– Seminarium, ktore ukonczylam. Mowilam ci o tym, kiedy dzwonilam w zeszlym tygodniu. Zrobilam to. Zapisalam sie na ten kurs w Houston i teraz z tego korzystam. Nigdy nie bylam taka nakrecona. Przeszlam przez pierwszy stopien. Przebieglam. Niektorzy ludzie potrzebuja lat, by zdac sobie sprawe ze swojej realnosci, a ja to zrobilam w ciagu kilku tygodni. Ucze sie terapeutycznych strategii i zaczynam kontrolowac swoje zycie. A kiedy zaprosili mnie na te warsztaty drugiego stopnia, wlasnie tu, gdzie mieszka moja starsza siostra, spakowalam sie i ruszylam na polnoc.

Patrzyla na mnie niebieskimi oczami w czarnej, tuszowej otoczce.

– Przyjechalas tu na warsztaty?

– Wlasnie tak. Oni placa za wszystko. No, prawie za wszystko.

– Zaraz mi wszystko opowiesz – powiedzialam, majac cicha nadzieje, ze kurs bedzie krotki. Nie bylam pewna, czy Prowincja Quebec i Harry zniosa siebie nawzajem.

– To naprawde cos cudownego – powtorzyla, jakby to mialo wystarczyc za wszelkie informacje.

– Chodzmy na gore, pozbieram swoje rzeczy. A moze wolalabys poczekac tutaj?

– Cholera, nie. Chce zobaczyc, gdzie wielka pani doktor pracuje. Prowadz.

– Bedziesz musiala pokazac jakis dokument ze zdjeciem, zeby otrzymac przepustke dla gosci – wyjasnilam, wskazujac straznika przy biurku.

Caly czas nas obserwowal, usmiechajac sie nieznacznie, i odezwal sie, zanim ktorakolwiek z nas sie poruszyla.

– Votre soeur? – zagrzmial na caly hol, wymieniajac spojrzenia z innymi straznikami.

Przytaknelam. Wszyscy najwyrazniej wiedzieli, ze Harry jest moja siostra, i uwazali, ze to bardzo zabawne.

Straznik machnal reka w kierunku wind.

– Merci – wymamrotalam i rzucilam mu karcace spojrzenie.

– Taak – powiedziala przeciagle Harry, obdarzajac kazdego ze straznikow promiennym usmiechem.

Zebralysmy pakunki i pojechalysmy na piate pietro, gdzie zostawilam wszystko na korytarzu przed moimi drzwiami. W srodku sie to nie zmiesci. Patrzac na to wszystko balam sie nawet myslec, jak dlugo ma zamiar zostac.

– Kurcze, wyglada tu, jakby huragan przelecial. – Chociaz nie byla wysoka i miala figure modelki, wydawala sie wypelniac mala przestrzen.

– Nie przesadzaj, ze az tak. Wylacze tylko komputer i wezme kilka rzeczy. I pojdziemy.

– Nie spiesz sie, ja mam czas. Pogadam sobie z twoimi przyjaciolmi. Spojrzala w gore na rzad czaszek, tak wysoko zadzierajac glowe, az koncowki jej wlosow siegnely dolnego rzedu fredzli kurtki. Wlosy miala jasniejsze niz kiedykolwiek.

– Sie masz – powiedziala do pierwszej. – Mowisz, ze lepiej sie wycofac, kiedy jeszcze ma sie glowe, co?

Nie moglam powstrzymac usmiechu. Jej przyjaciel-czaszka pozostal powazny. Harry przeszla dalej, a ja wylaczylam komputer i spakowalam ksiazki i dzienniki od Daisy Jeannotte. Zamierzalam wrocic rano, wiec nie zabralam moich nie dokonczonych raportow.

– No co jest? – Moja siostra rozmawiala z czwarta czaszka. – Obrazamy sie? Jestes taki seksowny, kiedy jestes w zlym humorze…

– Ona jest zawsze w zlym humorze. – W drzwiach stal Andrew Ryan.

Harry obrocila sie i wzrokiem zmierzyla detektywa z gory na dol. Powoli. A potem niebieskie oczy spotkaly niebieskie oczy.

– A to kto?

Usmiech, jakim obdarzyla straznikow, to bylo nic w porownaniu z tym, ktory rzucila Ryanowi. W tym momencie wiedzialam, ze nie umkniemy katastrofy.

– Wlasnie wychodzilysmy – oznajmilam, zamykajac mojego laptopa.

– I?

– I co, Ryan?

– Towarzystwo spoza miasta?

– Dobry detektyw zawsze zauwazy to, co oczywiste,

– Harriet Lamour – powiedziala moja siostra wyciagajac reke. – Jestem mlodsza siostra Tempe. – Jak zwykle podkreslila kolejnosc narodzin.

– Chyba nie jestes stad – rzekl przeciagle Ryan.

Fredzle zakolysaly sie, kiedy podali sobie rece.

– Lamour? – zapytalam z niedowierzaniem.

– Z Houston. To w Teksasie. Byles tam kiedys?

– Lamour? – powtorzylam. – Co sie stalo z Crone?

– Raz albo dwa razy. Piekne miejsce. – Ryan nadal ja czarowal.

– A co z Dawood? To zwrocilo jej uwage.

– A dlaczego mialabym uzywac nazwiska tego psychola? Pamietasz jeszcze Estebana?

Esteban Dawood byl jej trzecim mezem. Nie moglam sobie przypomniec jego twarzy.

– I juz sie rozwiodlas ze Strikerem?

– Nie. Ale poszedl w odstawke i nie uzywam juz tego idiotycznego nazwiska. Crone? Co ja sobie myslalam? Kto przyjdzie po porade do kogos, kto sie tak nazywa? Czy takie nazwisko mozna dac swoim dzieciom? Pani Crone? Kuzyn Crone? [1]

Wlaczyl sie Ryan:

– Nie jest tak zle, jezeli jest sie bogata wdowa Crone…

Harry zachichotala.

– Tak, ale ja nie chce byc na starosc Crone.

– Dobrze. Wychodzimy. – Siegnelam po kurtke.

– Bergeron mowi, ze nasze przypuszczenie jest sluszne – rzekl nagle Ryan.

– Simonnet?

Przytaknal.

– A te ciala na pietrze?

– On uwaza, ze prawdopodobnie tez pochodzili z Europy. Albo przynajmniej tam leczyli zeby. Chodzi o sprawy dentystyczne. Interpol szukal w Belgii, przez ten zwiazek z Simonnet, ale nic nie znalezli. Starsza pani nie miala rodziny, a wiec slepy zaulek. Kanadyjska Konna na nic nie trafila. Zadnych powiazan ze Stanami.

– Tutaj jest trudno dostac Rohypnol, a oni byli tym nafaszerowani. Powiazania z Europa moglyby to wytlumaczyc.

– Moglyby.

– LaManche twierdzi, ze w cialach z budynku gospodarczego nie znaleziono ani narkotykow, ani alkoholu. Cialo Simonnet bylo zbyt spalone, aby mozna bylo wykonac testy.

Ryan bardzo dobrze o tym wiedzial. Ja tylko glosno myslalam.

– Jezu, Ryan, to juz tydzien, a my nadal nie mamy pojecia, kim oni sa!

– Zgadza sie. – Usmiechnal sie do Harry, ktora sie przysluchiwala.

Tym flirtowaniem zaczynali mnie juz denerwowac.

– Nie znalezliscie zadnych tropow w domu?

– A nie slyszalas o malej awanturze we wtorek? Strzelanina miedzy Maszynami Rocka a Aniolami Piekla. Jeden z Maszyn nie zyje, trzej inni ciezko ranni. Jak widzisz, mielismy inne zajecia.

– Patrice Simonnet dostala kulke w glowe.

– Zmotoryzowani chlopcy zabili tez dwunastoletniego chlopca, ktory przypadkiem szedl na hokeja.

– Boze. Sluchaj, ja nie twierdze, ze nic nie robicie, ale na pewno ktos tych ludzi poszukuje. Mowimy tu o calej cholernej rodzinie. W domu musi byc cos, co bedzie jakas wskazowka.

– Ekipa wyniosla stamtad czterdziesci siedem kartonow papierow. Przeszukujemy je, ale na razie nic. Zadnych listow. Zadnych czekow. Zadnych zdjec. Zadnych list zakupow. Zadnych notesow z adresami. Wszystkie rachunki, lacznie z telefonicznymi, placila Simonnet. Olej do piecykow jest dostarczany raz w roku, ona placi z gory. Nie mozemy znalezc nikogo, kto bywal w tym domu, od kiedy ona go wynajmowala.

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату