– Nie – szepnela mimowolnie, za pozno uswiadomiwszy sobie, ze Smith musial to slyszec.
Wyszczerzyl do niej zeby w szerokim usmiechu.
– Ona juz sie domyslila prawdy – powiedzial. – Mam racje, kochanie?
Szybko pokrecila glowa, siegajac do tylnej kieszeni spodni. Kiedy wyczula scyzoryk pod palcami, zganila sie w myslach, ze za duzo kombinuje. Liczylo sie tylko zgranie z Bradem. Mieli przeciez za soba element zaskoczenia.
– Widzisz? Niektorzy tutaj wcale nie uwazaja mnie za takiego idiote jak ty – zwrocil sie Smith do Sary.
– Wcale nie uwazam cie za idiote – odparla.
Lena po raz kolejny zerknela na jego zegarek. Zostalo im pol minuty. Brad nagle zaczal chodzic tam i z powrotem wzdluz przejscia do sekretariatu, jakby nie mogl wytrzymac rosnacego napiecia. Moze faktycznie byl w silnym stresie? Moze nie nalezalo na niego liczyc?
– Dobrze wiem, co o mnie myslisz – odrzekl Smith. Starajac sie poruszac jak najwolniej, Lena wsunela reke do kieszeni. Serce walilo jej jak mlotem, jakby chcialo sie zrownac z odglosem nerwowych krokow Brada w drugim koncu sali.
– Mysle, ze jestes niezbyt zrownowazonym mlodym czlowiekiem – wyjasnila Sara. – Moim zdaniem potrzebujesz fachowej pomocy.
– Uznalas mnie za smiecia, jak tylko ujrzalas mnie po raz pierwszy.
– Nieprawda.
– Robilas wszystko, co w twojej mocy, zeby zniszczyc mi zycie.
– Chcialam ci tylko pomoc, nic wiecej.
– Wiec czemu mnie nie zabralas? – zapytal. – Przeciez pisalem do ciebie listy. Pisalem i do niego. – Wskazal nieprzytomnego Jeffreya, ale Sara udala, ze tego nie dostrzega.
– Nie dostalismy ani jednego listu od ciebie – odparla spokojnie.
Lena juz ledwie ja slyszala, jej uszy wypelnial coraz glosniejszy szum krwi w zylach.
Smith ponownie wskazal rannego, nie zostawiajac watpliwosci, ze dobrze wie, kim jest.
Lena scisnela scyzoryk w garsci i kciukiem podwazyla ostrze. Zaparla je o podeszwe buta, pociagnela i z radoscia zlowila ciche stukniecie, z jakim zablokowalo sie w pozycji otwartej.
Zaraz wstrzymala oddech, majac nadzieje, ze Smith nie zwrocil uwagi na ten odglos. Ale ten byl zbyt skupiony na Sarze. Od jak dawna wiedzial, ze ranny to Jeffrey? Kiedy sie domyslil, ze to wcale nie Matt lezy przed nim na podlodze, ale czlowiek, ktorego poprzysiagl zabic?
– Caly czas czekalem na wasz przyjazd – powiedzial. – Czekalem, az zabierzecie mnie od niej. – Jego glos stal sie nieco piskliwy jak u przestraszonego dziecka. – Masz w ogole pojecie, co ona ze mna wyprawiala? Wiesz, ile musialem przy niej wycierpiec?
Lenie kolatala sie w glowie tylko jedna mysl: on wie, ze to Jeffrey! Silnie zaciskala jednak wargi, zeby mimowolnie nie pisnac ani slowa. Nie miala pojecia, jaka gre Smith toczy z Sara, ale musiala ona potrwac jeszcze pare sekund. Bo za pare sekund wszystko mialo sie skonczyc.
Utkwila spojrzenie w jego zegarku.
3:31:43.
– Nie moglismy ci pomoc – odezwala sie Sara. – Zrozum, Erie, Jeffrey nie jest twoim ojcem.
Lena zerknela na Brada, ktory ledwie zauwazalnie uniosl brwi, jakby chcial jej przekazac: „Jestem gotow. Czekam tylko na twoj znak”.
– Jestes zaklamana suka – warknal Smith.
– Wcale nie klamie – odparla Sara z naciskiem. – Powiem ci, kto jest twoim ojcem, jesli zgodzisz sie go wypuscic.
– Wypuscic? – Bandyta siegnal po pistolet tkwiacy za paskiem spodni, druga reke wciaz trzymajac oparta na kolanie.
3:31:51.
Lena z trudem przelknela sline, calkiem zaschlo jej w ustach. Katem oka dostrzegla, ze Brad stanal w poblizu Sonny’ego.
– Niby kogo mam puscic? – zapytal leniwie Smith, najwyrazniej czerpiac coraz wiecej satysfakcji z tej rozmowy. Spojrzal z usmiechem na Jeffreya. – Masz na mysli jego? Matta? – wycedzil, silnie akcentujac imie.
Sara zawahala sie o ulamek sekundy za dlugo.
– Tak.
– Przeciez to nie Matt – rzekl Smith, odbezpieczajac bron – tylko Jeffrey.
– Teraz! – krzyknela Lena, rzucajac sie w jego kierunku.
Tyle sily wlozyla w ten jeden cios, ze palce zsunely jej sie z korpusu scyzoryka na ostrze, ktore jednak wniknelo gleboko w szyje bandyty.
Sara skoczyla tuz za nia i kopniakiem wytracila ciezkiego sig sauera z reki Smitha. Padl strzal, lecz kula zaryla sie w sciane w drugim koncu sali. Trzy dziewczynki zaczely histerycznie piszczec. W tej samej chwili z trzaskiem wylecialy szklane drzwi frontowe posterunku.
Do srodka wpadli agenci GBI, ale przywital ich Brad, ktory stal nad Sonnym z noga oparta na jego piersi, mierzac mu z pistoletu maszynowego prosto w twarz.
– Wstawaj! – krzyknela Sara do Leny, spychajac ja z rozciagnietego na podlodze Smitha.
Ta chciala sie podniesc, lecz posliznela sie w kaluzy krwi i klapnela posladkami na podloge. Sara obrocila bandyte na wznak.
– Wezwijcie karetke! – krzyknela, przykladajac obie dlonie do jego szyi, zeby powstrzymac krwotok. Wiedziala juz jednak, ze toczy z gory przegrana bitwe. Krew wyplywala spomiedzy palcow licznymi strumieniami niczym woda ze szczelin pekajacej tamy. Lena pomyslala, ze jeszcze nigdy w zyciu nie widziala az tyle krwi. Wygladalo na to, ze nic nie zdola zahamowac krwotoku.
– Pomoz mi – wychrypial Smith, co wydalo jej sie smieszna prosba, biorac pod uwage jego wczesniejsze dokonania.
– Nic ci nie bedzie. Wyjdziesz z tego – powiedziala lagodnym tonem Sara.
– Przeciez to zabojca – zaprotestowala Lena, nabierajac podejrzen, ze Sara zwariowala. – Usilowal zabic Jeffreya.
– Wezwijcie karetke! – powtorzyla Sara. – Prosze. – Popatrzyla na swoje palce zaslaniajace rozciete gardlo bandyty. – Prosze. On potrzebuje natychmiastowej pomocy.
ROZDZIAL DWUDZIESTY CZWARTY
Jeffrey klapnal ciezko na jedno z krzesel stojacych rzedem przed gabinetem Hossa w biurze szeryfa. Po ostatnich trzech dniach doskonale rozumial, co ludzie maja na mysli, mowiac, ze caly swiat zwalil im sie na glowe. Mial wrazenie, ze jemu zwalily sie nawet dwa swiaty, a zaden z nich nie byl nazbyt cywilizowany.
Sara usiadla obok i zapytala:
– Wiesz, jak dobrze bedzie nareszcie wrocic do domu i zapomniec o tych trzech dniach?
– Owszem.
Mial ochote wyjechac z tego miasta juz pare minut po tym, jak sie tu znalazl, ale teraz byl przeswiadczony, ze wszystko, czego naprawde potrzebuje, ma nadal przy sobie. Sara jak zwykle musiala odgadnac jego mysli, bo polozyla mu dlon na kolanie. Splotl palce z jej palcami, zastanawiajac sie, jak to mozliwe, ze nawet gdy sprawy calkiem sie pogmatwaly, moze czuc sie przy niej az tak dobrze.
– Nie powiedzial, jak dlugo to potrwa? – zapytala, majac na mysli Hossa.
– Wydaje mi sie, ze gdzies w glebi duszy oczekuje, iz powiem mu, ze to byl tylko kiepski zart.
– Jestem pewna, ze jakos sie ulozy – powiedziala, sciskajac go za reke.
Popatrzyl wzdluz korytarza w kierunku aresztu, majac nadzieje, ze tym razem zawaza uczucia. Sara potrafila byc tak piekielnie logiczna, ze az zaczynal sie tego bac. Jeszcze nigdy nie spotkal nikogo tak bardzo oddanego idei niesienia pomocy wszystkim potrzebujacym, ze zastanawial sie, jakie naprawde miejsce zajmuje w jej sercu.