– A podatki od wlasnosci?

– Guillion. Placi zawsze czekiem wystawionym na Citicorp w Nowym Jorku.

– Macie jakas bron?

– Nic.

– Zbyt duzo sie nie zgadza, jak na samobojstwo.

– Jasne. I nie jest tez zbyt prawdopodobne, zeby babcia zlikwidowala rodzine.

– Byly jakies interwencje na ten adres?

– Zadnych. Nigdy tam nie wzywano policji.

– Macie wykaz polaczen telefonicznych?

– Nadchodza.

– A co z samochodami? Nie byly rejestrowane?

– Oba na Guilliona. Na adres w St-Jovite. Ubezpieczenie tez placi czekiem.

– Czy Simonette ma prawo jazdy?

– Tak, belgijskie. Czyste konto,

– Ubezpieczenie zdrowotne?

– Nic.

– Cos poza tym?

– Nie.

– Kto zajmowal sie naprawa samochodow?

– Najwyrazniej ona odprowadzala je na stacje obslugi w miescie. Zgadza sie opis. Placila gotowka.

– A dom? Kobieta w tym wieku nie mogla sama zajmowac sie naprawami.

– Tam najwyrazniej mieszkali jeszcze jacys ludzie. Sasiedzi twierdza, ze para z dziecmi przebywala tam od kilku miesiecy. Widzieli tez inne samochody, czasami bylo ich kilka.

– Moze miala lokatorow?

Oboje popatrzylismy na Harry

– No wiecie. Moze wynajmowala pokoje.

Pozwolilismy jej mowic.

– Moglibyscie sprawdzic ogloszenia w gazetach. Albo biuletyny koscielne.

– Ona chyba nie chodzila do kosciola.

– A moze rozprowadzala narkotyki. Z tym gosciem Guillionem. Dlatego ja zalatwili. Dlatego nie ma zadnych sladow. – Z podniecenia otworzyla szerzej oczy. Wyraznie wciagnela sie w nasza rozmowe. – Moze ona sie tam ukrywala.

– A ten Guillion? – zapytalam.

– Nie ma go w policyjnej kartotece ani u nas, ani tam. Belgijskie gliny go sprawdzaja. Facet nie byl zbyt wylewny, wiec nikt o nim nic nie wie.

– Tak jak o starszej pani.

Spojrzelismy na nia z podziwem. Racja, Harry. Brzeknal telefon, oznaczalo to, ze linie zostaly przelaczone na nocna zmiane. Ryan spojrzal na zegarek.

– Mam nadzieje, ze zobacze was dzis wieczorem – Czarowanie zaczelo sie od nowa.

– Chyba nie. Musze skonczyc raport o Nicolet.

Harry otworzyla usta, ale zamknela je widzac moj wyraz twarzy.

– W kazdym razie dzieki, Ryan.

– Enchante – zwrocil sie do Harry, a potem odwrocil i wyszedl.

– A to ci dopiero przystojny kowboj.

– Odpusc go sobie, Harry. W jego czarnym notesie jest wiecej numerow telefonow niz na bialych stronach ksiazki telefonicznej stanu Omaha.

– Ja tylko patrze, kochanie. Za to sie jeszcze nie placi.

Chociaz byla dopiero piata, na dworze bylo zupelnie ciemno. W padajacym sniegu blyszczaly reflektory samochodow i lampy uliczne. Ruszylysmy do mojego wozu, wlaczylam silnik i kilka nastepnych minut spedzilam odsniezajac szyby, a Harry w tym czasie przesluchiwala stacje radiowe. Kiedy wsiadlam, moja stacja radia publicznego Yermont byla zamieniona na lokalna stacje rockowa.

– Ale odjazd. – Harry spodobala sie Mitsou.

– Ona jest z Quebecu – powiedzialam, wyprowadzajac mazde z koleiny sniegowej. – Od lat jest popularna.

– Rock and roll po francusku. Odjazd.

– Pewnie tak. – Przednie kola siegnely chodnika i wlaczylysmy sie do ruchu.

Jechalysmy na zachod w kierunku Censer-Ville, a Harry przysluchiwala sie slowom piosenki.

– Czy ona spiewa o kowboju? Mon kowboj?

– Tak – odparlam, skrecajac na Viger. – I chyba go nawet lubi.

Mitsou przestala spiewac, kiedy wjechalysmy do tunelu Ville-Marie.

Dziesiec minut pozniej weszlysmy do mojego mieszkania. Pokazalam Harry druga sypialnie i poszlam do kuchni sprawdzic, co mam do jedzenia. Nie bylo tego duzo, bo mialam w planach zakupy w Atwater Market w weekend. Kiedy Harry weszla do kuchni, grzebalam w szafie, ktora nazywalam szumnie spizarnia.

– Zabieram cie na obiad, Tempe.

– Naprawde?

– Wlasciwie to Usprawnienie Zycia Wewnetrznego zabiera cie na obiad. Mowilam ci. Oni za wszystko placa. W kazdym razie do dwudziestu dolarow za obiad dzis wieczorem. Karta Howiego pokryje reszte.

Howie byl jej drugim mezem i prawdopodobnie cichym sponsorem calych tych zakupow u Niemana Marcusa.

– A dlaczego Zycie Wewnetrzne placi za te podroz?

– Bo mi tak dobrze poszlo. To jest specjalna umowa. – Mrugnela okiem, otwierajac usta i wykrzywiajac prawa strone twarzy. – Zwykle tego nie robia, ale chcieli, zebym kontynuowala.

– Coz, jezeli jestes pewna. Na co masz ochote?

– Na wypad stad!

– Mialam na mysli jedzenie.

– Wszystko z wyjatkiem barbecue.

Namyslalam sie przez chwile.

– Moze cos indianskiego?

– Plemie Shawnee czy Paiute?

Parsknela smiechem. Zawsze uwielbiala swoje zarty,

– Etoile de Indes jest kilka ulic stad. Robia swietna khorme.

– Moze byc. Czegos takiego chyba jeszcze nie probowalam. A na pewno nie w wersji francuskiej po indiansku! Moglam tylko pokrecic glowa.

– Ale chyba wygladam koszmarnie – dodala rozdzielajac kilka pasemek wlosow i przygladajac im sie. – Musze to i owo poprawic.

Poszlam do swojej sypialni, przebralam sie w dzinsy i z papierem i olowkiem rzucilam sie na sterte poduszek na moim lozku. Otworzylam pierwszy dziennik i zanotowalam sobie date pierwszego zapisu: pierwszy stycznia tysiac osiemset czterdziesty czwarty. W jednej z ksiazek z biblioteki znalazlam fragment o Elisabeth Nicolet i sprawdzilam date jej narodzin. Osiemnasty stycznia tysiac osiemset czterdziesty szosty. Jej wuj zaczal pisac dwa lata i przed jej narodzinami.

Chociaz Louis-Philippe Belanger mial dosyc ciezka reke, z czasem pismo wyblaklo. Atrament byl ciemnobrazowy, a miejscami slowa byly zbyt zamazane, by mozna bylo je odczytac. Poza tym francuski byl raczej przestarzaly i pelen niezrozumialych terminow. Po polgodzinie rozbolala mnie glowa, a prawie nic nie zapisalam.

Oparlam sie o poduszki i zamknelam oczy. Woda w lazience wciaz leciala. Bylam zmeczona, zniechecona i przybita. W zyciu nie przeczytam tego w dwa dni. Lepiej byloby spedzic kilka godzin robiac kopie ksero i wtedy

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату