– W porzadku. Dach jest najwazniejszy. Dostrzegal, ze bliska jest juz stanu, w ktorym najchetniej zrzucilaby go z dachu. Opanowala sie jednak i calujac chlopca popchnela go w kierunku domu. Kiedy Kip zniknal z pola widzenia, westchnela ciezko i wspiela sie na drabine.

Odlozyl mlotek i z powaznym wyrazem twarzy patrzyl na nia wyczekujaco.

– To zaszlo juz zbyt daleko, Jarl. Musimy porozmawiac.

– Dobry pomysl – zalozyl rece.

– Z pewnoscia nie masz w zwyczaju naprawiac obcym ludziom dachow lub czegokolwiek.

– Nie – przytaknal.

– Nie mozesz tak po prostu… – machnela nieznacznie reka. Zrozumial.

– Nie moge – zgodzil sie. Zaczerwienila sie mocno.

– A jesli chodzi o ostatnia noc… – przelknela sline i wydawalo sie, ze nie bedzie juz w stanie powiedziec ani slowa. Wygladala tak bezbronnie, ze w Jarlu obudzil sie gniew na czlowieka; ktory uczynil ja taka.

– Jarl – znow zaczela blagalnie.

– Slucham.

– Ostatnia noc byla pomylka. Stalo sie cos, co nie powinno bylo sie wydarzyc. Nie wiem, dlaczego to zrobilam. Zreszta to niewazne. Nie potrzebuje mezczyzny. Nie potrzebuje mezczyzny – powtorzyla, jakby chciala przekonac przede wszystkim sama siebie – ani kochanka, ani przyjaciela. Nie potrafie wyjasnic tego lepiej.

– Wyjasnilas to wystarczajaco.

– Chcialabym zostac sama.

Skinal ze zrozumieniem glowa i zapytal:

– Czy to wszystko, co mialas do powiedzenia?

– Tak.

– To dobrze, bo chcialbym skonczyc ten dach do lunchu. A ty, przyrzadzajac posilek, przygotuj sobie liste pozostalych spraw, ktore cie mecza. Sadze, ze nalezy otwarcie o nich pomowic. Nie kryj sie tak.

Skad mam wiedziec, jakie sa twoje oczekiwania, jezeli mi o nich nie mowisz?

Zapadla cisza. Podejrzewal, ze Sara rozwaza mozliwosc zrzucenia go z dachu. Nagle rozesmiala sie.

– Jarl.

– Tak, kissa? - Nie rozumiala tego slowa, lecz wlasciwie pojmowala ton, jakim je wypowiedzial. Cieplo i czulosc, brzmiace w jego glosie, sprawily, ze jej twarz pokryla sie lekkim rumiencem, a szafirowe oczy pociemnialy.

– Doprowadzasz mnie do wscieklosci.

– Och – potrzasnal glowa z udawanym niedowierzaniem.

– Nie sluchasz.

– Slucham uwaznie. Tylko ze nigdy sie nie sprzeczam – wyjasnil. Zamknela oczy.

– Czy jest cos, czego nie powiedzialam, a co mogloby powstrzymac cie od przyplywania tutaj? – zapytala niemal wesolo.

– Na pewno nie.

– Naprawde sobie nie pojdziesz?

Byla taka zmeczona i zagniewana. Kiedy odgarniala mokre wlosy z czola, wygladala jak bezradne dziecko. Ogromna czulosc wypelnila jego serce, lecz nie bylo to jedyne uczucie, jakiego doswiadczyl w tej chwili. Patrzac na jej kruche, lecz ksztaltne cialo osloniete skapym kostiumem, Jarl chcial miec nadzieje, ze nie widzial jej w nim zaden mezczyzna.

– Nie ma mowy, zebym cie zostawil – powiedzial miekko. – Wiem to, odkad cie po raz pierwszy zobaczylem. Od wczoraj ty tez wiesz o tym. Wiec lepiej zrezygnuj. A teraz uciekaj, mam mnostwo roboty.

– Czy moge tu nasypac rodzynek, mamo?

– Jasne. – Kazda kanapka przekrojona byla na kilka czesci, a Kip ukladal z rodzynek oczy.

– Grzybek?

– Juz, juz – maly grzybek.

– Marchewki?

– Marchewki. – Z nich byly usta. Kanapki-twarze stanowily ulubione danie Kipa.

Nie wiadomo jednak, czy Jarl rowniez za nimi przepadal.

