– Rawlings, na litosc boska kazdy potrafi naprawic cieknacy kran.
– Nie moglbym chyba cie prosic, co? A zreszta mniejsza z tym…
Nie mial cieknacego kranu. To rura przeciekala. Jak wiekszosc tego typu problemow naprawa nie wymagala meskich miesni, lecz paru sprytnych sposobow i pomyslowosci. Wprawdzie nie przewidywala ze bedzie lezec na plecach pod umywalka w jego lazience, otoczona mnostwem osobistych, meskich rzeczy, ktore musial wyjac z malej szafki, poczynajac od prezerwatyw – jakze krepujace! – po plyn po goleniu, aspiryne, bandaze i jakies leki. Steve bardzo jej pomagal. Trzymal latarke.
Wyglosila krotki wyklad dotyczacy elementow hydrauliki. Same podstawy. Stuki i brzeczenie zwykle oznaczaly obluzowana uszczelke. Kurek od cieplej wody mial lewoskretny gwint. Gwizd oznaczal zla prace grzybka. Zrezygnowala kiedy spojrzala na twarz Steve'a. Zwykle umysl mial bystry, a oczy blyszczace inteligencja ale nie w tej chwili.
– Nic nie rozumiesz, prawda? – spytala sucho.
– Chwileczke, pilnie slucham. Polaczenia dialektyczne, zamkniete brodawki, meskie i zenskie czesci…
Wzniosla oczy do nieba.
– Trzymaj te latarke, Rawlings.
– Tak, pszepani.
Skonczyla wysunela sie spod szafki, a jej wlosy rozsypaly sie w nieladzie.
– Sam nie wiem, jak ci dziekowac.
– Nie ma sprawy.
Wziela szmate i po chwili szafka znow byla sucha. Musiala umyc rece, a on odstawic kilka drobiazgow, ale obie prace naprawcze zakonczyly sie sukcesem. Miala wobec niego dlug wdziecznosci i znalazla sposob, zeby mu naprawde pomoc.
Kiedy odwrocila sie od umywalki, odkryla ze Steve nawet nie drgnal. Przykucnal na podlodze, trzymajac w reku latarke. Wpatrywal sie w jej twarz.
– Jestes wyjatkowa, wiesz? – powiedzial cicho. Serce zabilo jej mocniej, a policzki pokryly sie rumiencem. Nie po raz pierwszy odkryla, ze ja pociaga nieodparcie kusi. Ale znala prawde. Wcale nie byla wyjatkowa. To on robil cos niezwyklego. Cieszyla sie, bardzo sie cieszyla ze wciaz byli dla siebie obcy, ze tak naprawde wcale jej nie znal. Ruszyla do drzwi.
– O rany, nie wiedzialam, ze juz tak pozno. Lepiej pojde. Musisz jeszcze przygotowac mieszanke na ostatnie karmienie, prawda?
Narzucila szybko kurtke i wlozyla rekawiczki. Kiedy zlapal za swoja kurtke, uparla sie, ze przeciez nie musi odprowadzac jej do samochodu. Mial swoja prace. A garnek moze oddac przy okazji albo przyniesc do baru, skoro i tak regularnie bywa u Samsona.
Nie zwracajac uwagi na to co mowila, narzucil kurtke i wyszedl z nia na dwor. Aksamitna czern przeslaniala drzewa. Aromat cedrow i sosen unosil sie w powietrzu. Niebo mrugalo tysiacem gwiazd. Prawie tego nie zauwazyla.
Wszystko swietnie sie ukladalo, pomyslal Steve, dopoki nie zaryzykowal komplementu. Wtedy uciekla, wciaz uciekala. Przygladal sie, jak szuka kluczykow w torebce, paplajac nerwowo niczym sroka: jak odgrzewac gulasz, co robic, gdyby mikser znowu sie zepsul. – Mary?
Ledwo znalazla czas, by na niego spojrzec, tak pilnie szukala kluczykow.
– Tak naprawde mam na imie Mary Ellen. Wczoraj chcialam zapytac, skad o tym wiesz, ale na pewno przeczytales napis na plakietce w barze, prawda? Posluchaj, dzieki za wszystko. Chce, zebys wiedzial…
– Mary – powtorzyl znowu i tym razem cos w jego glosie wreszcie zwrocilo jej uwage. Jednak najwyrazniej nie oczekiwala ze ujmie ja pod brode. Odchylila glowe. W jej oczach blysnela nagle wrazliwosc: byla urocza i delikatna.
Az do tej chwili Steve nie byl pewien, czy zamierza ja pocalowac. Ale kiedy juz to zrobil, byl wsciekly na siebie, ze czekal tak dlugo.
Jesli ktokolwiek juz ja calowal, co bylo pewne, gdyz w tym wieku miala pewnie za soba nie tylko pocalunki, nie pokazywala tego po sobie. Usta miala cieple i tak miekkie, ze pragnal w nich zatonac. Czul smak kawy i cukru. Bardziej cukru. To go nie zaskoczylo. Dostrzegl w niej slodka wrazliwosc na wszystko i wszystkich wokol. Nie cofnela sie, nie pytala jakim prawem ja caluje. Znieruchomiala tylko, wstrzymala oddech, jakby nie wiedziala co zrobic z obcymi wargami spoczywajacymi na jej ustach.
Steve wiedzial. Kaptur jej kurtki opadl na plecy, ukazujac ksiezycowi i jemu gestwine lsniacych, kasztanowych wlosow. Wsunal w nie palce. Przesuwal delikatnie wargi po jej ustach w lekkim i delikatnym pocalunku, jakby mowil: nie denerwuj sie, to nic zlego.
Rozumial jej ostroznosc; przeciez przez cale zycie zajmowal sie dzikimi, czujnymi stworzeniami. Nie chcialy, by czlowiek im cos darowywal. Czlowiek mial sile, byl glownym przeciwnikiem i najniebezpieczniejszym wrogiem. Mary Ellen zadrzala kiedy opuszkiem kciuka piescil jej miekka biala szyje. Moze instynktownie rozumiala ze znalazla sie w strefie zagrozenia gdyz Steve pragnal czegos wiecej niz pocalunkow.
Chwycila go za kurtke i przylgnela do niego. Jezyk Steve'a piescil jej dolna warge, czujac slodki smak i delikatny aromat. Potem wolno wsunal sie do wewnatrz.
Z wahaniem rozluznila uchwyt, wspiela sie na palce i objela go za szyje. Ten lekki, slodki pocalunek stal sie nagle gwaltowny. Chyba tego nie oczekiwala. On tak. Ksiezyc rozjasnial srebrem jej blada twarz, kiedy przylgnela do niego, jakby popchnieta gwaltownym podmuchem wiatru. Przyjal jej pocalunek, a ona przyciagnela jego glowe, czekajac na nastepny.
Ta reakcja sprawila ze krew zaczela mu szybciej krazyc w zylach. Wiedzial, co to namietnosc. Pociagaly go kobiety, ale nigdy do tego stopnia. Jej jedwabiste wlosy wplataly mu sie w palce. Zsunal dlonie po grubej welnianej kurtce i poczul zar promieniujacy z jej ciala.
Mial nadzieje, ze znajdzie w tej dziewczynie cos szczegolnego. Ale z pewnoscia nie liczyl na taki skarb. Wiedzial, ze bedzie musial to sprawdzic, przekonac sie, czy tylko tak ja sobie wyobraza, czy marzy o niej, poniewaz jest samotny i pragnie kobiety.
A teraz wiedzial. W koncu niechetnie uniosl glowe. Powietrze bylo chlodniejsze niz lodowata kapiel. Oboje byli okryci warstwami zimowej odziezy, a jednak Mary rozgrzala go bardziej niz plomien i to zaledwie po kilku pocalunkach. Nie pomylil sie co do niej. Oczy zaszly jej mgla. Wydawala sie… zaklopotana, jakby to, co mialo miejsce, nie powinno bylo sie zdarzyc.
Potarl jej nos swoim policzkiem.
– Jestes najbardziej wyjatkowa kobieta, jaka spotkalem.
– Ja…
Czekal, lecz ona tylko przelknela sline. Szybko spojrzala mu w oczy, po czym odwrocila glowe. Oswietlona ksiezycem twarz byla zaczerwieniona.
– Masz kluczyki do samochodu? – zapytal. Tak, miala kluczyki. Wydawala sie zdumiona tym, ze wciaz sciska je w dloni.
– Wiesz, gdzie jestes? Potrafisz wrocic do domu?
Skinela glowa. Steve wsunal rece do kieszeni i patrzyl, jak wsiada do samochodu, cofa go i w koncu znika w ciemnosci.
Musial przygotowac mieszanke, nakarmic wilczki, mial przed soba wyczerpujaca noc. A jednak stal nieruchomo, czekajac, az jego cialo powoli ostygnie. Wciaz czul smak ust Mary Ellen. Chcial rozkoszowac sie tym, dopoki potrafil.
Opowiedzial jej o swojej pracy. Spodziewal sie, ze Mary Ellen przestraszy sie i ucieknie. Inne kobiety zawsze to robily. Znalezienie jakiejs do lozka nigdy nie stanowilo problemu i to mu wystarczalo, kiedy mial dwadziescia lat. Ale teraz mial trzydziesci trzy, byl juz dosc dorosly, by docenic i pragnac czegos trwalego i glebokiego. Przestal niemal wierzyc, ze znajdzie kobiete, ktorej nie przestraszy jego niebezpieczne i samotne zycie. Nie mial do nikogo pretensji. Do diabla gdyby byl kobieta, tez by uciekl przed takim facetem.
Ale Mary Ellen nie uciekala. Sluchala i akceptowala go, jak jeszcze nigdy zadna kobieta. Moze nie rozumiala, co mu darowuje. To niebezpieczne zaoferowac samotnemu wilkowi czulosc. Bal sie, naprawde sie bal, ze Mary Ellen popelni blad, ktorego on nie pozwoli jej naprawic.
Kto wie, jak daleko moga sie razem posunac. Miala swoje tajemnice, jakies problemy w przeszlosci, ktore calkiem zniszczyly jej wiare w siebie. Zdobycie jej zaufania moze byc trudne. A jednak chetnie zaryzykuje.
Jesli czegokolwiek nauczyl sie podczas swego zycia samotnika i wyrzutka, to przede wszystkim tego, ze kiedy