po prostu wyrzucila go z kuchni.

Slyszal, jak wyjmuje z szafy naczynia i rozmawia z Dyla – nem, podczas gdy on, zgodnie z jej poleceniem, mial sie polozyc i odpoczac. Flynn nie spodziewal sie, ze bedzie mial szanse odpoczac, i rzeczywiscie nie cieszyl sie dlugo samotnoscia. Zdazyl wypic lyk wina, gdy ujrzal Dylana wpelzajacego do pokoju na czworakach.

Znal juz to spojrzenie. Nic tak nie uszczesliwialo malca jak zabawa w „szukaj i niszcz' w nowym miejscu.

Flynn odstawil kieliszek i zaczal blyskawicznie zabierac rzeczy: postawil wyzej wazon, zdjecia, a zlocony komplet do herbaty przeniosl na poleczke nad kominkiem… szybko pomknal w przeciwny koniec pokoju i odsunal dwie lampy oraz figurynke z delikatnej porcelany z zasiegu malych raczek. W tym czasie Dylan, opierajac sie o fotel, stanal na obie nozki. Kiwajac sie jak pijaczyna, z radoscia wypowiedzial pelna entuzjazmu pochwale pod adresem Flynna w sobie tylko zrozumialym jezyku.

– Tak. Wiem, ze lubisz nowe miejsca – odpowiedzial mu Flynn. I wtedy zorientowal sie, ze nie zauwazyl czasopism lezacych na stoliku, ale bylo juz za pozno. Dylan oderwal okladke „Newsweeka' i z zupelnym brakiem szacunku dla glowy panstwa wcisnal zdjecie prezydenta do buzi. – Nie, nie! Przeciez juz tyle razy mowilismy na temat jedzenia papieru.

Maly rozesmial sie i usiadl z wrazenia na ziemi.

– A gdzie to podzial sie moj pomocnik? – Molly pojawila sie w drzwiach.

– Molly… mielismy maly klopot z „Newsweekiem'. Chyba Dylan chcial wyrazic swoje poglady polityczne, bo nasz prezydent zostal przez niego pogryziony i wypluty.

– Nie szkodzi. Czasami, gdy ogladam wiadomosci, mam chec zrobic to samo. – Molly usmiechnela sie, ale w jej oczach dostrzegl ten wyraz, ktory niepokoil go przez cale popoludnie. Nic z tego nie rozumial. Czul, ze traci odwage. Chcial zasluzyc na jej pochwale, ale nawet wizyta u pediatry zmienila sie w farse. Wszystko robil nie tak, jak trzeba. Mimo to, nie wiadomo dlaczego, oczy Molly patrzyly na niego przyjaznie. – Widzialam to ziewniecie, Flynn.

– Nie ziewalem. I nie jestem zmeczony.

– Aha… Znowu zaczynasz byc uparty. Tym razem zamkne drzwi do kuchni. Usiadz sobie wygodnie i odpoczywaj, albo sie zdenerwuje.

Вы читаете Dziecko, on i ta trzecia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату