Operatorka przemowila stanowczym glosem. Ryana nie ma. Musze sprobowac jutro. Nie dalam jej okazji do wypowiedzenia argumentu, ktory juz miala w zanadrzu, tylko zostawilam kolejna wiadomosc i rozlaczylam sie.

Zblizenia, o wymiarach dziesiec na pietnascie, zrobiono po oczyszczeniu malpy. Szczegoly, ktorych nie bylo na polaroidach, tutaj byly dobrze widoczne. Drobne cialo zostalo obdarte ze skory i rozciete w stawach. Fotograf, prawdopodobnie Denis, ulozyl kawalki w porzadku anatomicznym, po czym dokladnie obfotografowal kazdy po kolei.

Kiedy przegladalam zdjecia, nie moglam nie zauwazyc, ze pociete kawalki wygladaly troche jak krolik, ktory wkrotce znajdzie sie w zupie. Nie pasowal tylko jeden szczegol. Piate zdjecie przedstawialo drobna reke konczaca i sie czterema palcami i schowanym w delikatnej dloni kciukiem.

Ostatnie dwa zdjecia ukazywaly glowe. Bez skory i wlosow, wygladala jakos pierwotnie, jak plod odciety od pepowiny, nagi i bezbronny.

Czaszka byla wielkosci mandarynki. Chociaz twarz byla plaska i antropoidalna, nie trzeba byc pogromczynia lwow i milosnikiem safari, zeby zauwazyc, ze nie byl to przedstawiciel naczelnych czlekoksztaltnych. Uzebienie bylo pelne, wszystkie zeby trzonowe na miejscu i reszta tez. Policzylam. W kazdej cwiartce byly trzy zeby przedtrzonowe. Malpa pochodzila z Ameryki Poludniowej.

To tylko jeszcze jedna sprawa, ktorej bohaterem sa zwierzeta, powiedzialam sobie, chowajac zdjecia do koperty. Czasami sie takie zdarzaja, bo komus sie wydaje, ze szczatki sa ludzkie. Obdarte ze skory lapy niedzwiedzia porzucone przez mysliwych, swinie i kozy zabite na mieso, a wzgardzone kawalki porzucone przy drodze, okaleczone psy i koty wrzucone do rzeki. Nieczulosc gatunku ludzkiego zawsze mnie wprawiala w zdumienie. Nigdy sie do tego nie przyzwyczailam.

Wiec dlaczego ta sprawa nie dawala mi spokoju? Jeszcze raz spojrzalam na duze zdjecia. No dobra. Malpe pocieto. Powazna sprawa. Ale tak samo sie dzieje z mnostwem zwierzat, ktore do nas trafiaja. Jakis dupek pewnie mial radoche, kiedy ja dreczyl i zabijal. Moze to byl jakis student, wkurzony zla ocena.

Zatrzymalam sie przy piatym zdjeciu i wlepilam w nie oczy. Po raz kolejny stezaly mi miesnie brzucha. Przez chwile wpatrywalam sie w zdjecie, a potem siegnelam po telefon.

23

Nie ma nic bardziej pustego, niz szkola po skonczonych lekcjach. Tak wlasnie sobie wyobrazam ewentualne konsekwencje wybuchu bomby neutronowej. Swiatla sie pala. Woda tryska z fontann. Dzwonki dzwonia zgodnie z planem. Monitory komputerow emituja tajemnicza poswiate. Nie ma ludzi. Nie ma nikogo gaszacego pragnienie, spieszacego do klasy i nie slychac stukotu klawiatur. Milczenie katakumb.

Siedzialam na krzesle przed gabinetem Parkera Baileya na Universite du Quebec a Montreal – UQAM. Po wyjsciu z laboratorium cwiczylam juz na sali gimnastycznej, zrobilam zakupy w Provigo i zjadlam cienki makaron z sosem ze slimakow. Byl zupelnie niezly jak na pospieszny posilek. Nawet Birdie byl zachwycony. Teraz jednak nie moglam juz spokojnie usiedziec, j

Powiedziec, ze na wydziale biologii panowala cisza to tak jakby powiedziec, ze kwarki sa male. Wszystkie drzwi na korytarzu byly zamkniete. Przestudiowalam tablice ogloszen, przeczytalam ogloszenia na tablicach dotyczacych studiow podyplomowych, wszystkie komunikaty o planowanych wyjazdach w teren, oferty komputeropisania i korepetycji, ogloszenia zapowiadajace goscinne wyklady. Dwukrotnie.

Po raz tysieczny spojrzalam na zegarek – 9:12 wieczorem. Niech to. Juz powinien tu byc. Konczyl zajecia o dziewiatej. Przynajmniej tak mi powiedziala sekretarka. Wstalam i zaczelam spacerowac. Ci, ktorzy czekaja, musza spacerowac – 9:14, Cholera.

O 9:30 dalam sobie spokoj. Kiedy przerzucilam torebke przez ramie, uslyszalam, ze gdzies otwieraja sie drzwi. Nie widzialam, gdzie. Po chwili zza rogu wylonil sie szybko idacy mezczyzna z ogromnym stosem ksiazek. Caly czas poprawial chwyt, zeby nie spadly ksiazki. Jego sweter wygladal tak, jakby opuscil Irlandie przed glodem ziemniaczanym. Ocenilam wiek mezczyzny na kolo czterdziestki.

Kiedy mnie zauwazyl, zatrzymal sie, ale twarz pozostala nieporuszona. Zaczelam sie przedstawiac i wtedy ze stosu zesliznal sie notatnik. Oboje sie po niego schylilismy. Nie bylo to dobre posuniecie z jego strony. Wiekszosc ksiazek ze stosu powedrowala na podloge, rozsypujac sie na niej jak konfetti w Sylwestra. Przez kilka minut zbieralismy je i ponownie ukladalismy w stos, po czym otworzyl swoj gabinet i polozyl ksiazki na biurku.

– Przepraszam – rzucil po francusku z silnym akcentem. – Ja…

– Nie ma sprawy – odpowiedzialam po angielsku. – Musialam pana wystraszyc.

– Tak. Nie. Powinienem byl przeniesc ksiazki w dwoch rzutach. Czesto mi sie to zdarza. – Po angielsku nie mowil z amerykanskim akcentem.

– To ksiazki o metodologii pracy w laboratorium?

– Tak. Wlasnie mialem zajecia z metodologii etologii.

Byl skapany we wszystkich odcieniach promieni zachodzacego slonca. Mial skore powleczona delikatnym rozem, malinowe policzki, a wlosy koloru waniliowego wafla. Wasy i rzesy byly bursztynowe. Wygladal na czlowieka, ktory sie nie opala, tylko spala.

– Brzmi intrygujaco.

– Chcialbym, zeby oni tak mysleli. Czym moge…

– Jestem Tempe Brennan – zaczelam, siegajac do torebki i wyciagajac wizytowke. – Panska sekretarka powiedziala, ze teraz uda mi sie pana zlapac.

Kiedy czytal wizytowke, wytlumaczylam mu cel swojej wizyty.

– Tak, pamietam. Bylem bardzo niezadowolony, ze stracilem te malpe. Naprawde mnie to wkurzylo. – Nagle zaproponowal: – Moze pani usiadzie?

Nie czekajac na odpowiedz, zaczal zdejmowac rzeczy z zielonego, plastikowego krzesla i ukladac je na stosie na podlodze. Ukradkiem rozejrzalam sie wokol. W porownaniu z jego malutenkim gabinetem, moj wygladal jak poczekalnia dworcowa.

Tam, gdzie nie bylo polek z ksiazkami, wszedzie na scianach wisialy zdjecia zwierzat. Cierniki. Perliczka. Wyjce. Guzce. Nawet mrowkojad. Nie pominieto zadnego poziomu z taksonomii Linneusza. Pomieszczenie przypominalo mi biuro impresaria, w ktorym jak trofea porozwieszano zdjecia slawnych ludzi. Tylko ze na tych zdjeciach nie bylo autografow,

Oboje usiedlismy, on za biurkiem, opierajac nogi na otwartej szufladzie, a ja na dopiero co zwolnionym krzesle dla gosci,

– Tak. Naprawde mnie to wkurzylo – powtorzyl, po czym nagle zmienil temat. – Jest pani antropologiem.

– Mm. Hm.

– Zajmuje sie pani naczelnymi?

– Nie. Kiedys tak, ale ostatnio nie. Wykladam na wydziale antropologii na Uniwersytecie w Charlotte. Zdarza mi sie miec cykl wykladow na temat biologii i zachowania naczelnych, ale tak naprawde juz sie tym nie zajmuje. Mam zbyt duzo pracy z antropologia sadowa i ekspertyzami.

– No tak. – Pomachal wizytowka. – W czym sie pani specjalizowala w naczelnych?

Zastanawialam sie, kto kogo przesluchuje.

– Interesowalam sie osteoporoza, szczegolnie zwiazkiem miedzy zachowaniami spolecznymi a procesem chorobowym. Pracowalismy na zwierzetach, przewaznie rezusach, manipulowalismy grupami zwierzat, tworzylismy sytuacje stresowe, a potem sledzilismy postepujaca degeneracje kosci.

– A czy ktos pracuje w warunkach naturalnych?

– Tylko w grupach zwierzat zamieszkujacych wyspy.

– Mmm? – Bursztynowe brwi uniosly sie z zainteresowaniem.

– Na Cayo Santiago w Puerto Rico. Przez jakis czas mialam zajecia terenowe na wyspie Morgan, lezacej u wybrzezy Poludniowej Karoliny.

– Zajmowala sie pani rezusami?

– Tak. Doktorze Bailey, moze mi pan powiedziec cos o malpie, ktora zniknela z pana wydzialu?

Zignorowal moje niezbyt plynne przejscie.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×