lyk wody wypije z tej studni, dokladnie tak, jak powiedzial Makepeace Smith. Zostanie tu i poczeka, az woda siegnie normalnego poziomu, potem oczysci ja, nabierze pelne wiadro i zaniesie do domu. Na oczach mistrza wypije z niego kubek. A pozniej wyprowadzi Makepeace'a Smitha na dwor i pokaze studnie w miejscu wskazanym przez Hanka Dowsera — te, za ktora oberwal. I te druga, w ktorej wiadro zachlupocze, nie zastuka.
Stal na brzegu studni i wyobrazal sobie, jak Makepeace Smith bedzie sie wsciekal i przeklinal. A potem usiadl, zeby dac stopom odpoczac. Widzial przed soba twarz Hanka Dowsera, kiedy zobaczy, czego Al dokonal. Polozyl sie, zeby ulzyc obolalym plecom, i tylko na chwilke zamknal oczy, zeby nie widziec migotliwych cieni zniszczenia, ktore przesladowaly go na skraju pola widzenia.
ROZDZIAL 8 — NISZCZYCIEL
Pani Modesty poruszyla sie. Zmienil sie rytm jej oddechu. Potem usiadla nagle na poslaniu. I natychmiast w mroku pokoju rozejrzala sie za Peggy.
— Tu jestem — szepnela Peggy.
— Co sie stalo, kochanie? Czyzbys wcale nie spala?
— Nie smiem zasnac.
Pani Modesty wyszla do niej na taras. Bryza od poludniowego zachodu wydymala adamaszkowe zaslony. Ksiezyc flirtowal na niebie z chmurami, a miasto Dekane w dole bylo zmienna mozaika dachow.
— Widzisz go? — spytala pani Modesty.
— Nie jego — wyjasnila Peggy. — Widze jego plomien serca. Widze przez jego oczy to, na co on patrzy. Ale jego samego nie. Jego nie widze.
— Biedactwo… Zebys w tak piekna moc musiala opuscic bal u gubernatora i czuwac z daleka nad tym dzieckiem, ktoremu grozi straszne niebezpieczenstwo…
W taki sposob pani Modesty, nie pytajac wprost, pytala jednak, co to za niebezpieczenstwo. A Peggy mogla odpowiedziec lub nie, nie urazajac jej.
— Chcialabym umiec to wytlumaczyc — rzekla Peggy. — To jego wrog, ten, ktory nie ma twarzy…
Pani Modesty zadrzala.
— Nie ma twarzy? To potworne.
— Och, ma twarz dla innych. Byl kiedys taki pastor, ktory uwazal sie za uczonego. Widzial Niszczyciela, ale nie potrafil zobaczyc go takim, jakim jest rzeczywiscie. Nie tak jak Alvin. Pastor wyobrazil go sobie w ludzkiej postaci, dal mu imie… nazywal go Przybyszem i wierzyl, ze to aniol.
— Aniol!
— Mysle, ze kiedy ktos z nas spotyka Niszczyciela, nie potrafi go pojac. Nasze umysly sa na to zbyt slabe. Widzimy tylko postac, ktora symbolizuje naga, niszczaca moc, straszliwa i nieodparta sile. Ci, ktorzy kochaja taka moc, dostrzegaja w Niszczycielu piekno. Inni, ktorzy jej nienawidza i sie jej lekaja, widza w nim to, co najgorsze w swiecie.
— A co widzi twoj Alvin?
— Nie moglam sama tego zobaczyc, tak jest subtelne. Nawet przez oczy Alvina nic bym nie zauwazyla, gdyby on nie zauwazyl. Zrozumialam, ze cos widzi, i dopiero wtedy pojelam, co to jest. Wyobrazcie sobie to uczucie… zdaje sie wam, ze dostrzegacie katem oka jakis ruch, odwracacie sie, a tam niczego nie ma.
— Jak gdyby ktos skradal sie do ciebie — domyslila sie pani Modesty.
— Tak, wlasnie tak.
— I teraz skrada sie do Alvina?
— Biedny chlopak. Nie zdaje sobie sprawy, ze go przywoluje. Wygrzebal w swoim sercu gleboka czarna jame. Wlasnie takie miejsce, gdzie moze wplynac Niszczyciel.
Pani Modesty westchnela.
— Niestety, moje dziecko, takie sprawy mnie przerastaja. Nigdy nie mialam zadnego daru. Ledwie rozumiem to, co robisz.
— Wy? Zadnego daru? — Peggy byla zdumiona.
— Wiem… Malo kto sie do tego przyznaje, ale z pewnoscia nie ja jedna…
— Zle mnie zrozumieliscie, pani Modesty — odpowiedziala Peggy. — Zdziwilam sie nie dlatego, ze nie macie zadnego daru, ale ze myslicie, ze nie macie. Poniewaz macie, oczywiscie.
— Alez kochanie, naprawde mi na tym nie zalezy…
— Macie dar patrzenia na potencjalne piekno, jakby ono juz istnialo. A patrzac, sprawiacie, ze ono sie staje.
— Coz za sliczna idea — westchnela pani Modesty.
— Czy watpicie w moje slowa?
— Nie watpie, ze wierzysz w to, co mowisz.
Nie warto bylo sie spierac. Pani Modesty bala sie uwierzyc. Zreszta, to malo wazne. Wazny jest Alvin, ktory konczy wlasnie druga studnie. Raz juz sie uratowal i myslal, ze niebezpieczenstwo minelo. A teraz usiadl na krawedzi wykopu, zeby chwile odpoczac. Teraz sie polozyl. Czy nie widzi, ze Niszczyciel sie zbliza? Czy nie pojmuje, ze ta sennosc otwiera Niszczycielowi droge do jego serca?
— Nie! — szepnela Peggy. — Nie spij.
— Rozumiem — stwierdzila pani Modesty. — Mowisz do niego. Czy moze cie uslyszec?
— Nigdy. Ani slowa.
— Wiec co mozesz zrobic?
— Nic. Nic mi nie przychodzi do glowy.
— Opowiadalas mi, ze uzywalas jego czepka…
— To czesc jego mocy i z niej korzystalam. Ale nawet jego dar nie zdola odegnac tego, co przyszlo na jego wezwanie. Zreszta, i tak nie potrafilabym odepchnac samego Niszczyciela, chocbym nawet miala caly jard tego czepka, nie tylko strzepek.
Peggy w rozpaczy obserwowala, jak Alvin zamyka oczy.
— Spi.
— Czy Alvin zginie, jesli Niszczyciel zwyciezy?
— Nie wiem. Mozliwe. Moze zniknie, pozarty przez nicosc. A moze Niszczyciel nim zawladnie.
— Nie widzisz przyszlosci, zagwio?
— Wszystkie sciezki prowadza w ciemnosc i zadna sie nie wynurza.
— A wiec to koniec — wyszeptala pani Modesty.
Peggy poczula chlod na policzku. Ach, oczywiscie: to jej wlasne lzy schna w chlodnym wietrze.
— Ale gdyby Alvin nie spal, moglby odeprzec tego niewidzialnego wroga? — spytala pani Modesty. — Wybacz, ze mecze cie pytaniami, ale gdybym wiedziala, o co chodzi, moglabym moze pomoc.
— Nie. To ponad nasze sily. Mozemy sie tylko przygladac.
Ale choc Peggy odrzucila sugestie pani Modesty, jej umysl bezwiednie szukal sposobow jej wykorzystania. Trzeba go obudzic. Nie musze walczyc z Niszczycielem. Wystarczy, ze obudze Alvina, a on sam stoczy walke. I choc jest zmeczony i slaby, z pewnoscia bedzie umial zwyciezyc.
Peggy odwrocila sie szybko i pobiegla do pokoju. Przeszukala gorna szuflade i znalazla rzezbione pudelko z czepkiem.
— Mam wyjsc? — Pani Modesty przyszla za nia.
— Zostancie ze mna. Prosze. Dla towarzystwa. Dla pocieszenia, jesli zawiode.
— Nie zawiedziesz. I on nie zawiedzie, jesli jest takim czlowiekiem, o jakim mi opowiadalas.
Peggy prawie jej nie slyszala. Usiadla na brzegu lozka i wpatrujac sie w plomien serca Alvina szukala jakiegos sposobu, zeby go przebudzic. Zwykle nawet gdy spal, umiala korzystac z jego zmyslow, slyszala to, co on przez sen slyszal, widzial i pamietal. Ale teraz, kiedy saczyl sie wen Niszczyciel, te zmysly gasly. Nie mogla im ufac. Rozpaczliwie usilowala znalezc inne wyjscie. Jakis halas? Skorzystala z resztki tego, co pozostalo Alvinowi ze swiadomosci okolicy… Trafila na drzewo, roztarla skrawek czepka i sprobowala — widziala, jak robi to Alvin — wyobrazic sobie, ze peka konar. Wszystko dzialo sie straszliwie wolno — Alvin radzil sobie tak szybko! — ale w koncu galaz upadla. Za pozno. Ledwie cos uslyszal. Niszczyciel unicestwil tyle powietrza wokol niego, ze drzenie