Chlopiec nie mogl tego zrozumiec ani w to uwierzyc. Rozstanie zaboli go, ale Kip byl juz uleczony dzieki zwiazkowi, ktory polaczyl go z Jarlem.
Gromadzace sie w niej napiecie stawalo sie nie do zniesienia, Niemalze chciala, aby jutrzejszy dzien juz nadszedl. Najgorsze bylo oczekiwanie.
Jarl zachowywal sie zupelnie zwyczajnie, jak gdyby byl to jeden z wielu wspolnych dni, ktore maja przed soba. Kiedy obiad dobiegl konca, spojrzal na nia pytajaco.
– Czy mozemy isc juz do duzego pokoju? Zmusila sie do usmiechu.
– Boze, czy ty nigdy dotad nie dostales prezentu? Jestes bardziej niecierpliwy niz Kip pod choinka.
– Poczekaj az zobaczysz, Jarl – wyrwalo sie Kipowi.
– Cicho!
– Nie moge ci powiedziec – pisnal zalosnie Kip.
– Twoja matka z premedytacja doprowadza mnie do szalenstwa.
– Slyszalas, mamo? Jarl powiedzial…
– Slyszalam. Siedzcie spokojnie, dopoki nie zjemy deseru.
Na deser Sara upiekla placek brzoskwiniowy. Jarl rzucil sie na niego z apetytem, a Kip ze smutkiem dziobal swoja porcje widelcem, nic nie jedzac.
– Kochanie, przeciez uwielbiasz placek z brzoskwiniami.
– Tak – skinal glowa – ale tatus go nie lubi. Kiedys dostalismy taki sam placek i on rzucil nim o sciane. Spadl na te wszystkie srebrne rzeczy babci. Zaczalem sie smiac, ale wtedy… – Odlozyl widelec.
– Chyba nie chce placka.
Sara zamarla. Po raz pierwszy Kip wspomnial o swoim ojcu. Dotychczas wydawalo sie jej, ze chlopiec za wszelka cene chce go wyrzucic z pamieci. Nieraz probowala powiedziec Kipowi o chorobie psychicznej Dereka. Wyjasnic mu, ze ojciec go kochal, ale nie potrafil zachowywac sie inaczej. Jednak Kip nie sluchal, zamykal sie w sobie – az do dzisiejszego dnia.
– Znasz mojego tate? – zapyta! chlopiec Jarla.
– Nie – swobodnie odparl Jarl.
– A babcie i dziadka? Jarl potrzasnal glowa.
– Sa mili, tylko musisz byc cicho. A babcie wszedzie trzyma rzeczy, ktorych nie wolno mi dotykac. Ona bardzo ladnie pachnie, – Kip zerknal na Jarla.
– Naprawde nie znasz taty, babci i dziadka? – spytal takim tonem, jakby to bylo wyjatkowo nieprawdopodobne. – Ale musisz znac wujka Johna i ciocie Susie.
– Moje rodzenstwo – wyjasnila Sara.
– Tesknie za nimi. Wujek John ma konia, trzy psy i kroliki, a ciocia Susie ciagle sie smieje. Na pewno ich znasz, Jarl.
– Nie, maluchu. Przeciez poznalismy sie tego lata.
– Ale to bylo tak dawno temu. Niewazne. Jak nastepnym razem pojedziemy do Wujka, mozesz pojsc z na… ojej! – Kip zerknal na matke. – Nie mozemy juz nigdy tam pojsc, zapomnialem.
Sara wstala i w pospiechu zgarnela naczynia. Caly ten dzien przypominal otwieranie drzwi w wielkim domu. Za kazdymi drzwiami kryl sie bol. Jej syn.potrzebowal rodziny, ludzi, ktorzy go kochali. Posiadal ich wczesniej. To jej decyzja spowodowala rozlake. Ale chociaz musiala tak postapic, to sposob, w jaki patrzyl na nia teraz Jarl, budzil niepokoj, poczucie bezradnosci i niepewnosci. Nie rob mi tego dzis wieczorem, blagaly jej oczy. Podeszla do zlewu i zaczela zmywac. Myslala o Jarlu.
Przez ostatnie dwa tygodnie nieustannie z nia walczyl, stosowal rozne metody. Ani razu nie podniosl glosu, nigdy sie nie rozzloscil. Od czasu do czasu rzucal jakas uwage, najczesciej wtedy, gdy byla na to zupelnie nie przygotowana. Mowil: „Kochanie, do ktorej szkoly poslemy Kipa?' lub „Kochanie, masz wiecej odwagi niz dziesiec innych kobiet'. Albo „Myslisz, ze pozwole, zeby ci sie cos stalo? Bede przy tobie. Razem znajdziemy wyjscie. Zawsze jest jakies wyjscie'. Mowil rozsadnie i zmienial temat, zanim zdolala odpowiedziec. Coraz wyrazniej zdawala sobie sprawe, ze jej wybor prowadzi donikad. Ale Jarl nie mial pojecia, przez co ona musiala przejsc. Szarpiaca nerwy panika pojawiala sie za kazdym razem, kiedy dotykal tego tematu. Jeszcze raz zaryzykowac utrate Kipa? Nigdy. Nigdy. Dzisiejszej nocy nie chciala o tym myslec.
