i zamknac brame po skoszeniu trawy za nia? Na pewno.

Dopchnelam silnie brame i przesunelam rygiel tak daleko, jak sie dalo, i odwrocilam sie w strone drzwi.

Wtedy uslyszalam inny dzwiek, cichszy i stlumiony.

Spojrzalam w strone, z ktorej dobiegl, i zobaczylam w swoim zielniku jakis obcy przedmiot. Jak dynia nabita na patyk, wystawal z ziemi. To wiatr poruszajacy ta plastikowa plachta powodowal cichy szelest.

Tknelo mnie przerazajace przeczucie. Nie wiedzac, dlaczego to wiem, czulam, co jest pod plastikowa plachta. Nogi mi sie trzesly, kiedy szlam przez trawe. W koncu szarpnelam plastik.

Widok sprowokowal mdlosci i odwrocilam sie, zeby zwymiotowac. Wytarlam reka usta, a potem rzucilam sie do domu, zatrzasnelam drzwi i zamknelam je, po czym ponownie uruchomilam system alarmowy.

Wyszperalam numer, chwiejnym krokiem podeszlam do telefonu i zmusilam sie, zeby wystukac wlasciwe cyfry. Podniesiono sluchawke przy czwartym sygnale.

– Przyjedz tutaj, prosze. Od razu!

– Brennan? – Zachrypniety. – Co sie k…?

– Natychmiast, Ryan! Juz!

24

Galon herbaty pozniej lezalam zwinieta na bujanym fotelu Birdiego, patrzac tepo na Ryana. Prowadzil juz trzecia rozmowe, tym razem osobista, mowiac komus, ze troche mu to zajmie. Sadzac po tym co mowil, jego rozmowca nie byl zachwycony. Trudno.

Histeria poplaca. Ryan przyjechal w niecale dwadziescia minut. Przeszukal mieszkanie i dziedziniec, po czym zadzwonil do CUM, zeby przyslali radiowoz do obserwacji budynku. Potem Ryan wlozyl worek i jego mrozaca krew w zylach zawartosc do wiekszego worka, zakleil go i polozyl na podlodze w rogu w jadalni. Powiedzial, ze zabierze go do kostnicy. Ekipa miala przyjechac do mnie rano. Bylismy w duzym pokoju, ja siedzialam i saczylam herbate, a Ryan przechadzal sie i mowil.

Nie wiedzialam, co dzialalo na mnie bardziej uspokajajaco: goraca herbata czy Ryan. Prawdopodobnie nie herbata. Tak naprawde, to potrzebowalam alkoholu. Sama dokladnie nie wiedzialam jakiego. Ten pomysl kusil mnie coraz bardziej. Tak naprawde, chcialam sie napic roznych rzeczy. Oproznic butelke do dna. Zapomnij o tym, Brennan. Zakretka jest na miejscu i tak pozostanie.

Popijalam herbate i przygladalam sie Ryanowi. Mial na sobie dzinsy i wyplowiala koszule. Dobry wybor. Odcienie niebieskiego nadawaly jego oczom blask jak w podkolorowywanym starym filmie. Skonczyl rozmawiac przez telefon, ale caly czas nie zwalnial tempa.

– Juz chyba wszystko zalatwilem – powiedzial, rzucajac telefon na kanape i przeciagajac reka po twarzy.

Mial potargane wlosy i wygladal na zmeczonego. Ale przeciez ja tez nie wygladalam jak Claudia Schiffer.

Co teraz? zastanawialam sie.

– Jestem ci wdzieczna, ze przyjechales – powiedzialam. – Przepraszam, ze przereagowalam. – Juz to raz mowilam, ale powtorzylam znowu.

– Nie. Wcale nie przereagowalas.

– Przewaznie nie…

– Nie ma sprawy. Dorwiemy tego swira.

– Moglam po prostu…

Pochylil sie do przodu i oparl lokcie na kolanach. Niebieskie lasery schwytaly moje oczy i nie moglam sie od nich uwolnic. Na jednej rzesie mial kawaleczek bandazu, ktory wygladal jak drobinka pylku przylepiona do slupka.

– Brennan, to nie sa zarty. Gdzies tam jest facet, ktory jest jakims psychicznym mutantem. Jego umysl ma jakas skaze. On jest jak szczury, ktore ryja tunele pod stosami smieci i przemykaja po rurach kanalizacyjnych w tym miescie. To drapieznik. Facet jest pokrecony, a teraz wciagnal ciebie w jakies swoje chore plany. Ale zrobil blad i my go znajdziemy, a potem zgnieciemy. Tak sie postepuje z robactwem.

Zawzietosc, z jaka to powiedzial, zaskoczyla mnie. Nie wiedzialam, jak zareagowac. Zwracanie uwagi na skomplikowane metafory, ktorych uzyl, nie byloby madrym posunieciem.

Moje milczenie wzial za sceptycyzm.

– Mowie powaznie, Brennan. Ten dupek ma papke zamiast mozgu. A to znaczy, ze nie mozesz juz odstawiac swoich wyczynow.

Jego uwaga wzburzyla mnie, a niewiele mi bylo trzeba. Czulam sie bezbronna, niesamodzielna i nienawidzilam siebie za to, wiec na nim wyladowalam swoja frustracje.

– Wyczynow? – rzucilam pogardliwie.

– Cholera, Brennan, nie chodzi mi o dzisiejsza noc.

Oboje wiedzielismy, o co mu chodzilo. Mial racje, co tylko wzmoglo moje poirytowanie i sprawilo, ze stalam sie jeszcze bardziej rozdrazniona. Zamieszalam wystygla juz herbate i siedzialam cicho.

– To zwierze najwyrazniej ciebie obserwowalo – nadawal dalej z uporem mlota pneumatycznego. – Wie, gdzie mieszkasz. Wie, jak sie dostac do srodka…

– Tak naprawde, nie dostal sie do srodka.

– Przeciez pod twoimi cholernymi oknami podrzucil ludzka glowe!

– Wiem! – krzyknelam, tracac nad soba panowanie.

Spojrzalam w kat jadalni.

Lezalo tam znalezisko z ogrodu, ciche i nieruchome, obiekt oczekujacy na przebadanie. Moglby byc czymkolwiek. Pilka do siatkowki. Globusem. Melonem. Okragly przedmiot w blyszczacym, czarnym worku wygladal zupelnie niegroznie w plastiku, w ktorym umiescil go Ryan.

Wpatrywalam sie w worek i przez glowe przebiegaly mi wspomnienia jego przerazajacej zawartosci. Ujrzalam czaszke wznoszaca sie na mizernej, patykowatej szyi. Ujrzalam puste oczodoly i blyskajace rozem usta kontrastujace z bialym szkliwem nielicznych zebow. Wyobrazilam sobie, jak intruz wylamuje klodke i smialo wchodzi na dziedziniec, zeby zostawic swoje mrozace krew w zylach memento.

– Wiem – powtorzylam. – Masz racje. Bede musiala byc ostrozniejsza.

Znowu zamieszalam herbate, szukajac odpowiedzi w fusach.

– Chcesz herbaty?

– Nie, dziekuje. – Wstal. – Sprawdze, czy juz przyjechali.

Zniknal za drzwiami, a ja zrobilam sobie kolejny kubek herbaty. Ciagle jeszcze bylam w kuchni, kiedy wrocil.

– Jeden woz stoi w alejce po drugiej stronie ulicy. Bedzie jeszcze jeden, od tylu. Porozmawiam z nimi, kiedy bede wychodzil. Nikomu nie powinno udac sie niepostrzezenie zblizyc do budynku.

– Dzieki. – Wzielam lyk i oparlam sie na blacie.

Wyciagnal paczke DuMaurierow i uniosl brew w moja strone.

– Jasne.

Nienawidzilam dymu w mieszkaniu. Ale przeciez on na pewno nie chcial tutaj byc. Zycie to zawieranie kompromisow. Pomyslalam, zeby znalezc popielniczke, ale dalam sobie spokoj. W milczeniu palil papierosa, a ja pilam herbate, opierajac sie o blat. Oboje bylismy pograzeni w myslach. Brzeczala lodowka.

– Wiesz, to wcale nie czaszka mnie tak przerazila. Do czaszek jestem przyzwyczajona. Tylko to bylo takie… tak nie na miejscu.

– Rozumiem.

– Wiem, ze to banal, ale czuje, ze drastycznie naruszono moja prywatnosc. Jakby jakis obcy stwor wtargnal na moj teren, poweszyl i poszedl sobie, kiedy juz stracil zainteresowanie.

Z bezradnosci mocno scisnelam kubek – szczerze nienawidzilam tego uczucia. Czulam sie tez glupio. Niewatpliwie Ryan musial juz wielokrotnie wysluchiwac podobnych komentarzy. Nawet jesli tak bylo, to i tak nie mowil nic na ten temat.

– Myslisz, ze to St. Jacques?

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×