– Zajme sie Sara. Toba tez sie zajme, jak tylko wroce. Wezwij lekarza.
– Nie potrzebuje lekarza.
– Ale mozesz potrzebowac, jesli sie okaze, ze cos uknules, co?, mogloby zranic Sare. A teraz idz do domu i przestan wreszcie palic to smierdzace cygara.
Maks zrobil urazona mine, gdy Jarl odcumowal ulubiona lodz starego i odplynal.
– Dobra, dobra – zamruczal do siebie Maks. – Myslisz, ze taki z ciebie twardziel, Hendriks? Zobaczysz, jaka ci przygotowala niespodzianke.
Jarl plynal na pelnych obrotach. Lodowaty wiatr smagal go po twarzy. Zima to kiepska pora na zycie na wyspie. Ich powrot byl bezsensowny, przeciez teraz mogli mieszkac, gdzie tylko chcieli.
Ich powrot na wyspe byl tak samo bezsensowny jak fakt, ze Jarl zamieszkal na stale w swoim domku letniskowym. Do dzisiaj wlasciwie nie wiedzial. dlaczego to zrobil. Nawet nie probowal dociekac.
Nic juz nie bylo tak jak przedtem. Chodzil, jadl i spal, ciagle pelen poczucia winy. Powtarzal sobie, ze zrobil to, co nalezalo. Pomogl jej,, uwolnil od udreki, ale wcale nie czul sie jak bohater. Czul sie jak sukinsyn i byl nim. Chapman w sadzie przedstawil Sare jako dziwke i to z powodu ich zwiazku. Przez niego mogla stracic dziecko. Nagle zrozumial ogrom ryzyka, na jakie ja narazil.
Nie pragnal spotkania z nia. Wiedzial, ze go odrzucila. Maks niepotrzebnie postawil go w tej sytuacji.
Zblizyl sie do brzegu, o ktory z loskotem rozbijaly sie lodowate fale. Zacumowal lodz Maksa obok jej lodzi. Teraz miala juz wlasna. Buty Jarla skrzypialy, gdy szedl po chropowatym lodzie. Na pewno wszystko jest w porzadku. Przeczulby, gdyby im cos zagrazalo.
Zima sciezka wygladala zupelnie inaczej. Ciemne, z lekka oszronione galezie pochylaly sie zlowieszczo. Wiatr szczypal Jarla w policzki. Mial nadzieje, ze nie wychodzili w czasie takiej pogody. Obserwowal te przekleta wyspe dniem i noca. z obawa, ze moze im sie przydarzyc cos zlego.
Swiatlo palilo sie we wszystkich oknach, a na drzwiach wisial wieniec z pomalowanych na czerwono szyszek. Stlumil mimowolny usmiech.
Sara ujrzala przez okno jego twarz. Jej serce bilo jak oszalale. Byl zmarzniety, rozzloszczony i chyba uparty, jak zwykle Jarl, Uslyszala pukanie do drzwi. Sekundy mijaly, a ona wciaz nie mogla sie ruszyc.
– Kip – wyszeptala w koncu. Chlopiec wychylil sie zza framugi, – Jarl przyszedl.
Wyreczanie sie Kipem bylo raczej tchorzostwem, ale przez moment naprawde sie bala. Jarl mial slabosc do chlopca i nie potrafil niczego mu odmowic. Kip pogalopowal do drzwi i szarpnal za klamke. Juz po chwili znalazl sie w szerokich, opiekunczych ramionach.
– Czesc, Jarl!
Uniosl chlopca wysoko do gory. Sara ujrzala jego zacisniete oczy. Czula, ze nie jest w stanie wydusic z siebie ani slowa.
Malec paplal o pierwszej i dotychczas jedynej wizycie Maksa w saunie. Jarl otworzyl oczy i obrzucil Sare glodnym, niespokojnym spojrzeniem.
– Wygladasz na zupelnie zdrowa. – Zabrzmialo to jak oskarzenie.
– Nie jestem.
– Nie widze tez zadnego niebezpieczenstwa.
– Poczekaj – powiedziala niepewnym glosem. To, co miala teraz wyglosic, przygotowywala od kilku dni, ale w tej chwili nie wiedziala nawet, jak zaczac. Jarl wciaz stal bez ruchu.
– Na brzegu jest lodz. Jesli masz jakies klopoty, wystarczy, ze poplyniesz na lad.
– Klopot jest tutaj. Maks go nie rozwiaze, a golebie byly jedynym sposobem, zeby cie tu sciagnac. Ostatnia deska ratunku.
Kip spojrzal na Sare pytajaco. Pokiwala glowa. Chlopiec poszedl do kuchni i wzial swoj plaszcz. Jarl uslyszal, jak zamykaja sie drzwi na tylach domu.
– Mylilam sie – Sara spojrzala mu prosto w oczy.
– Nie.
– Bardzo sie mylilam.
– Nie.
– Na litosc boska, Jarl nie zmieniaj swoich zwyczajow i nie zaczynaj sie ze mna klocic! Wiem, co mowie. – Czulaby sie lepiej, gdyby Jarl wykonal jakis ruch, ale on nawet nie zdjal kurtki ani nie zamknal za soba drzwi. Platki sniegu wpadaly do wnetrza i bylo przerazliwie zimno. Sara uniosla rece, po czym opuscila je bezradnie.
– Zajelo mi to duzo czasu, ale wreszcie zrozumialam – powiedziala miekko. – Zbyt wiele czasu. Myslalam, ze mnie zdradziles.
– To prawda.
– Myslalam, ze popelnilam blad ufajac ci. Ze zaryzykowales zycie moje i Kipa.
– Saro, zrobilem to. Potrzasnela gwaltownie glowa.
– Nie moglismy ukrywac sie w nieskonczonosc. Zawsze zdawalam sobie z tego sprawe, ale odsuwalam te mysl. Balam sie.
–
– Wiedziales przeciez, jak bardzo sie balam – powiedziala. – Zajelo mi to duzo czasu, ale zrozumialam, ze zrobiles to wszystko z milosci, Jarl. A jeszcze pozniej zrozumialam, jak wielka i wyjatkowa jest ta milosc.
– Saro! Potrzasnela glowa.
– Pozwol mi skonczyc – powiedziala. – Jestes silny, ale nie zawsze tak bedzie. Nikt nie moze byc silny przez caly czas. Przyjdzie dzien, w ktorym poczujesz sie slaby i chce byc przy tobie wtedy, zeby udowodnic, ze cie kocham i zrobie wszystko, by ci pomoc. Chce wierzyc, ze wystarczy mi sily i odwagi, aby stworzyc ci swiat, w ktorym bedziesz sie czul szczesliwy – przerwala na moment i wyszeptala: – Przepraszam cie, Jarl. – Nie powiedziala nic wiecej. Nie miala szansy. Jarl podszedl do niej i przytulil do siebie z calej sily, po czym pocalowal mocno.
– Nie waz sie plakac.
– Nie placze.
– Placzesz. Przestan.
– Od poczatku we mnie wierzyles. Moze nie w to, jak postepuje, ale w to, jaka jestem. Jak moglam nie wierzyc w ciebie?
– Cala ta glupia gadanina…
Jego
– Gdzie moj syn? – zapytal.
– Na dworze.
– Ale gdzie?
– Coz – usmiechnela sie. – Spycha lodzie na wode Obawiam sie, ze zostales uwieziony. Wypuscilam golebie, nie masz zadnej mozliwosci wezwania pomocy. Musisz tu z nami zostac. Za pewien czas przyplynie Maks i cie uwolni.
– Kiedy przyplynie?
– Wiosna.
– To strasznie predko.
– I kto teraz zbyt wiele mowi? – upomniala go, po czym przywarla ustami do jego warg.
Mieli przed soba dluga zime. Kip potrzebowal rodzenstwa. Uprzytomnila sobie, ze beda musie!: wybudowac dom obok jego sklepu. Zycie na wyspie bylo malo praktyczne. Kochala to miejsce, ale przestalo jej byc potrzebne.
Odnalazla swoja wyspe w Jarlu.
Jennifer Greene