– Musimy zaczac od rozeznania, jakie zarzuty mozna jej postawic. Chcialbym, zeby to bylo tylko nieprzestrzeganie postanowien zwiazanych z ustaleniem prawa rodzicielskiego, bo jesli zdolaja udowodnic, ze chlopiec jest u niej, moze byc oskarzona o porwanie.
Pada! deszcz. Noca zycie w Pontiac zamieralo. Czekajac na swiatlach wlaczyl kierunkowskaz. Zeby dotrzec do domu, powinien skrecic w prawo. Kilka minut jazdy i bylby na miejscu. Jednak gdy swiatla sie zmienily, ruszyl prosto przed siebie. W glowie wirowala tylko jedna mysl. Porwanie.
Zoladek skrecal sie z glodu. Nie pamietal, czy jadl cos dzisiaj. Nie pamietal tez, kiedy ostatnio j przespal noc.
Zjechal na dwupasmowa autostrade, zostawiajac w tyle swiatla miasta. Na polnoc od Pontiac rozciagalo sie mnostwo jezior, nad ktorymi setki turystow zbudowalo letnie domki. Najbezpieczniejsza szybkoscia na tej trasie bylo szescdziesiat kilometrow, ale wskazowka na liczniku Jarla wahala sie w granicach dziewiecdziesieciu pieciu.
– Niech pan przestanie myslec swoimi kategoriami, Hendriks. To, co jest sluszne, czesto nie ma znaczenia dla sadu. Chapmanowie nadal maja pieniadze, a ona nie ma niczego, co mogloby to przebic.
Wskazowka na liczniku zblizala sie do setki.
– Musi pan pojac, kto naprawde jest jej wrogiem. To nie byly maz, tylko jego rodzice. Maja wladze i prase na swoich uslugach. Jezeli zechca zatrzymac wnuka, przekupia cale Detroit, by to osiagnac. Sara nie stanowi dla nich zbyt trudnej przeszkody.
Jarl jechal wzdluz jeziora. Autostrada opustoszala. Potrzasnal glowa, probujac odpedzic zmeczenie, ale niewiele to pomagalo. Wreszcie dotarl do zwirowanej drogi, prowadzacej do jego domku. Przejechal obok, kierujac sie w strone jeziora. Wyskoczyl na brzeg i sciagajac nerwowo pokrowiec szybko odcumowal lodz. Skierowal ja w strone wyspy. Nie dostrzegal swiatel, ale nie bylo w tym nic niezwyklego, gdyz minela dziesiata.
Mial wszystkiego dosyc. Byl zwyklym czlowiekiem. Jego codzienne zycie nie obfitowalo w nadzwyczajne wydarzenia. Nie pragnal ich zreszta. Cenil sobie domowe zacisze i spokoj. Potega Chapmanow nie robila na nim wrazenia. Nigdy nie dazyl do bogactwa ani rozglosu. Wciaz wierzyl, ze prawda powinna byc silniejsza od wladzy.
Zacumowal lodz i ruszyl sciezka miedzy drzewami. Znal te droge na pamiec. Szedl szybko. Bardzo szybko.
Znow powracalo slowo „porwanie''. Czul sie wyczerpany, przestraszony, winny i wsciekly. Mezczyzna kochajacy kobiete robi to, co jest dla niej dobre. Wszystko inne nie ma sensu. Sara potrzebowala bohatera, a miala Dawida, ktory probuje pokonac Goliata nawet bez procy i kamienia.
Zolte swiatlo saczylo sie z okien kuchni. Jarl wszedl na werande i ostroznie otworzyl drzwi. Nie chcial obudzic Kipa. Tak naprawde to nie wiedzial, czego chcial. Tyle czasu minelo, odkad widzial Sare.
W duzym pokoju bylo ciemno. Jarl zrzucil przemoczona marynarke i uslyszal, jak Sara krzata sie w kuchni. Spiew zdecydowanie nie byl jej najmocniejsza strona.
Siedem tygodni udreki i tesknoty poszlo w niepamiec, kiedy patrzyl w strone kuchennych drzwi. Wewnatrz panowal nieopisany balagan, tak typowy dla Sary. Cale pomieszczenie przepelnione bylo wonia pomidorow i tak rozgrzane, ze trudno bylo oddychac. Sara pochylala sie nad ksiazka kucharska, studiujac cos uwaznie. Byla bosa, ubrana w ogromny meski podkoszulek, rozczochrana i spocona.
– Idiotka – oznajmila glosno. Usmiechnal sie z rozbawieniem slyszac, jak ocenia swoje mozliwosci zrozumienia zawartych w ksiazce przepisow.
– Saro?
Odwrocila sie do niego. Byla zaczerwieniona i miala podkrazone oczy. Gdy tak na – niego patrzyla w milczeniu, uznal, ze wszystko, co zrobil w jej sprawie, mialo jednak sens.
– Do diabla, nie powinienes tu byc – wyszeptala i zawahala sie na moment, po czym rzucila sie w jego kierunku.
Przytulil ja niezgrabnie do siebie. Pachniala pomidorami i potem, ale to nie mialo znaczenia. Pocalowala go mocno. Nierowny rytm jej serca powiedzial mu wszystko o tych siedmiu tygodniach samotnosci. Podniosla glowe.
– Jestes caly mokry – upomniala go – a dzis jest sroda, oblakancze.
Wiedzial rowniez i to, ze rano powinien otworzyc sklep, ale najbardziej liczylo sie, ze tak bardzo chciala, zeby byl z nia tutaj. Mowily mu to jej oczy, rece i usta.
Cofnela sie i w jej oczach pojawilo sie zmieszanie, kiedy uswiadomila sobie, ze zdradzila sie ze swoimi uczuciami. Podniosla reke do wlosow.
– Nie mozesz tu byc. Myslalam, ze nigdy nie wrocisz. Po czym dodala tak rozbrajajaco po kobiecemu: – Jak mogles zrobic mi to teraz? Wygladam okropnie.
– Rzeczywiscie – zgodzil sie.
– A ty jeszcze gorzej. Wygladasz na calkowicie wyczerpanego. – Poglaskala go po policzku. – Musisz o siebie zadbac.
– Musze.
– Lepiej niz dotychczas.
Za wszelka cene usilowala sie nie rozplakac.
– Jak sie ma Kip?
– Przyniosl mi dzisiaj weza. Jak te okropienstwa dostaly sie na wyspe?
Uwielbial te jej nerwowa paplanine. Na moment zapadla cisza i obydwoje probowali wrocic do rzeczywistosci. Sara bezradnie machnela reka.
– Potworny balagan. Nie moge dac sobie z tym rady.
– Nie zartuj.
Nagle w desperackim gescie uniosla do gory dlonie.
– Jarl, nie moge przerwac, wekuje pomidory. Czul to od momentu wejscia do domu, lecz nie pociagala go zupelnie perspektywa uczestniczenia w tym. Tak dlugo za nia tesknil i pragnal jej teraz, lecz zamiast pieszczot zaczal obierac pomidory. Sara krecila sie wokol, nieustannie paplajac i robiac jeszcze wiekszy balagan.
– Jarl, w ksiazce jest napisane, ze sloiki powinny sie zassac. Kiedy slychac bedzie taki charakterystyczny dzwiek, bedzie to oznaczalo, ze sa dobrze zamkniete. Jaki to ma byc odglos?
– Kochanie, nie mam pojecia.
– Nie moge tego spartaczyc. Kip uwielbia pomidory, a to caly nasz zbior. Potem zrobie marchewki, ale to juz nie bedzie takie wazne.
Jeszcze duzo watpliwosci nalezalo wyjasnic i potrudzic sie jeszcze wiecej, zanim wreszcie o drugiej w nocy wszystkie sloiki byly napelnione i zamkniete. Jarl powycieral wszystko, a Sara, biala jak plotno, slaniala sie na nogach ze zmeczenia, lecz jeszcze martwila sie, czy wieczka sie zassaly.
– Jesli sie nie uda – pocieszal ja Jarl – kupie ci kilkadziesiat lub kilkaset sloikow z pomidorami w sklepie.
– Jarl, tu chodzi o moja samowystarczalnosc. Zaprowadzil te samowystarczalna kobiete do pokoju i polozyl na kanapie. Kilka sekund pozniej zasnela kamiennym snem.
Wsluchiwal sie w szum deszczu i w odglosy strzelajacych sloikow. Wsluchiwal sie w ciemnosc. Wystarczylo mu to, ze byl z nia, mogl jej dotknac. W ciagu tych kilku tygodni nic nie bylo tak wazne jak jej bliskosc. Spala ufajac mu.
Jarl nie zasnal nawet na chwile. Gdy zaczelo sie rozjasniac, zaniosl Sare do sypialni i na moment wszedl do pokoju obok, aby ucalowac Kipa.
Musial odejsc i… zawiesc jej zaufanie.
– Czas na generalna rozgrywke, Hendriks.
Jarl w milczeniu wygladal przez okno na spowite mgla Detroit. Byl pierwszy listopada i miasta wygladalo wyjatkowo ponuro.
. Nie musial ogladac sie za siebie, by wiedziec, ze Perry chodzi powoli po pokoju z rekami w kieszeniach. W ciagu ostatniego miesiaca poznal adwokata tak dobrze, jak kogos z rodziny, chociaz stosunki miedzy nimi wcale nie byly przyjazne. Perry nie darzyl sympatia ludzi, ktorych musial szanowac. Wolal klientow, ktorymi manipulowal lub ktorych mogl oczarowac.
Z oczami utkwionymi w Jarla Perry po raz trzeci podsumowywal sytuacje.
– Mamy wystarczajaco duzo „hakow' na Barrena, zeby zazadac nowego sedziego. Mamy swiadectwa i