Jarl podszedl do Sary i pogladzil ja po ramieniu.
– Nigdy nie wspominalas, ze masz rodzenstwo – powiedzial.
– Tak. Oboje sa mlodsi ode mnie. John jest weterynarzem, a Susie ma tylko dwadziescia dwa lata. Prawdziwa pieknosc.
– Dlaczego ci nie pomoga? – przerwal jej. – Gdzie byli, kiedy musialas przejsc przez to wszystko?
Spojrzala w strone drzwi, Kip zniknal.
– Maks dzwoni do nich co tydzien. Wiedza, ze wszystko jest w porzadku – powiedziala, jakby nie doslyszala pytania.
– Rozumiem, ze oni nawet nie wiedza, gdzie jestes?
– Nie byla pewna, na kogo jest zly, na nia, czy na jej rodzenstwo, ktorego nawet nie poznal.
– Oczywiscie, ze nie – odpowiedziala myjac ostatni garnek. – Chapmanowie zaczeliby poszukiwania od mojej rodziny. Nie chce zmuszac ich do klamstw. Nie wpadna w klopoty, jesli rzeczywiscie nie beda wiedzieli, gdzie jestesmy.
– I sa z tego zadowoleni?
– Sa wsciekli – przyznala. – Ale tak musi byc. Odwiesila scierke i odwrocila sie do Jarla z radosnym usmiechem.
– No chodz. Chce ci juz dac ten prezent. Kip?! Smiejac sie zmusili Jarla, zeby zamknal oczy i poprowadzili go do pokoju. Sara zdjela zarzucone na sztalugi przescieradlo.
– W porzadku. Mozesz otworzyc oczy.
W pokoju zapadla cisza, dlugie dreczace milczenie. Sara nerwowo zerknela na swoj obraz. Nie tak latwo przyszlo jej to wykonac. Znala sie glownie na sztuce uzytkowej, nigdy nie malowala portretow, jednak postanowila sprobowac.
Na tle jeziora widniala twarz Jarla. Usta wyszly calkiem niezle, za to nos nie udal sie najlepiej. Chodzilo jej przede wszystkim o to, aby uchwycic wyraz jego oczu, gdy z miloscia i troska patrzyl na Kipa. Nie oczekiwala goracych podziekowan, jednak liczyla na cos innego niz to przedluzajace sie milczenie.
– Ej, nie bierz tego zbyt serio – powiedziala niepewnie. – Mozesz wrzucic ten obrazek do szuflady. To nic wielkiego. Taki sobie drobiazg.
Wciaz jeszcze mowila, kiedy przytulil ja do siebie i pocalowal z taka namietnoscia, ze ugiely sie pod nia kolana. Gdy wreszcie oderwal sie od niej, poczula, ze nie moze sie ruszyc.
– O rety! – Kip pokiwal glowa. – Chyba podoba mu sie prezent, mamo.
– Chyba tak – zadrzala.
O drugiej w nocy Jarl wciaz wpatrywal sie sufit pokoju Sary. Musial wstac. Zawsze przed switem przenosil sie do innego pomieszczenia. Sara nigdy go o to nie prosila, ale oboje rozumieli, ze nie byloby dobrze, gdyby chlopiec zastal matke w lozku z mezczyzna, ktory nie byl jej mezem.
Slowo maz nie nioslo ze soba romantycznych skojarzen, nie tak, jak kochanek. Kochanek przywodzil na mysl tajemnice, slodycz i namietnosc. A maz jest kims, z kim brnie sie przez choroby, zle dni, podatki i siwe wlosy.
Poglaskal lezaca obok kobiete. Od dwoch tygodni byla jego kochanka. Za kazdym razem kochala sie z nim z takim oddaniem, jak gdyby byl jej pierwszym i jedynym mezczyzna, jakby to juz bylo pozegnanie, a sam akt wyspa, na ktorej wreszcie mogla sie czuc bezpiecznie. Myslala o nim jak o kochanku, a on chcial, zeby ujrzala w nim mezczyzne na wszystkie dni: swojego zycia.
– Nie mozesz spac, kochanie?
Dotknal ustami jej czola. Dwa tygodnie nie wystarczyly, aby ja przekonac i wzbudzic w niej te niewzruszona potrzebe jego stalej obecnosci.
– Czyzbym zajmowala za duzo miejsca? – spytala zartobliwie.
– Nie.
– To co jest nie tak?
Wszystko bylo nie tak, jak trzeba. Nawet jej glos, piersi, wlosy i zapach jej skory, bo nie pozwola o niej zapomniec. Ciagle ukrywanie sie tez nie rozwiazywalo zadnych problemow, ale nie dala sie o tym przekonac.