– Podobaja mi sie twoje usta. Wlasciwie to podoba mi sie cale twoje cialo. Lokcie, zebra, rzesy. Wszystko.
– Nie jestes obiektywna. – Polaskotal ja, wzdrygnela sie. – I masz wieksze laskotki, niz mowil Kip.
– Nie mam.
Miala, szczegolnie wrazliwa byla na laskotanie w zebra. Zaczal sie z nia draznic i wkrotce lezal juz czesciowo na niej, dyszac jak lokomotywa.
– Dobrze wiesz, co zaraz z toba zrobie, prawda?
– wyszeptal.
– Na to licze. Przytulil ja mocno.
– Nie pozwole ci odejsc, Saro – mruknal. Uniosla sie i pocalowala go mocno.
– Kocham cie – wyszeptala, ponownie go calujac.
– I nie pozwole ci wejsc w to wszystko.
– Nie masz wyboru. Chce sie z toba ozenic. Chce adoptowac twoje dziecko. Chce, zebys stala sie czescia mojego zycia. Dzis, jutro, zawsze.
– Jarl, uwierz mi. To niemozliwe.
Jego rece zatonely w jej wlosach, patrzyl na nia z napieciem. Byla mala i slaba jak dziecko. I tak uparta, jak to tylko mozliwe.
– Chce, zebys miala na palcu obraczke – wyszeptal miekko – chce, zeby Kip mial moje nazwisko. Chce zebys urodzila mi dziecko.
– Jarl, przestan – powiedziala szybko. Glaska! delikatnie jej policzek.
– Kupimy Kipowi psa, pojdziemy z nim do cyrku. Zabiore cie do restauracji. Zdajesz sobie sprawe, ze jeszcze tego nie robilismy? I musisz zobaczyc moj sklep.
– Przestan – powtorzyla. – Nie bedzie cyrku ani restauracji. – Wszystko, co mowil, jeszcze bardziej uswiadomilo jej, co wybrala. Izolacje od wszystkich, zycie, ktorego czescia Jarl nigdy nie bedzie.
– Powiedz „tak', Saro.
– Nie moge. Wiesz, ze nie moge.
– Przyznaj, ze tego nie chcesz.
– To, czego chce, nie ma znaczenia.
– Sadzisz, ze nie moglibysmy byc udanym malzenstwem – potrzasnal glowa. – Wydaje mi sie, ze zawsze bede cie kochac. Nawet, kiedy stuknie mi setka.
– Przestan wreszcie – powiedziala bezradnie.
– Potrzebuje cie, kochana. Zbyt wiele lat temu stracilem rodzine, korzenie. Dobrze mi w tym kraju, ale zawsze brakowalo mi poczucia przynaleznosci do kogos – powiedzial miekko. – Samotnosc potrafi byc przerazajaca. Spotkalem cie i nagle zdalem sobie sprawe z tego, jak bardzo bylem samotny. Ty jestes moim ukojeniem. Mysle, ze wiesz, co to znaczy byc samotnym.
– Tak – przymknela oczy.
– Zdawalem sobie sprawe, ze kiedys pewnie sie ozenie, ale nie oczekiwalem czegos takiego. Tak wyjatkowego. Tesknie za toba nawet wtedy, gdy nie ma cie przez moment. Koncze jesc z toba obiad i nie mam pojecia, co jadlem. Milosc, Saro. Tak – wyszeptal. – To nie ja cie martwie,
– Nie – odsunela sie od niego w naglym przyplywie rozpaczy. Slowa Jarla sprawily, ze zbyt latwo uwierzyla w bajke. A rzeczywistosc byla zupelnie inna, bardzo ponura. Sciskalo ja w gardle na mysi o powrocie do sadu. Znow zabiore jej syna. Jarl wierzyl w prawde, sprawiedliwosc i wolnosc, dlatego ze byl dobrym, uczciwym czlowiekiem.
