wlasnie stoja drapacze chmur, hotele, teatry i centra handlowe. Ale za St. Laurent nie ma juz biurowcow i komfortowych budynkow mieszkalnych, centrow konferencyjnych i butikow, restauracji i barow dla samotnych. Od tego miejsca okolica nalezy do punkow i prostytutek. Ich rejon ciagnie sie na wschod, od Main do dzielnicy homoseksualistow. Oprocz nich sa tam jeszcze handlarze narkotykow i skinheadzi. Turysci i mieszkancy przedmiesc przyjezdzaja tu tylko pogapic sie na dzielnice i unikaja kontaktu wzrokowego z jej mieszkancami. Ogladaja druga strone rzeczywistosci i tylko utwierdzaja sie w przekonaniu, ze naleza do innego swiata. Ich wizyty sa z reguly krotkie.
Bylysmy juz prawie przy St. Laurent, gdy Gabby pokazala, ze powinnam zatrzymac sie po prawej stronie. Znalazlam wolne miejsce przed La Boutique du Sex i wylaczylam silnik. Po drugiej stronie ulicy, przed hotelem Granada, stala grupa kobiet. Nad wejsciem do hotelu byl napis CHAMBRES TOURISTIOUES, ale watpliwe, zeby jacys turysci korzystali z tych pokojow,
– Zobacz tam – powiedziala. – To Monique.
Monique miala na sobie kozaki z czerwonego winylu siegajace do pol uda. Czarna obcisla spodniczka naciagnieta do granic wytrzymalosci z trudem zakrywala jej posladki. Widzialam przez nia zarys jej majtek i wybrzuszenie w miejscu, gdzie konczyla sie biala bluzka z poliestru. Plastikowe kolczyki siegaly jej do ramion – byly plamkami zarowiastego rozu na tle nieslychanie czarnych wlosow. Wygladala jak karykatura prostytutki.
– A to jest Candy.
Wskazala mloda kobiete w zoltych szortach i kowbojskich butach. Miala tak silny makijaz, ze w porownaniu z nia nawet klown prezentowalby sie blado. Byla bardzo mloda. Gdyby nie papieros i blazenska twarz, moglaby byc moja corka.
– Czy one uzywaja prawdziwych imion? – Mialam wrazenie, ze pasuja do ich profesji.
– Nie wiem. A ty bys uzywala?
Po chwili wskazala na dziewczyne w czarnych tenisowkach i krotkich spodenkach.
– To Poirette.
– Ile ma lat? – Bylam wzburzona.
– Mowi, ze osiemnascie. Pewnie naprawde ma pietnascie.
Odchylilam sie i polozylam rece na kierownicy Kiedy pokazywala mi je wszystkie po kolei, wymieniajac ich imiona, nie moglam przestac myslec o gibonach. Jak te male malpy, kobiety staly w rownych od siebie odleglosciach, dzielac przestrzen na swoje dokladnie wytyczone terytoria. Kazda pracowala na swoim terenie, nie wpuszczajac nan innych ze swojej plci, starajac sie zwabic partnera. Uwodzicielskie pozy, zaczepki i obrazliwe uwagi nalezaly do rytualu zalotow, w stylu sapiens. W tym przypadku jednak, nie chodzilo o reprodukcje.
Uswiadomilam sobie, ze Gabby przestala mowic. Skonczyla wyliczanke.Odwrocilam sie, zeby na nia spojrzec. Byla zwrocona twarza w moja strone, ale patrzyla za mnie, wpatrujac sie w cos za moim oknem. Byc moze za moim swiatem.
– Jedzmy.
Powiedziala to tak cicho, ze ledwie ja uslyszalam.
– Co…?
– Jedz!
Jej ostry ton wprawil mnie w zdumienie. Juz mialam odparowac, ale wyraz jej oczu sprawil, ze nic nie powiedzialam.
Znowu jechalysmy w ciszy. Gabby wygladala na gleboko zamyslona, jakby psychicznie znajdowala sie na innej planecie. Kiedy jednak zatrzymalam sie pod jej domem, zaskoczyla mnie innym pytaniem.
– Czy sa gwalcone?
Zaczelam przypominac sobie nasza rozmowe. Beznadziejna sprawa. Przegapilam kolejna szanse na wyciagniecie z niej tego, co ja trapi.
– Kto? – spytalam.
– Te kobiety.
Prostytutki? Ofiary morderstw?
– Jakie kobiety?
Przez kilka sekund nie odpowiadala.
– Mam juz tak dosyc tego gowna!
Nim zdazylam zareagowac, wysiadla z samochodu i byla juz na schodach. Dopiero po chwili uderzylo mnie to, z jaka gwaltownoscia to zrobila.
5
Przez nastepne dwa tygodnie Gabby sie do mnie nie odezwala. Rowniez Claudel nie zaszczycil mnie telefonem. Nie informowal mnie o niczym. To od Pierre'a LaManche'a dowiedzialam sie czegos o zyciu Isabelle Gagnon.
Mieszkala ze swoim bratem i jego kochankiem w St. Edouard, okolicy zamieszkalej przez robotnikow, polozonej na polnocny wschod od Centre-ville. Pracowala w butiku dla kochankow, malym sklepie bardzo blisko ulicy St. Denis specjalizujacym sie w ubraniach zaprojektowanych dla obu plci i roznych innych gadzetach. Nazywa sie Une Tranche de Vie. Kawalek Zycia. To brat, ktory byl piekarzem, wymyslil nazwe. Kiedy teraz myslalam o tej nazwie i o stanie, w jakim znaleziono jego siostre, robilo mi sie niedobrze.
Isabelle zaginela w piatek, l kwietnia. Wedlug jej brata regularnie bywala w niektorych barach na St. Denis i dzien wczesniej wrocila pozno. Wydawalo mu sie, ze slyszal, jak wraca kolo drugiej nad ranem, ale nie sprawdzil godziny. On i jego kochanek wyszli nastepnego dnia wczesnie rano do pracy. Sasiad widzial Isabelle tego dnia o pierwszej po poludniu. Spodziewano sie Isabelle w butiku o czwartej. Nie zjawila sie. To, co z niej zostalo, znaleziono dziewiec tygodni pozniej w La Grande Seminaire. Miala dwadziescia trzy lata.
LaManche zajrzal do mojego gabinetu pewnego popoludnia, zeby dowiedziec sie, czy skonczylam przeprowadzanie analiz.
– Czaszka jest peknieta w wielu miejscach – powiedzialam. – Trzeba bylo sie sporo napracowac, zeby zlozyc ja do kupy.
–
Podnioslam czaszke z okraglej podstawki z korka.
– Ofiare uderzono przynajmniej trzykrotnie. To jest pierwsze.
Wskazalam na maly krater w ksztalcie spodka. Kilka koncentrycznych okregow rozchodzilo sie od epicentrum, jak na tarczy strzelniczej.
– Pierwszy cios nie byl wystarczajaco silny, zeby zgruchotac jej czaszke. Spowodowal tylko zewnetrzne wgniecenie i pekniecie. Potem uderzyl ja tutaj.
Wskazalam na srodek wzorka linii pekniec, przypominajacego wybuchajaca gwiazde. Gdzieniegdzie linie polaczone byly biegnacymi prostopadle do nich sladami pekniec, razem tworzac jakby pajeczyne.
– To uderzenie bylo znacznie mocniejsze i spowodowalo powazne zdruzgotanie kosci. Czaszka pekla.
Zlozenie jej fragmentow zajelo dlugie godziny. Na brzegach kawalkow widac bylo slady kleju.
Sluchal i zapamietywal, a jego oczy przenosily sie nieustannie z czaszki na mnie. Wpatrywal sie we mnie tak intensywnie, ze wydawalo sie, jakby oczyma tworzyl w powietrzu tunel.
– Potem uderzyl ja tutaj.
Pokazalam na dlugie pekniecie biegnace od innego miejsca, gdzie wzor przypominal wybuchajaca gwiazde, az do ramienia tego, ktore pokazalam mu przedtem. Druga linia dobiegala do pierwszej i urywala sie, tworzac wzor taki, jak skrzyzowanie w ksztalcie litery T na drodze.
– Ten cios byl pozniejszy. Nowe pekniecia zatrzymuja sie na poprzednich. Nowe linie nie przekraczaja starszych, wiec to musialo byc ostatnie.
–
– Uderzano prawdopodobnie z tylu i nieco z prawej strony.
–