Wil sie niczym wegorz, az nagle zacisnal rece wokol jej szyi. Usmiech zniknal z jego twarzy. Bal sie spac sam w pokoju.
Nucac pogodna melodie, zdjela z Kipa ubranie, wykapala go i przebrala w pizame. Nastepnie rozpoczal sie wieczorny rytual. Sprawdzila, czy pod lozkiem nie kryja sie potwory, w szafie smoki, a w szufladach krokodyle. Za kazdym razem wykrzykiwala radosnie, ze nic takiego tam nie ma. Zalowala, ze Kip boi sie nie tylko potworow, smokow i krokodyli.
Zapalila lampke i otulila chlopca kolderka. Kolo lozeczka lezal wesoly, pstry kawalek materialu, jedyny dywanik w tym pomieszczeniu. Na scianach wisialy dwa obrazki, jeden przedstawiajacy roznobarwna tecze, drugi Blekitnego Ptaka z basni oraz rysunek, na ktorym widnial jego ukochany spychacz.
– Powiedz dobranoc Blekitnemu Ptakowi.
– Dobranoc Blekitny Ptaku.
– Powiedz dobranoc teczy.
– Dobranoc teczo, – Nagle oczy chlopca zalsnily lzami. – Nie zostawiaj mnie, mamusiu.
Przytulila go mocno.
– Masz racje. Zapomnielismy o czyms – przyniosla barwny zurnal. Kip od poczatku wiedzial, ze tak bedzie i ona tez to wiedziala. Ale nawet wtedy uslyszala ponownie:
– Mamusiu, nie zostawiaj mnie.
Chciala zostac. To byloby takie proste, wsunac sie pod jego kolderke i tulic do konca swiata. Ale zrobilaby:o dla siebie, nie dla niego. Kip musial wiedziec, ze ona bedzie zawsze, kiedy ja zawola, a to oznaczalo, ze teraz musi go zostawic.
Kiedy weszla do swojego pokoju, chcialo sie jej plakac. Co za glupota? Mimo protestow Kip zasypial w kilka sekund, koszmary nadchodzily pozniej.
Stala w otwartych drzwiach. Swierszcze i zaby juz rozpoczely nocna symfonie. Niebo mialo cudowny, granatowy kolor. Spokoj, samotnosc i cisza. Odpocznij Saro, uslyszala wewnetrzny glos. To wyobraznia nadwerezyla jej nerwy. Nie ma zadnego jasnowlosego mezczyzny, wylaniajacego sie z mroku. Byli sami i bezpieczni.
Sztalugi staly w kacie pokoju. Sara zalozyla meska koszule, wlaczyla swiatlo i zaczela otwierac tubki
Jarl nie powinien wracac. Byla dla niego tak okropna, jak tylko potrafila. Jak zniechecic mezczyzne? Mial taki niski glos, lagodny, gdy zwracal sie do Kipa, ostrzejszy, kiedy mowil do niej.
Jeszcze tylko machniecie pedzlem i na papierze pojawi! sie smok. Smok, ktory nie zional ogniem, tylko diamentami, szmaragdami i rubinami. Domalowala mu perlowe szpony. To byl bardzo ladny smok.
Dzieciom nie trzeba przerazajacych potworow. Wystarczy ich w prawdziwym zyciu.
Sprobuj sie rozluznic, powiedziala sobie. Jarl nie jest niebezpiecznym smokiem. Jest po prostu czlowiekiem, ktory byl dobry dla Kipa. Dlatego wlasnie nie potrafila go zapomniec. Jak mogla potraktowac tak zle pierwszego mezczyzne, ktory przelamal strach Kipa?
Po godzinie pierwszy obrazek byl gotowy i zaczela nastepny. Smok w ksiazeczce mial pastelowy kolor i wyrazny kompleks nizszosci. Wiedziala dokladnie, jak ma wygladac ten rysunek, ale reka jej drzala i wyraznie nie wychodzilo.
Zrezygnowala i podarla papier. Zamknela tuby i w pospiechu zgarnela pedzle. Poszla do kuchni i przetarla terpentyna pecherze, przezwyciezajac bolesne pieczenie. Lampa na stole rzucala niespokojne cienie, a ciemne katy zdawaly sie kryc jakies niebezpieczenstwo. Czasami bala sie ciemnosci rownie dziecinnie jak Kip.
Ale teraz nie bala sie ciemnosci. Bala sie Jarla. Mezczyzny, ktory zdolal wywolac usmiech na twarzy jej syna i ktorego widok spowodowal u niej oszalaly lomot serca. Mezczyzny, ktory byl nieprawdopodobnie uparty. Zamknela oczy i ujrzala jego twarz, leniwy usmiech, co zawsze na niej goscil, i szerokie ramiona, ktore na pewno potrafilyby obronic kobiete przed prawdziwymi potworami. Otworzyla oczy. Przestan, Saro, to kiepski zart. Nikt nie mogl jej obronic, jesli prawo bylo przeciwko niej.
Siedem miesiecy temu oczekiwala na sprawiedliwosc. Co za naiwnosc! Jej sprawa rozwodowa nie miala nic wspolnego ze sprawiedliwoscia. Wszystko, co miala do powiedzenia, nie moglo rownac sie z pieniedzmi i wladza Chapmanow.