Ale byl zbyt dobry, zbyt uczciwy i silny, aby zrozumiec jej bezradnosc.
– Obiecaj mi – powiedziala gwaltownie – jezeli w ogole mnie kochasz, Jarl. Obiecaj, ze nie zrobisz niczego, co mogloby rozdzielic mnie z Kipem.
–
– Saro?
– Ty nic nie wiesz! Musze go chronic, Jarl. Musze, Nie moge myslec o sobie ani o tobie. Nie mam wyboru. Naprawde, nie mam wyboru.
– Cicho, cicho – jej krzyk byl rozpaczliwy. Jarl przytulil ja mocno do siebie i poszukal jej ust.
– Jarl, prosze.
– Cicho – przeklinal sie W duchu, ze ja zdenerwowal, ze probowal z nia dyskutowac.
Zadrzala. Pocalowal jej zamkniete oczy. Probowala cos powiedziec, ale jej nie pozwolil. Zdawala sie nie rozumiec, ze dalsze zycie w ukryciu jest niemozliwe. Musi to wreszcie pojac. Byla taka chora i przestraszona.
I bardzo, bardzo kochajaca. Jej ramiona objely go z calej sily. Znow przeszyl go dreszcz pozadania. Staral sie opanowac, wiedzac, jak bardzo potrzebowala odpoczynku.
Chcial jej wytlumaczyc, ze nie ma sie czego bac, ze ja obroni. Musiala pokochac go wystarczajaco mocno, aby mu zaufac.
Wiec tlumaczyl jej to. Rekami, jezykiem i calym cialem. I ona w ten sam sposob mu odpowiadala.
Kochal ja po to, by sie uspokoila.
Kochal ja i przekonal sie, jak bardzo ona go kocha. Naga i bezbronna byla absolutnie szczera. Kochala go i chciala byc przez niego kochana.
To bylo wszystko, co chcial wiedziec.
Rozdzial 10
Sara obudzila sie czujac obok siebie cieple, ruchliwe cialo. Otworzyla oczy i ujrzala Kipa ogladajacego z przejeciem ksiazeczke z obrazkami.
– Dzien dobry, robaczku.
– Mamusiu! – Kiedy wyciagnela reke, Kip rzucil ksiazke i przytulil sie do niej z calej sily. – Strzeglem cie – powiedzial.
– Strzegles mnie? Przed kim?
– Przed kazdym, kto probowalby cie obudzic. Jarl powiedzial, ze zastrzeli kazdego, kto ci przeszkodzi. Ale ja cie nie obudzilem, prawda? Strasznie dlugo spisz, mamo!
– Przepraszam, slonko. – Zamrugala i spojrzala na budzik. Jedenasta? Spala jak susel. Przycisnela mocniej Kipa.
– Co robiles przez caly ranek?
– Ciezko pracowalem. Zrobilismy z Jarlem sniadanie, a potem lowilismy ryby. Pozniej upralismy wszystkie ubrania, a ja wlaczalem wszystkie guziki. Jarl mowil, ze to bardzo
–
Wiedziala. Patrzyla z czuloscia na syna. Maly mial mnostwo energii. Usmiechal sie radosnie i prowadzil dlugi monolog, ktory prawie nie wymagal komentarzy z jej strony.
– Jarl powiedzial, ze jesli bedziesz sie dzisiaj lepiej czula, to mozesz isc z nami do sauny. Jezeli pojdziesz, zalozymy reczniki. Jak jestesmy sami, tego nie robimy, ale ty jestes dziewczyna.
Noga bolala, ale mniej dotkliwie niz wczoraj. Za to cale jej cialo nosilo slady wczorajszej nocy. Czula sie dziwnie beztroska i pelna energii.
– Maks zabierze mnie dzisiaj na kopanie robakow.
– Wyczysciles zeby?
– Pewnie, ze tak. Nie czujesz? – Chuchnal na nia.