dzwieku nie zdolalo sie przebic. Moze Alvin cos zauwazyl, moze zblizyl sie odrobine do swiadomosci. A moze nie.
Jak moge go obudzic, skoro jest taki niewrazliwy? Juz raz trzymalam ten czepek, gdy kalenica spadala prosto na niego; wypalilam w niej dziure wielkosci dziecka i nawet wlos mu z glowy nie spadl. Raz mlynski kamien przewracal mu sie na noge; rozbilam go na polowy. Raz jego wlasny ojciec stal na poddaszu z widlami w reku i opetany szalenstwem Niszczyciela chcial zamordowac swego najukochanszego syna; sprowadzilam wtedy Bajarza, odciagnelam ojca od strasznego zamiaru i odepchnelam Niszczyciela.
Jak? Jak przybycie Bajarza odpedzilo Niszczyciela? Poniewaz Bajarz zobaczylby straszna bestie i krzyknalby. Dlatego Niszczyciel odszedl przed jego pojawieniem. Bajarza nie ma w okolicy, ale z pewnoscia jest tam ktos, kogo moge obudzic i sprowadzic na miejsce. Ktos pelen milosci i dobra, przed kim Niszczyciel bedzie musial uciec.
Przerazona wycofala sie od Alvinowego plomienia serca, choc czern Niszczyciela grozila, ze go pochlonie. I wsrod nocy zaczela szukac innego plomienia. Kogos, kogo moglaby obudzic i sprowadzic na czas. Ale nawet wtedy wyczuwala w plomieniu Alvina pewne rozjasnienie, sugestie swiatla wsrod cieni… Juz nie te absolutna nicosc, ktora ogladala wczesniej tam, gdzie powinna widziec jego przyszlosc. Jezeli Alvin mial jakas szanse, to tylko dzieki jej poszukiwaniom. Lecz gdyby nawet kogos znalazla, nie wiedziala, jak go obudzic… To nic. Znajdzie sposob. Inaczej Krysztalowe Miasto zginie w powodzi wywolanej glupim, dziecinnym gniewem Alvina.
ROZDZIAL 9 — DROZD
Alvin przebudzil sie po kilku godzinach, gdy ksiezyc wisial nisko nad zachodnim niebem, a na wschodzie jasnialy pierwsze promienie switu. Nie mial zamiaru zasypiac. Ale przeciez byl zmeczony, zakonczyl prace… Jak mogl liczyc na to, ze po prostu zamknie oczy i nie usnie chocby na chwile. Czas, zeby nabrac wiadro wody i zaniesc je do domu.
Tylko czy teraz mial oczy otwarte? Widzial niebo, jasnoszare po lewej stronie i jasnoszare po prawej. Gdzie sie podzialy drzewa? Czy nie powinny kolysac sie lagodnie w porannym wietrze, na skraju pola widzenia? Zreszta wiatru tez nie bylo. Jesli nie liczyc widoku w oczach i dotyku na skorze, prawie nic nie odczuwal. Nie slyszal zielonej muzyki zyjacego lasu. Ucichla; zadnego szmeru owadow w trawie, zadnego bijacego serca jelenia o swicie. Ani ptakow na galeziach, czekajacych az cieplo slonca rozbudzi owady.
Martwe wszystko. Unicestwione. Las zniknal.
Alvin otworzyl oczy.
Czyzby nie otwieral ich wczesniej?
Alvin otworzyl oczy znowu, ale wciaz nic nie widzial. Nie zamykajac, otworzyl je raz jeszcze. I za kazdym razem niebo wydawalo sie ciemniejsze. Nie, nie ciemniejsze, po prostu bardziej odlegle, sunace w gore, jakby spadal w otchlan tak gleboka, ze nawet niebo ginelo.
Alvin krzyknal z przerazenia. Otworzyl otwarte juz oczy i zobaczyl:
Migotanie Niszczyciela w powietrzu, oblewajace go ze wszystkich stron, wciskajace sie w nozdrza, miedzy palce, do uszu.
Nic nie czul, calkiem nic, ale wiedzial, czego nie ma: zewnetrznych warstw skory, miejsc, ktorych dotknal Niszczyciel. Cale cialo Alvina rozpadalo sie; malenkie fragmenty umieraly, schly, zluszczaly sie.
— Nie! — otworzyl usta w krzyku.
Ale nie wydal z siebie glosu. Tylko Niszczyciel wdarl mu sie do ust, w pluca. Nie mogl dosc mocno zagryzc zebow, dosc mocno zacisnac warg, by powstrzymac tego sliskiego wroga, obronic sie przed nim.
Probowal sie uleczyc jak wtedy, kiedy mlynski kamien zlamal mu noge. Ale dzialo sie jak w tej historii, ktora opowiedzial Bajarz: nie mogl budowac tak predko, jak predko rujnowal Niszczyciel. Na kazde uzdrowione miejsce przypadaly tysiace umarlych i straconych. Mial umrzec, juz byl na wpol martwy. I to nie bedzie zwykla smierc, strata ciala i przeistoczenie sie w ducha. Niszczyciel chcial pozrec jego cialo i dusze, miesnie i umysl.
Plusk. Rozleglo sie plusniecie. Wspanialszego nie slyszal w zyciu. I wspaniale bylo to, ze w ogole slyszal. A wiec istnieje cos poza otaczajacym go i wypelniajacym Niszczycielem.
Alvin slyszal, jak odglos odbija sie echem i rozbrzmiewa w jego pamieci. Mogl go pochwycic. I trzymajac sie tej odrobiny realnego swiata, otworzyl oczy.
Tym razem otworzyl naprawde, wiedzial o tym, bo znow zobaczyl niebo w obramowaniu drzew. A Gertie Smith, zona jego mistrza, stala obok z wiadrem w reku.
— To pewnie pierwsza woda z tej studni — oswiadczyla.
Alvin otworzyl usta i wciagnal do pluc chlodne, wilgotne powietrze.
— Chyba tak — wyszeptal.
— Nigdy bym nie pomyslala, ze dasz rade wykopac studnie i oblozyc jak nalezy kamieniami. A wszystko to w ciagu jednej nocy — stwierdzila. — Kiedy robilam sniadanie, ten mieszaniec, Arthur Stuart, przyszedl do mnie do kuchni. Powiedzial, ze studnia juz gotowa. Musialam to zobaczyc.
— Wczesnie wstaje — zauwazyl Alvin.
— A ty pozno sie kladziesz. Gdybym byla takim chlopem jak ty, Al, terminator czy nie, spuscilabym swojemu staremu solidne baty.
— Zrobilem tylko to, co mi kazal.
— Tego jestem pewna. I jeszcze tego, ze kazal ci odkopac ten krag skaly przy kuzni. Zgadlam? — zasmiala sie z satysfakcja. — Bedzie mial nauczke, stary duren. Tak liczyl na tego rozdzkarza, a tu jego wlasny uczen lepiej sie zna na rozdzkarstwie niz tamten oszust.
Alvin teraz dopiero sobie uswiadomil: ten dol, wykopany w gniewie, jest jak szyld gloszacy wszystkim, ze ma talent nie tylko do podkuwania koni.
— Prosze, psze pani… — zaczal.
— No, co?
— Moj dar to nie rozdzkarstwo. I jesli zaczniecie o tym opowiadac, nie dadza mi juz spokoju.
Przygladala mu sie spokojnie i chlodno.
— Skoro nie masz talentu do rozdzki, powiedz mi, skad sie wziela czysta woda w tej studni?
Alvin przemyslal klamstwo.
— Kijek rozdzkarza tutaj tez uderzyl o ziemie. Widzialem to. I kiedy w pierwszym wykopie trafilem na skale, sprobowalem tu.
Gertie byla z natury podejrzliwa.
— A gdyby Jezus tu stal i osadzal twoja dusze niesmiertelna wedlug tego, czy powiesz prawde, czy sklamiesz, powiedzialbys to samo?
— Psze pani, gdyby byl tu Jezus, to raczej prosilbym o odpuszczenie moich grzechow, niz myslal o jakiejs studni.
Zasmiala sie i klepnela go lekko w ramie.
— Podoba mi sie twoja historyjka o rozdzkarzu. Tak akurat przypadkiem przygladales sie Hankowi Dowserowi. A to dobre. Powtorze ja wszystkim, badz pewien.
— Dziekuje pani.
— Masz. Napij sie. Zasluzyles na pierwszy lyk z pierwszego wiadra z nowej studni.
Al wiedzial, ze zwyczaj oddaje pierwszy lyk wlascicielowi. Jednak kobieta sama mu zaproponowala, a on byl tak wysuszony, ze nie potrafilby splunac, chocby mu placili. Dlatego uniosl wiadro do ust i pil, zalewajac woda koszule.
— Zaloze sie, ze jestes tez glodny — powiedziala.
— Chyba bardziej zmeczony, niz glodny.
— To wracaj do domu i kladz sie.
Wiedzial, ze powinien, ale wciaz widzial w poblizu Niszczyciela. I bal sie zasnac.
— Dziekuje pani bardzo, ale wolalbym sie przejsc.
— Jak chcesz. — Zawrocila do domu.
Poranny wiatr ochlodzil go i wysuszyl koszule zalana woda. Czyzby atak Niszczyciela byl tylko snem? Alvin tak nie sadzil. Przebudzil sie i to wszystko dzialo sie naprawde. Zostalby unicestwiony, gdyby nie przyszla Gertie