Nawet kiedy stracila prawo do opieki nad dzieckiem, przez dlugie miesiace walczyla jeszcze za pomoca srodkow prawnych. Zmarnowala czas tylko dlatego, ze byla az tak glupia i wierzyla, ze ktos zechce sluchac prawdy. Nikt nie chcial i cztery tygodnie temu porwala wlasne dziecko. Nie bylo innego sposobu, zeby ocalic mu zycie. Nie czula sie winna, zalowala tylko, ze czekala tak dlugo.
Wylaczyla lampy w kuchni i stala bez ruchu, zbyt przestraszona, zeby isc spac, i zbyt wyczerpana, zeby dalej rozmyslac.
Niepotrzebnie tyle rozmyslala nocami. Kip byl bezpieczny, a teraz tylko to sie liczylo. Jednak co sie stanie, gdy trzeba bedzie wezwac lekarza? Zarabiala na reklamach i ilustracjach do ksiazek, ale czy to wystarczy? A co ze szkola za rok? Wszystkim, co chciala dac swojemu synowi, bylo normalne zycie, ale do tego potrzeba tez lodow na patyku, rowerow i mnostwa innych rzeczy, ktorych na wyspie nie bylo. Za kazdym razem, kiedy pomyslala o chorobie Kipa, dretwiala z przerazenia.
Zaczela rozcierac napiety miesien szyi. Coraz czesciej powtarzala sobie slowa „nie mysl o tym'. Przyszlosc niosla nowe, nieznane problemy, wiec starala sie je od siebie odsunac. Nie miala innego wyboru. Wiedziala tylko jedno: z pewnoscia nie zaryzykuje ponownej utraty Kipa.
Po raz kolejny stanal jej przed oczami Jarl. Cztery dni temu powinna wiedziec, ze przywitanie go z bronia bylo idiotyczne. Przynosil ze soba zupelnie inne zagrozenie. W chwili gdy postawil noge na wyspie, najgorsze juz sie stalo.
Moze jeszcze nie natknal sie na ich zdjecie w gazetach. Jezeli jednak tak sie stalo, wiedzial, ze tu sa. Nie. bylo zadnej innej wyspy, na ktorej moglaby sie schronic, istnial tylko jeden Maks. Jedyne, co mogla zrobic, to zyc w ukryciu i starac sie nie wzbudzac niczyjego zainteresowania ani podejrzen.
Jarl byl pulapka, Kiedy pojawi sie ponownie, bedzie musiala sie go pozbyc. Tylko nie moze przesadzic, nie wolno jej wzbudzic jeszcze wiekszej ciekawosci. Musi sprawiac wrazenie przecietnej, samotnej matki, ktora tylko dlatego obawia sie mezczyzn, ze jest sama. Musi? Jej potrzeby nie byly w tej chwili najwazniejsze, liczylo sie tylko to, co bylo dobre dla Kipa.
Wyprostowala sie i spojrzala na dalekie gwiazdy. Ksiezyc oswietlal wyspe zimnym, odbitym swiatlem. Jeszcze jedna, ciagnaca sie bez konca noc.
Zardzewiala stara pradnica byla prawdopodobnie prototypem wykonanym jeszcze przez Siemensa. Sara zamknela oczy i blagala bezglosnie wszystkie bostwa, by pomogly jej uruchomic to paskudztwo. Sprobowala i tym razem sie udalo. Cale rece miala pokryte olejem.
Otworzyla lokciem drzwi do kuchni i podeszla do zlewu. Na zewnatrz wial okropny, goracy wiatr, niechybnie zapowiadajacy sztorm. Nagle uslyszala wybuch dzieciecego smiechu i to sprawilo, ze na moment znieruchomiala. To byl cudowny dzwiek. Nie slyszala go od miesiecy. Rzucila scierke i wybiegla na werande, chcac zawolac chlopca. Nie zrobila tego jednak. Kip lezal w trawie, machajac nogami i wciaz sie smial. Nie byl sam. Obok lezal Jarl, ubrany tytko w dzinsy. Miedzy nimi siedzial wielki zolw z pomalowanym pancerzem.
Kiedy Sara ujrzala Jarla, twarz jej przybrala zimny, odpychajacy wyraz. Ale Kip sie smial. Z jego powodu.
– Mamusiu! – Kip zerwal sie na rowne nogi. – Popatrz! Czy on nie jest cudowny?!
– Zachwycajacy – zgodzila sie Sara.
– Zgadnij, co sie stalo?
– Co?
– On jest moj! Moj, jesli tylko sie zgodzisz. A musisz sie zgodzic, bo dostalem go na urodziny.
– Kochanie, twoje urodziny sa dopiero za osiem miesiecy.
– To tytko dlatego, ze jestem Amerykaninem. Jarl mowi, ze moge byc…
– … honorowym – rozleglo sie z trawy.
– … honorowym Finem – mowil dalej Kip – Finowie maja jakby podwojne urodziny. Jedne zwykle urodziny, a drugie…
– … imieniny – ponownie dobieglo z trawy.
– I Jarf mowi, ze dzis moga byc moje imieniny, a to znaczy, ze musze zatrzymac tego zolwia. Musze! Mamusiu, on juz mnie kocha. Nazwalem go Poika, to po finsku znaczy chlopiec. Jarl mowi… O rety! – Kip