– Moge go poprosic, mamo?

– Najpierw zapytaj, co woli: herbate czy mleko. Wyjasnij mu, ze nic poza tym nie mamy.

Wolal mleko. Kuchnia byla tak obszerna, ze mogla pomiescic jednoczesnie dwudziestu skautow, lecz kiedy do niej wszedl, nagle wydala sie zbyt mala. Usiadl obok Kipa. Sara nakryla do stolu i dolaczyla do nich, zastanawiajac sie jednoczesnie, dlaczego to robi. Nie miala w ogole apetytu. Spojrzala na Jarla. Wygladal na bardzo zadowolonego – po raz pierwszy pozwolila, mu wejsc do domu.

– To wyglada wspaniale, Saro.

– Dziekuje.

Jarl jadl z apetytem, nie komentujac smaku kanapek, a Kip, zazwyczaj niejadek, pochlonal az szesc kawalkow, caly czas nasladujac doroslego mezczyzne.

Sara rozmyslala, starajac sie zrozumiec Jarla. Pewnie widzial malego chlopca, zaniedbana wyspe oraz samotna, byc moze atrakcyjna dla niego kobiete.

– Czy kazdego ranka plywacie?

– Tak. Kip plywa, odkad skonczyl szesc miesiecy.

– Ucze teraz mamusie – zaczal Kip i natychmiast sie zakrztusil.

Sara pobiegla po sciereczke. Zdarzalo sie to prawie przy kazdym posilku i spowodowane bylo znerwicowaniem malca. Kiedy juz uporzadkowala wszystko, usiadla i zamyslila sie.

Jarl widzial, ze Kip do niego przylgnal. Wiedzial, ze ona potrzebuje pomocy. Przekonal sie takze, ze nie jest jej obojetny. Jesli bedzie protestowala przeciwko jego obecnosci na wyspie zbyt gwaltownie, moze to wzbudzic podejrzenia. Chyba bedzie bezpieczniej odgrywac role, ktora bedzie zgodna z jego wyobrazeniem – kobiety samotnej i nerwowej. Bedzie to jednak tylko wyborem mniejszego zla.

– Kip – Jarl oparl sie wygodnie. – Mamy sporo roboty dzisiejszego popoludnia.

– Jestem gotowy – zapewnil go goraco Kip.

– Musimy wykonac kilka prac. – Jarl zwracal sie tylko do malca, jakby Sary tu nie bylo. Widzial, ze podczas lunchu nic nie jadla i wygladala na zmartwiona. Chcial ja pocalowac. Na pewno nie rozwiazalby w ten sposob jej problemow, ale moze udaloby mu sie sprawic, zeby sie nieco odprezyla. Nie mogl tego jednak uczynic w obecnosci Kipa.

– Skoncze naprawiac dach za jakies pol godziny. Zrobie to sam, a potem razem musimy zajac sie sauna.

– Wiem – zgodzil sie Kip.

– Ale pozostanie nam jeszcze jedno, najwazniejsze zadanie.

– Wiem – zgodzil sie Kip niepewnie. Podparl brode reka i zapytal: – Jakie zadanie?

– Musimy sprawic, zeby mama sie rozesmiala. Sara zamrugala, spogladajac na nich z zaskoczeniem.

Jarl zupelnie nie zwrocil na to uwagi.

– Moja mama?

– Tak.

Zamyslony Kip podrapal sie w nos.

– To proste. Mama zawsze sie smieje, gdy… – zastanowil sie przez chwile. – Znam kilka sztuczek.

– Jakich sztuczek? – spytal zaciekawiony Jarl.

– Roznych. Mama sie smieje, jak fikam koziolki, albo kiedy bawimy sie klockami. – Kip zerknal na niego z wyraznym niepokojem. – Ale ty chyba jestes za duzy, zeby sie bawic klockami.

– Co ty mowisz? Lubie klocki.

– Tylko nie przynos jej robaczkow, tego nie lubi.

– Nagle jego twarz rozjasnila sie w przyplywie olsnienia.

– Ale mozesz polaskotac ja w brzuszek. Wtedy bardzo sie smieje. Powinienes zobaczyc.

– Kip!

– Ma laskotki, tak?- Jarl patrzyl na nich z widocznym rozbawieniem.

– Na pewno nikt nie ma takich laskotek jak moja…

– Wynoscie sie z kuchni obydwaj – powiedziala groznie Sara.

Вы читаете Kobieta z wyspy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату