prawdopodobnie po to, zeby to, co nieuniknione, wygladalo na celowy zabieg. A moze po prostu chcial, zeby bylo mu wygodnie. W przeciwienstwie do wiekszosci detektywow z CUM, nie staral sie codziennie olsniewac wspolpracownikow strojem. A moze i tak. Dzisiaj byl ubrany w bladozolta koszule, poliestrowe spodnie i stonowana, sportowa marynarke. Krawat byl brazowy.

– Widziala pani fotki z balu? – spytal, siegajac po lezaca na biurku brazowa koperte.

– Jeszcze nie.

Wyjal plik zdjec zrobionych polaroidem i podal mi je.

– To sa tylko pomocnicze ujecia, ktore przyjechaly razem z cialem.

Pokiwalam glowa i zaczelam je przegladac. Charbonneau bacznie mnie obserwowal. Moze mial nadzieje, ze skrzywie sie widzac te okropienstwa i bedzie mogl powiedziec Claudelowi, ze wymieklam. A moze byl po prostu szczerze zainteresowany moja reakcja,

Zdjecia byly ulozone w porzadku chronologicznym, przedstawialy po kolei miejsca, ktore widziala ekipa. Na pierwszym byla waska ulica, a po obu jej stronach staly stare, ale zadbane budynki, z ktorych kazdy liczyl trzy kondygnacje. Z kazdej strony rownolegle rzedy drzew wyrastaly tuz przy kraweznikach. Ich pnie znikaly w malych kwadratach ziemi, otoczonych cementem. Przed budynkami byly male, prostokatne trawniki, oddzielone od siebie krotkimi, ulozonymi z plytek podejsciami, prowadzacymi do stromych, metalowych schodow. Gdzieniegdzie chodnik byl zatarasowany dzieciecymi rowerkami z dodatkowymi kolkami z tylu.

Nastepnych kilka ujec pokazywalo teren wokol jednego z budynkow z czerwonej cegly. Moja uwage przyciagnely szczegoly.

Na plakietkach wiszacych na dwoch parach drzwi na pierwszym pietrze widnialy numery 1407 i 1409. Przed domem ktos posadzil kwiaty pod jednym z okien na parterze. Zauwazylam trzy rosnace obok siebie zapomniane nagietki. Ich duze, zolte kwiaty byly przyschniete i chylily sie ku ziemi tworzac identyczne luki – samotne, przywolane do zycia i zapomniane rosliny. O zardzewialy, metalowy plot, otaczajacy maly trawnik przed budynkiem, stal oparty rower. Z trawy wyrastala przezarta rdza tabliczka, ale byla pochylona tak nisko ku ziemi, jakby chciala ukryc to, co na niej napisano: A vendre. Na sprzedaz.

Pomimo widocznych prob uczynienia budynku niepowtarzalnym, wygladal tak samo, jak wszystkie inne na ulicy. Takie same schody, taki sam balkon, takie same podwojne drzwi, takie same zaslony. Zastanawialam sie, dlaczego akurat ten? Dlaczego tragedia rozegrala sie w tym mieszkaniu? Dlaczego nie pod numerem 1405? Albo po drugiej stronie ulicy? Albo gdzies kawalek dalej?

Kazde nastepne zdjecie przyblizalo mnie do miejsca tragedii – podobnie jak pod mikroskopem mozna bylo uzyskiwac coraz wieksze powiekszenia. Cala seria ukazywala wnetrze mieszkania i teraz tez to wlasnie drobiazgi przyciagaly moja uwage. Male pokoje. Tanie meble. Nieodlaczny telewizor. Duzy pokoj. Jadalnia. Sypialnia chlopca, a na jej scianach plakaty hokeistow. Ksiazka na pojedynczym lozku: Jak dziala swiat. Kolejne uklucie bolu. Watpie, zeby ta ksiazka mogla wyjasnic to, co sie stalo.

Margaret Adkins lubila niebieski. Wszystkie drzwi i kazdy kawalek drewna pomalowany byl na zywy odcien niebieskiego.

W koncu, ofiara. Cialo lezalo w malym pokoiku na lewo od wejscia. Prowadzily z niego drzwi do drugiej sypialni i do kuchni. Przez otwarte drzwi kuchenne widac bylo stol i zestaw plastikowych podstawek. W ciasnym pomieszczeniu, w ktorym zmarla Adkins, byl tylko telewizor, kanapa i szafka. Jej cialo lezalo na srodku.

Lezala na plecach z szeroko rozlozonymi nogami. Byla kompletnie ubrana, tylko marynarka od jej garnituru przykrywala twarz. Bezwladne, zgiete w lokciach rece zwiazane nad glowa. Poza numer trzy – tu wyszla jak swiezo upieczona balerina na swoim pierwszym wystepie.

Rozciecie na piersiach wygladalo krwawo i widac bylo surowe mieso, tylko czesciowo zamaskowane ciemniejacym skrzepem, ktory otaczal cialo i wydawal sie pokrywac wszystko. Szkarlatny kwadrat znaczyl miejsce, gdzie kiedys byla jej piers. Jego granice wyznaczaly nachodzace na siebie dlugie linie, przecinajace sie w rogach pod katem prostym. Rana przypominala mi slady trepanacji, jakie widzialam na czaszkach starozytnych Majow. Ale to okaleczenie nie mialo na celu zlagodzenia bolu ofiary ani uwolnienia domniemanych duchow z jej ciala. Jesli rzeczywiscie uwolniono jakiegokolwiek uwiezionego ducha, to na pewno nie jej. Margaret Adkins byla tylko narzedziem w rekach jakiegos czlowieka, ktorego pokrecona, umeczona dusza szukala wytchnienia.

Spodnie byly sciagniete na wysokosci kolan, a guma w pasie maksymalnie naprezona. Spomiedzy jej nog wyplywala struzka krew i tworzyla pod nia kaluze. Umarla w tenisowkach i skarpetkach.

Bez slowa schowalam zdjecia do koperty i podalam ja Charbonneau.

– Przykre, co? – spytal. Zdjal jakas drobine z dolnej wargi, przyjrzal jej sie i odrzucil.

– Tak.

– Dupkowi sie wydaje, ze jest jakims cholernym chirurgiem. Pieprzonym kowbojem. – Potrzasnal glowa.

Wlasnie mialam odpowiedziec, kiedy wrocil Daniel ze zdjeciami i zaczal je przyczepiac do specjalnej lampy na rentgeny wiszacej na scianie. Kazdy arkusz wydawal dzwiek podobny do odleglego grzmotu, kiedy odginal sie w jego rekach.

Ogladalismy je w okreslonej kolejnosci, od lewej do prawej – od glowy, po stopy. Na zdjeciach czaszki zrobionych od przodu i z boku widac bylo liczne pekniecia. Barki, ramiona i zebra byly normalne. Wszystko bylo w normie, dopoki nie dotarlismy do zdjec brzucha i miednicy. Kazdy to od razu zauwazyl.

– Cholera jasna – powiedzial Charbonneau.

– Chryste.

– Skurwiel.

Maly ludzki ksztalt wyzieral z glebin brzucha MargaretAdkins. Wszyscy sie w niego wpatrywalismy, w milczeniu. Bylo tylko jedno wyjasnienie. Figurka musiala zostac wepchnieta przez pochwe gleboko w trzewia i to z wystarczajaca sila, zeby zupelnie nie byla widoczna z zewnatrz. Widzac to, poczulam sie tak, jakby goracy pogrzebacz przebijal mi trzewia. Odruchowo chwycilam sie za brzuch, a serce zaczelo mi bic jak oszalale. Spojrzalam na zdjecie. Skupilam sie na figurce.

Obramowana szerokimi koscmi miednicy, sylwetka mocno kontrastowala z organami, w ktorych tkwila. Otoczona szarym odcieniem wnetrznosci, wyrazna, biala figurka miala jedna noge uniesiona do gory i wyciagniete ramiona. Wygladala na figurke religijna, jej glowa byla spuszczona, tak jak w statuetkach przedstawiajacych paleolityczne pieknosci.

Przez kilka minut nikt sie nie odzywal. W sali panowala absolutna cisza.

– Widzialem takie – odezwal sie w koncu Daniel. Gwaltownym ruchem umiescil swoje okulary ponownie na nasadzie nosa. Jego twarz przebiegl skurcz, jakby na gumowej zabawce. – To nasza pani czegostam. Wiecie. Dziewica. Maryja.

Wszyscy przygladalismy sie nieprzezroczystemu ksztaltowi na zdjeciu. W jakis sposob wydawal sie czynic cala zbrodnie powazniejsza, bardziej plugawa.

– Ten skurwysyn to naprawde zwichniety typ – powiedzial Charbonneau. Chwilowo emocje wziely gore nad wypracowana nonszalancja detektywa z wydzialu zabojstw.

Zdziwila mnie gwaltownosc jego reakcji. Nie bylam tylko pewna, czy zbulwersowalo go tak okrucienstwo tego czynu, czy raczej to, ze sprofanowano religijna swietosc. Jak wiekszosci francuskojezycznych mieszkancow Quebecu, dziecinstwo Charbonneau niewatpliwie musialo byc zdominowane przez tradycyjne, katolickie wartosci i z pewnoscia koscielne dogmaty mialy znaczny wplyw na jego zycie. Chociaz wielu z nas odrzuca pozniej wiare, pozostaje w nas gleboki szacunek dla jej symboli. Czlowiek sam nie nosi zadnych symboli religijnych, ale nie odwazy sie ich tknac. Rozumialam to. Co prawda, tutaj jest inne miasto, w ktorym mowi sie innym jezykiem, ale przeciez ja naleze do tego samego plemienia. Trudno wyzbyc sie atawistycznych uczuc.

Znowu przez dluzsza chwile nikt nic nie mowil.

W koncu odezwal sie LaManche, starannie dobierajac slowa. Nie wie-dzialam, czy w pelni zdaje sobie sprawe z implikacji, jakie nioslo za soba to, co widzielismy. Nie bylam pewna, czyja sama w pelni je sobie uswiadamiam. Chociaz powiedzial to lagodniej, niz ja bym to zrobila, to jednak dokladnie wyrazil moje mysli.

– Monsieur Charbonneau, wydaje mi sie, ze pan i pana partner powinniscie sie spotkac ze mna i z doktor Brennan. Jak zapewne zdaje pan sobie sprawe, jest pare niepokojacych szczegolow w tym przypadku, jak i w kilku innych…

Zamilkl na chwile, zeby do wszystkich to dotarlo; rowniez po to, zeby skonsultowac sie ze swoim umyslowym kalendarzykiem.

– Wyniki autopsji bede mial dzisiaj wieczorem. Jutro jest dzien wolny. Czy poniedzialek rano bedzie panu

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×