Kiedy wjezdzalismy do miasta, wyjasnilam mu jurysdykcje hrabstwa. Powiedzialam mu, ze Departament Policji w Beaufort dziala tylko w granicach miasta i ze sa tu trzy inne miasta. Port Royal, Bluffton i Hilton Head, z wlasnymi silami policyjnymi.
– Reszta Hrabstwa Beaufort podlega szeryfowi Bakerowi – zakonczylam. – Pracownicy jego departamentu, na przyklad detektywi, rowniez dzialaja na wyspie Hilton Head.
– Zupelnie jak w Quebecu – zauwazyl Ryan.
– Zgadza sie. Musisz tylko wiedziec, na czyim terytorium jestes.
– Simonnet dzwonila na Swieta Helene. A wiec na teren Bakera.
– Tak.
– Twierdzisz, ze jest konkretny.
– Wyrobisz sobie swoja wlasna opinie.
– Opowiedz mi o tych wykopanych zwlokach.
Opowiedzialam.
– Jezu, Brennan, jak ty sie pakujesz w takie rzeczy?
– To jest moja praca, Ryan. – Rozdraznil mnie tym pytaniem. Ostatnio draznilo mnie wszystko, co go dotyczylo.
– Ale to mialy byc twoje wakacje.
Tak. Na Murtry. Z corka.
– Bo ja zyje w swiecie fantazji – warknelam. – Wymyslam sobie trupy i bach, sa. To cel mojego zycia,
Zacisnelam zeby i zapatrzylam sie w drobne krople na szybie. Jezeli chcial rozmowy, mogl mowic do siebie.
– Troche trzeba bedzie mnie tu poprowadzic – zauwazyl, kiedy mijalismy campus uniwersytetu Beaufort.
– Carteret za zakretem przejdzie w Boundary. Pojedz tam. Skrecilismy na zachod obok blokow mieszkalnych na Pigeon Point i w koncu wjechalismy miedzy mury z czerwonej cegly otaczajace cmentarz National po obu stronach drogi. Przy Ribaut kazalam Ryanowi skrecic w lewo.
Wlaczyl migacz i pojechal na poludnie. Po lewej stronie minelismy Ma-ryland Fried Chicken, posterunek strazy pozarnej i kosciol baptystow. A po prawej stronie ciagnelo sie centrum samorzadowe hrabstwa. Ozdobione sztukateria w kolorze wanilii budynki miescily w sobie biura administracji, sad, biura notariuszy, rozne agencje zajmujace sie egzekwowaniem prawa i wiezienie. Imitacje kolumn i sklepionych przejsc mialy wprowadzac atmosfere starego Poludnia, ale w rzeczywistosci kompleks wygladal jak wielkie centrum medyczne w stylu Art Deco.
Przy Ribaut i Duke wskazalam piaszczysty kawalek ocieniony debami z hiszpanskim mchem. Ryan wjechal i zaparkowal miedzy wozem policji Beaufort a przyczepa Haz Mat. Wlasnie przyjechal szeryf Baker i siegal po cos z bagaznika swojego wozu. Rozpoznajac mnie pomachal reka, zamknal bagaznik i poczekal na nas.
Przedstawilam sobie obu panow i uscisneli sobie rece. Deszcz zmienil sie w rzadka mgle.
– Przykro mi, ze musze zajmowac panu czas moja sprawa – powiedzial Ryan. – Na pewno ma pan wiele klopotu z przyjezdnymi.
– To dla mnie zaden problem – odparl Baker. – Mam nadzieje, ze bedziemy mogli panu pomoc.
– Ladne miejsce – zauwazyl Ryan, kiwajac glowa w kierunku biura szeryfa.
Kiedy przechodzilismy Duke, szeryf krotko opisal nam kompleks.
– Na poczatku lat dziewiecdziesiatych wladze hrabstwa zdecydowaly, ze chcialyby miec wszystkie swoje agencje pod jednym dachem, wiec wybudowaly to miejsce za jakies trzydziesci milionow dolarow. Mamy swoje zakresy, ma je tez miasto Beaufort, ale posiadamy i wspolne uslugi, jak komunikacja, transport, archiwa.
Minelismy dwoch zastepcow idacych w kierunku parkingu. Gestem rak pozdrowili szeryfa, a on im odpowiedzial i otworzyl nam szklane drzwi.
Biura Szeryfa Hrabstwa Beaufort zajmuja pomieszczenia po prawej stronie, za szklana gablota pelna mundurow i tabliczek. Policja miejska zajmowala pomieszczenia po drugiej stronie, prowadzace do nich drzwi zaopatrzone byly w napis TYLKO DLA PERSONELU. Obok w gablocie wisialy zdjecia poszukiwanych przez FBI, zaginionych i plakat z Centrum Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci. Winda z prowadzacego prosto korytarza zabrala nas do dalszych czesci budynku.
Wchodzac do korytarza biura szeryfa zobaczylismy kobiete, ktora zawieszala parasol na stojacym tam drzewku. Chociaz byla dobrze po piecdziesiatce, wygladala, jakby uciekla z wideoklipu Madonny. Wlosy dlugie i kruczoczarne, a do tego azurowy podkoszulek na sukience mini z fioletowym bolerkiem. Buty na koturnach dodawaly z siedem centymetrow. Odezwala sie do szeryfa:
– Wlasnie dzwonil pan Colker. A wczoraj z szesc razy dzwonil jakis detektyw i koniecznie chcial z panem rozmawiac. Wszystko jest na panskim biurku.
– Dziekuje, Ivy Lee. To jest detektyw Ryan. – Baker wskazal nas dwoje. – I doktor Brennan. Nasz departament pomoze im rozwiazac sprawe.
Ivy Lee nawet na nas nie spojrzala.
– Moze kawy, szeryfie?
– Tak. Dziekuje.
– Zatem trzy?
– Tak.
– Ze smietanka?
Ryan i ja kiwnelismy glowami.
Weszlismy do biura szeryfa i usiedlismy. Baker rzucil swoj kapelusz na rzad szafek z aktami stojacych za biurkiem,
– Ivy Lee ma bogaty zyciorys – powiedzial z usmiechem. – Najpierw byla w piechocie morskiej, a gdy wrocila do domu, trafila do nas. – Zamyslil sie na chwile. – To juz chyba dziewietnascie lat. Jest niezastapiona w prowadzeniu tego biura. Ostatnio troche… – Szukal odpowiedniego slowa. -…eksperymentuje w modzie.
Oparl sie wygodnie i splotl dlonie na karku. Jego skorzany fotel wydal dzwiek przypominajacy grajace dudy.
– A wiec, panie Ryan, slucham, w czym moglbym pomoc.
Ryan opisal sprawe smierci w St-Jovite i wyjasnil telefony na Swieta Helene. Wlasnie przytoczyl w skrocie rozmowy z lekarzami w klinice Beaufort-Jasper i z rodzicami Heidi Schneider, kiedy zapukala Ivy Lee. Postawila kubek przed Bakerem, dwa na stoliku miedzy mna a Ryanem i wyszla bez slowa.
Wzielam lyk. I jeszcze jeden,
– Czy ona sama to parzy? – zapytalam. Jezeli nie najlepsza, to byla to jedna z najlepszych kaw, jakie kiedykolwiek pilam.
Baker przytaknal.
Popilam jeszcze troche i sprobowalam zidentyfikowac smaki. W sasiednim biurze zadzwonil telefon i uslyszalam glos Ivy Lee.
– Co w niej jest?
– Jezeli chodzi o kawe Ivy Lee, to o tym sie nie mowi. Co miesiac dostaje fundusze i ona kupuje skladniki. Podobno nikt poza jej siostrami i mama nie zna przepisu.
– Nie mozna ich przekupic?
Smiejac sie Baker polozyl przedramiona na biurku i oparl na nich caly swoj ciezar. Szerokoscia ramion dorownywal betoniarce.
– Nie chcialbym urazic Ivy Lee – rzekl. – A na pewno nie jej mame.
– Bardzo slusznie – zgodzil sie Ryan – Nie trzeba sie narazac mamom. – Otworzyl tekturowa teczke, przejrzal zawartosc i wyjal kartke papieru. – Numer, na ktory dzwoniono z St-Jovite, wskazuje na Adier Lyons Road czterysta trzydziesci piec.
– Zgadza sie, to na Swietej Helenie – powiedzial Baker.
Siegnal do metalowych szafek, otworzyl szuflade i wyciagnal teczke.
– Sprawdzilismy ten adres, czysty. W ciagu ostatnich pieciu lat ani razu nie dzwoniono na policje.
– To jest dom prywatny? – zapytal Ryan.
– Prawdopodobnie. W tej czesci wyspy sa przewaznie przyczepy campingowe i male domy. Tyle lat tu mieszkam, a szukajac Adler Lyons musialem skorzystac z mapy. Niektore drogi gruntowe na wyspach to po prostu