– Ciekawe – zadumal sie Minor.
Patrolowy Elroy nadal popatrywal podejrzliwie, jakby sierzant chcial sobie z niego zazartowac, podsuwajac mu Darwina.
– I naprawde jest pan tym facetem, na czesc ktorego ustanowiono Nagrode Darwina?
– Och nie – zaprzeczyl Dar. Chodzil wokol leja, starajac sie nie zblizac do krawedzi urwiska. Nie lubil wysokosci. Niektorzy ludzie z Wydzialu Ruchu Drogowego kiwali mu glowami i witali sie. Minor wyjal aparat z torby i zaczal patrzec przez obiektyw pod roznymi katami. Wschodzace slonce lsnilo w wielu tysiacach kawalkow rozrzuconego i osmalonego metalu.
– A co to takiego? – spytal Elroy – Nigdy wczesniej nie widzialem takiego aparatu.
– Cyfrowy – odburknal Dar, skonczyl robic zdjecia i krecic wideo, po czym ponownie spojrzal w dol autostrady. Widoczne z gory wejscie do kanionu znajdowalo sie w jednej linii z jezdnia biegnaca na wschod do Borrego Springs. Minor spojrzal na maly ekran cyfrowki, pstryknal kilka fotek otoczenia, a nastepnie nakrecil kawalek autostrady, pustyni i krateru.
– No coz, skoro Nagrody Darwina nie ustanowiono na panska czesc – naciskal patrolowy – na czyja ja nazwano?
– Karola Darwina – odparl Minor. – Slyszales o teorii, wedlug ktorej przetrwaja najlepiej przystosowani? – Mlokos popatrzyl tepo. Dar westchnal. – Spolecznosc sledczych oficerow ubezpieczeniowych przyznaje nagrode osobie, ktora w danym roku odda rodzajowi ludzkiemu najwieksza przysluge poprzez usuniecie swojego DNA z puli genowej – zazartowal.
Policjant powoli pokiwal glowa, ale oczywiscie nic z tego nie zrozumial. Cameron zachichotal.
– Czyli temu, kto w najglupszy sposob zabije sam siebie – wytlumaczyl Elroyowi i zerknal na Minora. – W ubieglym roku dostal ja ten facet w Sacramento, ktory tak dlugo potrzasal maszyna do pepsi, az na niego spadla i go przygniotla, nieprawdaz?
– Nie, to sie zdarzylo dwa lata temu – odcial sie Dar. – W ubieglym roku najlepiej sie popisal rolnik z Oregonu, ktory zniecierpliwil sie nagle podczas pokrywania gontem dachu wlasnej stodoly, wiec przerzucil line przez szczyt dachu i kazal swemu doroslemu synowi przywiazac ja do czegos stalego. Okazalo sie, ze mlody czlowiek wybral tylny zderzak ich pikapa.
Cameron glosno sie rozesmial.
– Wlasnie, dokladnie tak. A potem jego zona wyszla z domu i pojechala do miasta. Czy faceci od ubezpieczen samochodowych zaplacili w koncu wdowie?
– Musieli – odpowiedzial Darwin. – Najwyrazniej stary mial ten punkt w polisie.
Patrolowy Elroy wykrzywil usta w typowym dla Elvisa usmiechu, lecz naturalnie nie pojal puenty opowiesci.
– Wiec rozwiazesz dla nas te zagadke? – spytal sierzant.
Minor podrapal sie w glowe.
– Macie jakies teorie?
– Ludzie z Wydzialu Ruchu Drogowego uwazaja ze chodzi o nieudana transakcje narkotykowa – stwierdzil Cameron.
– Tak – przyznal szybko patrolowy. – Wie pan, el camino znajdowal sie na tylach tego duzego wojskowego samolotu transportowego…
– C-130? – wtracil Dar.
– Tak. – Elroy usmiechnal sie. – Gnojki sie poroznily, wypchnely chevroleta z transportowca i… bingo. – Wycelowal w lej niczym
Darwin skinal glowa.
– Dobra teoria. Tyle ze… skad handlarze narkotykow wzieliby C-130? I po co mieliby transportowac nim el camino? Jaki sens go wypychac? No i dlaczego auto eksplodowalo i spalilo sie?
– Czyz samochody nie wybuchaja zawsze, kiedy spadaja z urwisk i klifow? – spytal Elroy z blednacym usmiechem.
– Tylko w filmach, Mickey, moj chlopcze – rzucil sierzant, po czym odwrocil sie do Dara i spytal: – A wiec? Chcesz zaczac, zanim zrobi sie tu goraco?
Minor kiwnal glowa.
– Dobrze, ale mam dwa warunki. – Cameron uniosl geste brwi. – Zabierz mnie z powrotem do mojego samochodu i pozycz mi swoje radio.
Darwin wyjechal acura z kanionu i skierowal ja na pustynie. Tam przystanal, rozejrzal sie przez moment, podjechal jeszcze kawalek, znow sie zatrzymal, tym razem patrzac nieco dluzej, po czym zawrocil do pierwszego punktu postoju i ruszyl pieszo na pustynie. Po drodze zbieral kamyki i inne lezace tam drobiazgi, wkladajac je do kieszeni. Uwiecznil na zdjeciach kilka karlowatych, osobliwie poskrecanych juk oraz piasek, potem wrocil do acury i pstryknal pare ujec asfaltowej drogi. Pora nadal byla wczesna, a ruch nieznaczny – jedynie od czasu do czasu jednopasmowa szosa kanionowa jechala furgonetka lub pikap. Temperatura na pustyni przekroczyla juz jednak dwadziescia piec stopni Celsjusza, wiec Minor, siedzac w czarnej acurze, pozostawionej na jalowym biegu na zwirowym zakrecie w odleglosci poltora kilometra od wejscia do kanionu, zdjal kurtke i wlaczyl klimatyzacje. Wlaczyl laptopa, ThinkPada firmy IBM, przegral z karty pamieci cyfrowego aparatu Hitachi wykonane zdjecia i przegladal je przez kilka minut. Pozniej obejrzal krotkie fragmenty wideo, ktore nakrecil. W koncu uruchomil klawiature numeryczna i jakis czas wstukiwal rownania, przerywajac na moment, aby aktywowac mape elektroniczna i wyjac ze skrytki na rekawiczki urzadzenie GPS. Dwukrotnie sprawdzil odleglosci, katy i wysokosci, pozniej dokonczyl obliczenia, zamknal laptopa, odlozyl go i polaczyl sie z Cameronem przez pozyczone wczesniej radio. Odkad opuscil skalny wystep, minelo juz trzydziesci piec minut.
Piec minut pozniej zielonobialy helikopter zawirowal mu nad glowa i wyladowal. Pilot pozostal wewnatrz kabiny, sierzant natomiast wysiadl, poprawil kapelusz i podszedl do acury.
– Gdzie mlody Elvis? – spytal Dar.
– Elroy – skorygowal sierzant.
– Jak zwal, tak zwal.
– Zostawilem go. Wystarczy mu ekscytacji na dzis rano. Poza tym zbyt lekcewazaco wypowiada sie na temat starszych.
– Tak?
– Gdy odszedles, nazwal cie arogantem i dupkiem – wyjasnil Cameron.
Minor uniosl brwi.
– Dupkiem?
Przyjaciel z marines wzruszyl ramionami.
– Przepraszam, stary. To nie jest zly chlopak, ale nigdy nie byl biedak w wojsku. Typowy przedstawiciel pokolenia X i tak dalej. W dodatku bialy. No i ma ostry jezyk. Przepraszam cie za niego.
– Ale zeby dupkiem? – powtorzyl Dar.
– Co masz dla mnie? – Cameron byl wyraznie zmeczony i porzucil rozbawiony ton na korzysc bardziej typowej dla siebie irytacji.
– A co dostane od ciebie za moje rewelacje? – odparowal Minor.
– Dozgonna wdziecznosc CHP – odwarknal sierzant.
– Domyslam sie, ze musi mi to wystarczyc. – Darwin popatrzyl z ukosa na maly helikopter, ktory wydawal sie migotac, gdy fale goraca wznosily sie znad autostrady miedzy nim i acura. – Chociaz nienawidze latac tymi cholernymi maszynami, musze ci cos pokazac z gory, wiec najlepiej bedzie, gdy szybko do niej wsiadziemy.
Cameron wzruszyl ramionami.
– Miejsce wypadku?
– Jasne. Nie mam ochoty leciec znow w kanionie. Powiedz swojemu pilotowi, ze wskaze mu kierunek. Niech nie wznosi sie wyzej niz sto piecdziesiat metrow.
Lecieli nad autostrada mniej wiecej w odleglosci osmiuset metrow na wschod od miejsca, gdzie Dar zostawil zaparkowana acure.
– Widziales ten zniszczony i nadpalony fragment asfaltu w poblizu rozjazdu? – spytal Minor przez mikrofon ze sluchawkami.
– Tak, pewnie, teraz go widze. Rano, kiedy tedy jechalem, bylo zbyt ciemno. No i co z tego? Autostrada jest podobnie uszkodzona w tysiacu miejsc. Marnie o nia tu dbaja.
– Zgadza sie – przyznal Darwin. – Ten odcinek drogi wyglada jednak osobliwie. Jakby asfalt sie stopil, a nastepnie ponownie stezal.
Cameron znowu wzruszyl ramionami.
– Pustynia, czlowieku. Ile ma byc dzis stopni? – odwrocil sie do pilota.
– Czterdziesci piec – odparl pilot, ani na moment nie zerkajac w ich strone. Jego skryte za okularami przeciwslonecznymi oczy skupialy sie calkowicie na przyrzadach i horyzoncie. – Prawie.
– No tak – mruknal Dar. – Wracajmy wiec do mojej acury.
– To wszystko? – spytal Cameron.
– Cierpliwosci. – Wznosili sie sto metrow nad autostrada. Jakies kombi pedzilo pod nimi na zachod, z obu tylnych okien wystawaly dzieciece glowki, zadarte i zagapione na helikopter. Acura wygladala jak czarna swieca woskowa, ktora stopila sie z goraca. – Widzisz te slady hamowania? – spytal Dar.
– Tak, jasne, ze widze – odparl sierzant. – Ale sa dwa i pol kilometra od kanionu, czyli ponad trzy kilometry od miejsca wypadku. Twierdzisz, ze ktos stracil panowanie nad kierownica wpadl tutaj w poslizg, a rozbil sie prawie piec kilometrow stad, w dodatku na scianie kanionowej polozonej niemal czterdziesci metrow wyzej. Szybki z niego gnojek. – Cameron usmiechal sie, lecz nie wydawal sie rozbawiony.
– Dlugie sa te slady – wyjasnil Minor, wskazujac na rownolegle znaki biegnace na zachod.
– Jakies dzieciaki palily gume. Tutaj co kilkaset metrow znajdziesz takie slady opon. Sam o tym wiesz, Dar. Mamy szczescie, jesli rano nie natykamy sie na malolatow we wraku.
– Zmierzylem te slady – kontynuowal Minor. – Ciagna sie przez piecset szescdziesiat metrow. Jesli jakis dzieciak sprawdzal szybkosc swojego chevroleta, cholernie dlugo hamowal i zostawil wieksza czesc opon na asfalcie. A jezeli sa to slady hamowania…
– Co chcesz przez to powiedziec? – przerwal mu Cameron.