potrzeba wody, znajdzie sposob, zeby sie do niej dokopac.

Wreszcie odszukal miejsce, gdzie skalna plyta byla cienka i pokruszona. Grunt lezal tu wyzej, wiec kopac trzeba bylo glebiej, ale najwazniejsze, ze przedostanie sie do niej przez kamien.

Nowe miejsce lezalo w polowie drogi miedzy kuznia a domem. To troche mniej wygodne dla Makepeace'a, ale lepsze dla jego zony Gertie, ktora przeciez ma korzystac z tej samej wody. Alvin zwawo wzial sie do pracy, gdyz zapadal juz wieczor, a postanowil nie odpoczywac, dopoki nie skonczy. Bez wahania podjal decyzje, ze skorzysta ze swojej mocy tak, jak korzystal w domu u ojca. Ani razu nie trafil lopata w kamien; mial wrazenie, ze ziemia zmienila sie w make i sama wyskakuje w gore, nie czekajac, az ja wyniesie. Gdyby teraz zobaczyl go ktos dorosly, pomyslalby, ze sie upil albo dostal szalu, tak szybko kopal. Jednak nie widzial go nikt oprocz Arthura Stuarta. No i zblizala sie noc, Al nie mial latarni, wiec nikt go nawet nie zauwazy. Dzisiaj mogl wykorzystac swoj dar bez obawy, ze ktos go odkryje.

Od strony domu dobiegly jakies krzyki — glosne, ale nie tak wyrazne, by Alvin zrozumial slowa.

— Zla — powiedzial Arthur Stuart. Patrzyl na dom, nieruchomo, jak pies wystawiajacy zwierzyne.

— Slyszysz, co mowia? — spytal Alvin. — Peg Guester zawsze powtarza, ze masz uszy jak pies. Lapiesz wszystko.

Arthur Stuart zamknal oczy.

— Nie masz prawa glodzic tego chlopaka — oswiadczyl.

Alvin zdusil smiech. Nikt tak jak Arthur Stuart nie nasladowal glosu Gertie Smith.

— Jest za duzy, zeby mu spuscic lanie, a musze mu dac nauczke — powiedzial Arthur Stuart.

Tym razem odezwal sie glosem mistrza Smitha.

— A niech mnie… — mruknal Al. Maly Arthur mowil dalej:

— Albo Alvin dostanie ten talerz na kolacje, Makepeasie Smith, albo ty go bedziesz nosil na glowie. Sprobuj tylko, stara wiedzmo, to lapska ci polamie.

Alvin nie mogl sie powstrzymac i wybuchnal smiechem.

— Niech cie licho, Arthurze Stuarcie! — zawolal. — Przeciez z ciebie istny drozd przedrzezniacz!

Chlopiec spojrzal na Alvina i usmiech przemknal mu po twarzy. Z domu dolecial glos tluczonych naczyn. Arthur Stuart zasmial sie i zaczal biegac w kolko.

— Stlukla talerz, stlukla talerz, stlukla talerz! — wolal.

— Niesamowity jestes — stwierdzil Alvin. — Ale powiedz, Arthurze, tak naprawde to chyba nie rozumiesz, co mowisz? To znaczy, powtarzasz tylko, co slyszysz, tak?

— Stlukla mu talerz na glowie! — Arthur zaniosl sie smiechem i upadl na trawe.

Alvin rowniez sie zasmial, ale nie odrywal wzroku od malca. Jest w nim cos wiecej, niz widac na pierwszy rzut oka. Albo jest calkiem zwariowany.

Z przeciwnej strony rozlegl sie inny kobiecy glos, glosne wolanie nioslo sie w wilgotnym, mrocznym powietrzu.

— Arthur! Arthurze Stuarcie! Arthur usiadl natychmiast.

— Mama — powiedzial.

— Zgadza sie, to Peg Guester — potwierdzil Alvin.

— Ide do lozka — wyjasnil Arthur.

— Uwazaj tylko, zeby najpierw nie urzadzila ci kapieli. Troche sie pobrudziles.

Arthur wstal i pobiegl przez lake ku sciezce od zrodlanej szopy do zajazdu, gdzie mieszkal. Alvin obserwowal go, poki nie zniknal. Chlopiec machal w biegu rekami, jakby lecial. Jakis ptak, pewnie sowa, frunela obok niego od srodka laki, szybujac ponad ziemia, jakby chciala dotrzymac mu towarzystwa. Dopiero kiedy Arthur skryl sie za zrodlana szopa, Alvin wrocil do pracy.

Po kilku minutach zapadla calkowita ciemnosc, a wkrotce potem nadeszla absolutna cisza nocy. Nawet psy ucichly w miasteczku. Minie jeszcze kilka godzin, zanim wzejdzie ksiezyc. Alvin nie przerywal pracy. Nie musial patrzec; wyczuwal sciany studni, ziemie pod nogami… I nie bylo to widzenie czerwonego czlowieka, dar odbierania piesni lasu. Korzystal z wlasnego daru, ktory pomagal mu znalezc droge w glab.

Wiedzial, ze tym razem trafi na skale dwa razy glebiej niz poprzednio. Ale kiedy lopata zaczela wybierac kamienie, nie bylo pod nia gladkiej plyty, jak w miejscu wskazanym przez Hanka Dowsera. Kamienie kruszyly sie latwo i pekaly. Al, ze swym talentem, nie musial ich prawie podwazac. Wyskakiwaly lekko i wyrzucal je na zewnatrz jak bryly ziemi.

Gdy jednak przebil sie przez warstwe skaly, natrafil na rozmokly grunt. Gdyby Al byl kims innym, musialby przerwac prace i poszukac pomocy, zeby wybrac mul. Ale dla Alvina sprawa okazala sie prosta. Wzmocnil ziemie wokol scian wykopu, zeby woda nie saczyla sie do srodka za szybko. Odrzucil lopate i czerpakiem nabieral bloto. Nie potrzebowal nikogo do wyciagania go na gore. Machal tylko mocno i kolejne porcje mulu zbijaly sie w grudy i ladowaly rowniutko obok studni — jakby wyrzucal z nory kroliki.

Alvin byl tu panem, to pewne. W swojej dziurze w ziemi czynil cuda. Powiedziales, ze nie dostane jesc ani pic, dopoki nie wykopie studni. Myslales, ze bede zebral o kubek wody, blagal, zeby sie moc polozyc spac. Nic z tego. Dostaniesz swoja studnie ze scianami tak solidnymi, ze ludzie beda z niej ciagnac wode jeszcze dlugo po tym, jak twoj dom i kuznia rozpadna sie w proch.

Ale nawet czujac slodki smak zwyciestwa, Alvin widzial, ze Niszczyciel zblizyl sie do niego bardziej niz kiedykolwiek. Migotal i tanczyl juz nie tylko na brzegach pola widzenia. Widzial go wprost przed soba, w ciemnosci wyrazniej jeszcze niz w blasku dnia, poniewaz nic rzeczywistego nie odwracalo jego uwagi.

Bylo to tak przerazajace i niespodziewane jak dzieciece koszmary. Przez chwile Alvin stal w wykopie znieruchomialy ze strachu, a woda saczyla sie od dolu i zmieniala w bloto ziemie pod nogami. Geste bloto, glebokie na sto stop. Tonal w nim, a sciany studni takze tracily twardosc. Zwala sie i zasypia go. Utonie, zachlystujac sie mulem. Czul jego zimny, wilgotny dotyk na udach, w kroczu; zacisnal piesci, a mul przelewal sie miedzy palcami, jak ta nicosc w koszmarnych snach…

Wtedy odzyskal spokoj, opanowal sie. Owszem, do pasa zapadl sie w bloto. Kazdy inny chlopiec w tej sytuacji zaczalby sie wyrywac i pograzyl jeszcze glebiej, zatonal bez sladu. Ale to byl Alvin, nie jakis zwykly chlopak. Nic mu nie grozilo, poki nie da sie porazic strachowi jak male dziecko, ktoremu przysnilo sie cos zlego. Alvin utwardzil mul pod nogami tak, zeby utrzymal jego ciezar. Potem tej twardej platformie kazal wzniesc sie wyzej, az stanal na mokrym, sliskim dnie studni.

Latwe jak przetracic grzbiet szczurowi. Jesli Niszczyciela nie stac na nic wiecej, to od razu moze sie pakowac. Alvin potrafi mu dorownac, jak dorowna Makepeace'owi Smithowi i Hankowi Dowserowi. Zaczerpnal blota, uniosl w gore, wyrzucil na zewnatrz, schylil sie, zeby nabrac znowu…

Dotarl juz chyba dostatecznie gleboko, dobre szesc stop ponizej skalnej plyty. Gdyby nie wzmocnil scian, woda zakrylaby go juz razem z glowa. Alvin chwycil line z wezlami, ktora umocowal na powierzchni, i z jej pomoca wspial sie po scianie na gore.

Ksiezyc juz wschodzil, ale wykop byl tak gleboki, ze dopiero w srodku nocy promienie siegna dna. Nie szkodzi. Alvin wrzucil do dziury taczke kamieni, ktore wykopal ledwie przed godzina. A potem zsunal sie za nimi.

Wykorzystywal swoj talent przy obrobce kamieni odkad byl malym chlopcem. I nigdy jeszcze nie dzialal sprawniej niz dzisiejszej nocy. Golymi rekami formowal kamienie jak gline, przerabial na gladkie, prostokatne bloki, ktore ukladal na scianach studni od dna w gore, dopasowywal starannie, zeby nie ustapily pod naciskiem ziemi i wody. Ziemia sie nie przecisnie, a woda bez trudu bedzie sie saczyc szczelinami i studnia prawie od samego poczatku bedzie czysta.

Oczywiscie, kamienie z wykopu nie wystarczaly. Alvin trzy razy wyprawial sie nad strumien, by zaladowac taczki wygladzonymi przez wode otoczakami. Przy pracy wykorzystywal swoj dar, byla juz jednak pozna noc i ogarnialo go zmeczenie. Postanowil je zignorowac. Czy nie nauczyl sie od Czerwonych, ze mozna biec bardzo dlugo, chociaz zmeczenie powinno juz czlowieka zwyciezyc? Chlopiec, ktory za Ta-Kumsawem bez odpoczynku przebiegl droge z Detroit do Osmiosciennego Kopca, nie przestraszy sie jednej nocy kopania studni, nie bedzie zwazal na pragnienie, obolaly grzbiet, uda i ramiona, otarte lokcie i kolana.

I wreszcie, wreszcie studnia byla gotowa. Ksiezyc minal zenit, Alvin czul w ustach smak konskiej derki, ale skonczyl. Wydostal sie na powierzchnie, zapierajac nogami o kamienne sciany, ktore wlasnie zbudowal. A wspinajac sie rozluznil, odpieczetowal ziemie wokol studni. Woda, teraz okielznana, saczyla sie halasliwie do szerokiej, kamiennej misy, ktora dla niej przeznaczyl.

A jednak Alvin wciaz nie wracal do domu, nie pobiegl nawet nad strumyk, zeby ugasic pragnienie. Pierwszy

Вы читаете Uczen Alvin
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату