– Czy mial pan z nia romans? Na oczach jej czteroletniego syna?

– Okazywalem jej przy nim milosc. Podobnie, jak okazywalem milosc do Kipa przy Sarze. Nie mial pojecia o jakiejkolwiek laczacej nas formie intymnej zazylosci.

– Ale nie znal pan zbyt dobrze Sary Chapman, zanim rozpoczal sie ten romans? – Perry przesadnie zaakcentowal ostatnie slowo. – Wyglada na to, ze nalezy pan do tych, ktorzy chetnie zajmuja sie ludzmi popadajacymi w konflikt z prawem.

Ciagnelo sie to bez konca. Sara miala ochote zamordowac Perry'ego. Czy nie dostrzegal, ze Jarl cierpi?

– Panie Perry – probowala podniesc sie z miejsca. Adwokat rzucil jej wsciekle spojrzenie.

– A teraz, panie Hendriks…

Nigdy nie chciala zranic Jarla. Nie chciala, by wkroczyl w to bagno. Nie opuszczalo jej przekonanie, ze musi chronic tych, ktorych kocha. A ten Perry, przeklety Perry wciaz kasal, az w koncu Jarl wybuchnal.

– Nic pan nie rozumie! Nikt z was nic nie rozumie! Nie macie prawa mowic o Sarze tak, jakby byla zbrodniarka. Watpie, czy chociaz raz w zyciu postapila egoistycznie. Nie znacie jej. Kiedy spotkalem ja po raz pierwszy, byla ciezko przerazona, samotna kobieta, ktora nie miala dokad pojsc. – Jego rozplomienione spojrzenie utkwilo w twarzy sedziego. – Nigdy nie zlamala waszego prawa. Po prostu podporzadkowala sie innemu prawu, prawu matki do ochrony wlasnego dziecka. A czy wy wszyscy – sad, Chapmanowie, adwokaci – daliscie jej jakas mozliwosc wyboru? Jak, do diabla, mozecie potepiac ja za uprowadzenie dziecka, kiedy to wy jestescie temu winni?

– Panie Hendriks – upomnial go lagodnie sedzia.

– Tak, kocham ja. Czy to takze zbrodnia? Niczego nie rozumiecie. Jej nie mozna nie kochac. Nie wiecie, jaka ona jest dla tego dziecka. Dla niego zrezygnowala ze wszystkiego, poswiecila cala swoja przyszlosc. Z milosci. Boze! Czego wy od niej chcecie?

Sedzia stukal mlotkiem, obaj adwokaci Chapmanow glosno protestowali. Peny usmiechal sie w milczeniu, a w odpowiednim momencie wyrazil ubolewanie z powodu samowolnego wystapienia swiadka.

Sara widziala, jak Jarl odchodzi z miejsca dla swiadkow i nie dostrzegajac niczego wokol zmierza do wyjscia. Zakryla reka oczy i wybuchnela placzem. Cale jej cialo gwaltownie drzalo.

Sedzia opuscil sale na pietnascie minut. Kiedy powrocil, rozpoczal dlugi monolog o swoim spotkaniu z Kipem przed kilkoma dniami. Nastepnie wyglosil mowe, w ktorej duzo miejsca poswiecil ludziom przekonanym o tym, ze stoja ponad prawem.

Pierwszym dzwiekiem, ktory Sara uslyszala wyraznie, bylo uderzenie drewnianego mlotka.

– Opieka nad dzieckiem przyznana zostaje matce. Sad rozwazy wniosek dotyczacy kontaktow z ojcem po uprzednim badaniu psychiatrycznym, przeprowadzonym przez lekarza ustanowionego przez sad. Dziadkom wolno…

Matce, matce, matce. Slowo to nieustannie krazylo w jej glowie. Nie mogla uwierzyc. Pomyslala, ze jesli zacznie oddychac, sedzia zmieni zdanie. Wstrzymala wiec oddech, dopoki Perry nie mrugnal do niej okiem.

– No co jest? Wlasnie wygralismy, moja droga. Nie usciska mnie pani?

– Gdzie jest moj syn? – spytala goraczkowo.

– Sadze, ze razem z pania Conroy stoja tuz za drzwiami. Widze, ze bardzo pani do niego spieszno.

Pobiegla, roztracajac stojacych wokol ludzi. Tak bardzo chciala zobaczyc Kipa. Natychmiast. Mimo tego jej oczy odruchowo obiegly opustoszaly korytarz.

Jarl z pewnoscia slyszal wyrok, jednak nigdzie go nie widziala. Odszedl. Przeszyl ja ostry bol i poczula nieznosna pustke. Usilowala przekonac siebie, ze to bez sensu. Sama przeciez chciala, zeby ja zostawil. Nie bylo mozliwosci powrotu, tym bardziej, ze nawet wyrok sadu nie zdolal przekreslic jego zdrady. Wystawi! ja i Kipa na niebezpieczenstwo. Opuscila ja gleboka wiara w jego milosc.

Przez chwile poczula sie bezradna wobec tej pustki. Jednak szybko uniosla brode, zdecydowana myslec tylko o swoim dziecku, a Jarla wyrzucic z pamieci. Szla coraz szybciej, bezskutecznie wypatrujac malego. Wreszcie obok drzwi dostrzegla kobiete z dzieckiem trzymajacym w objeciach spychacz. Lzy poplynely strumieniem, kiedy zamknela Kipa w swoich ramionach.

Maks pochylil sie do przodu i polozyl reke na sercu.

– Naprawde doceniam to, ze przyszedles mi pomoc, Hendriks.

– Nie ma sprawy. – Twarz Jarla obsypana byla sniegiem. Wlasnie wniosl ostatnia deske do znajdujacego sie za garazem pomieszczenia. Zadna z dwudziestu czterech desek nie byla specjalnie dluga czy ciezka. Gdy po raz kolejny patrzyl ze zdziwieniem na Maksa, stary czlowiek ponownie polozyl reke na piersi.

– Cholerne serce, nie pozwala mi niczego podniesc. To naprawde milo, ze wpadles.

– Powiedzialem, ze nie ma sprawy. Co zamierzasz budowac?

– Budowac?

– Z tych desek.

– A tak, wkrotce bede mial sporo roboty. – Maks zdjal czapke i wytarl czolo, jakby to on sie nameczyl. – Dobrze miec takiego sasiada jak ty. Wszyscy juz dawno powyjezdzali. Nie przypuszczalem, ze zamieszkasz tu na stale. Nie jest ci za daleko stad do pracy?

– Niewazne.

– Wejdziesz na kawe?

– Nie, dziekuje. – Jarl siegnal po marynarke lezaca na stosie drewna.

– Tylko jeden kubek, wszystko juz przygotowane. Masz cos lepszego do roboty w niedziele rano?

Nie mial nic lepszego do roboty, ale chcial byc sam. Poranny telefon od Maksa zaskoczyl go, jednak przyszedl i pomogl staremu. Pozostawanie dluzej nie byloby rozsadne. Maks nie wspomnial jeszcze o Sarze, a Jarl nie chcial, zeby to robil.

– Mam troche papierkowej roboty, ale dziekuje.

– Zaczekaj. Zaczekaj chwile. – Maks wypuscil olbrzymi klab dymu.

Przez dziesiec minut Jarl sluchal cierpliwie opowiesci o pewnym zdarzeniu sprzed lat, kiedy to Maks omal nie odmrozil sobie nogi.

– To naprawde bardzo interesujace, Maks. Ale teraz…

– Kiedy musze ci jeszcze cos powiedziec. Zaczekaj.

Jarl, przestepujac z nogi na noge, wysluchal jeszcze kilku rownie pasjonujacych opowiesci. Powoli zapadal mrok.

– Matko Boska! – powiedzial nagle Maks. – Spojrz na to!

– Na co? – Jarl zadarl glowe i na horyzoncie ujrzal poruszajace sie punkciki, ktore szybko rosly, zmieniajac sie w liczne stado, zlozone z dwoch tuzinow golebi.

– Spojrz, wypuscila wszystkie. To znaczy, ze ma klopoty. – Maks ruszyl szybko w kierunku przystani i nagle zatrzymal sie z reka na sercu.

– Musze do niej poplynac, ale czuje sie okropnie. Chyba sie przeziebilem.

– Za duzo palisz – powiedzial sucho Jarl, z niepokojem obserwujac ptaki.

– Polkne nitrogliceryne, zanim sie wezme za wiosla. Jestem taki slaby.

– Przymknij sie Maks – Jarl cedzil powoli kazde slowo. – Co ty wlasciwie knujesz?

– Knuje? – sapal z oburzeniem Maks. – Moze Sarze albo dzieciakowi cos sie stalo. Widzisz przeciez, ze wyslala wszystkie ptaki.

– Sara nie chce mnie widziec. – Jarl zmruzyl oczy.

– Nie wiem, co planujesz, ale nie rob tego. Ona nie bedzie ci wdzieczna.

– Sprawy miedzy wami to nie moj interes – powiedzial Maks pojednawczo.

– No wlasnie.

– Tylko ze ja jestem tutaj, a nie tam. To nie ja wyslalem te golebie, wiec dlaczego mnie oskarzasz?

Jarl dobrze o tym wiedzial, dlatego z niepokojem wytezal wzrok w kierunku wyspy. Na horyzoncie widzial unoszacy sie z komina dym. Nie mogl pozbyc sie wrazenia, ze stary z pewnoscia cos knuje i nie zamierzal brac w tym udzialu.

– Wymyslasz sobie jakies historie – powiedzial Maks niemal radosnie – a moze Sara ma zapalenie pluc, albo chlopiec zlamal noge? Ja w kazdym razie plyne. – Zrobil trzy kroki, po czym zgial sie, kaszlac przerazliwie. Kacikiem oka dostrzegl, ze Jarl wciaz stoi w tym samym miejscu i zakaszlal glosniej.

– Do diabla! – Jarl sie w koncu poruszyl. – Idz do domu. Nie stoj na zimnie.

– Ale Sara…

Вы читаете Kobieta z wyspy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату