Mozna to poznac po tym, jak zawsze nosi te glupia srebrna gwiazde na wierzchu, na marynarce. Jeszcze ktos by zapomnial, ze rozmawia z czlowiekiem, ktory trzyma klucze do miejskiego wiezienia. Jakby w Hatrack River potrzebne bylo wiezienie!
Potem z powozu wysiadl Whitley Physicker i Peg od razu wiedziala, po co tu przyjechali. Rada szkolna podjela decyzje i ci dwaj zjawili sie, zeby ja przekabacic i zeby publicznie nie robila juz halasu w tej sprawie. Peg rzucila materac na okno — rzucila tak mocno, ze niewiele braklo, a wypadlby na podworze. Zlapala go za rog i wciagnela z powrotem, ulozyla jak nalezy; niech sie dobrze wywietrzy. Potem zbiegla po schodach. Nie jest jeszcze taka stara, zeby biegiem nie dac rady schodom. Przynajmniej na dol.
Rozejrzala sie za Arthurem Stuartem, ale oczywiscie nie bylo go w domu. Urosl juz i mogl pomagac w gospodarstwie, co zreszta czynil bez gadania, ale zawsze potem gdzies znikal. Czasem biegl do miasta, kiedy indziej krecil sie przy tym chlopaku od kowala, Alvinie. „Po co tam chodzisz, synku?” spytala go kiedys Peg. „Po co zawracasz glowe uczniowi Alvinowi?” Arthur tylko wyszczerzyl zeby, wysunal rece jak zapasnik gotow do walki i odpowiedzial: „Musze sie nauczyc, jak przewrocic kogos dwa razy wiekszego ode mnie”. Zabawne, powiedzial to dokladnie glosem Alvina, zupelnie jak Alvin — zartobliwie, tak ze czlowiek wiedzial, ze nie jest do konca powazny. Arthur mial taki talent: nasladowal innych, jakby ich poznal az do glebi. Czasem zastanawiala sie nawet, czy nie ma odrobiny daru zagwi, jak zbiegla corka, mala Peggy. Ale nie, Arthur chyba nie calkiem rozumial, co wlasciwie robi. Po prostu umial nasladowac. Ale byl bystry. Stara Peg wiedziala, ze zasluguje na pojscie do szkoly. Prawdopodobnie bardziej niz kazde inne dziecko w Hatrack River.
Zastukali. Peg stala nieruchomo przy frontowych drzwiach, lekko zdyszana po biegu. Czekala z otwarciem, choc widziala juz ich cienie przez koronkowa firanke. Przestepowali z nogi na noge, jakby sie denerwowali. I bardzo dobrze. Niech sie poca.
To do nich podobne, do tych z rady szkolnej, zeby wyslac tu akurat Whitleya Physickera. Peg Guester rozzloscila sie. Przeciez to on szesc lat temu zabral ze soba mala Peggy, a potem zawiadomil Peg, ze corka wyjechala. Dekane, tyle tylko powiedzial. Do jakichs ludzi, ktorych chyba znala. A potem Horacy raz po raz czytal list i powtarzal: Jesli zagiew nie widzi w przyszlosci zadnych niebezpieczenstw, to zadne z nas nie mogloby lepiej o nia zadbac”. Gdyby Arthur Stuart jej nie potrzebowal, Peg tez spakowalaby rzeczy i wyjechala. Zwyczajnie wyjechala, i ciekawe, czyby im sie to spodobalo. Zabrac jej corke i przekonywac, ze to dla jej dobra! Jak mozna wmawiac matce cos podobnego. Ciekawe, co by zrobili, gdybym to ja uciekla. Gdyby nie musiala sie opiekowac Arthurem, zniknelaby tak predko, ze wlasny cien by przyciela drzwiami.
A teraz wysylaja Whitleya Physickera, zeby jeszcze raz zrobil jej to samo i zeby martwila sie o nastepne dziecko, tak jak wtedy. A nawet gorzej, bo przeciez mala Peggy naprawde potrafi zatroszczyc sie o siebie, a Arthur Stuart nie potrafi. Ma dopiero szesc lat i zadnej przyszlosci, jesli Peg nie wywalczy jej zebami i pazurami.
Zapukali jeszcze raz. Otworzyla drzwi. Za progiem stal Whitley Physicker z mina uprzejma i godna, a za nim Pauley Wiseman z mina wazna i godna. Jak dwa maszty na tym samym okrecie z nadetymi zaglami. Zarozumiali i napuszeni. Chca mi tlumaczyc, co sie nalezy, tak? Zobaczymy.
— Pani Guester — zaczal Whitley Physicker.
Zdjal kapelusz, jak prawdziwy dzentelmen. Dlatego wlasnie w Hatrack River ostatnio zle sie dzieje, pomyslala Peg. Za wielu tu uwaza sie za dzentelmenow i damy. Zapomnieli, ze to Hio? Caly elegancki swiat mieszka w Koloniach Korony obok Jego Wysokosci, tego drugiego Arthura Stuarta. Dlugowlosy bialy krol, calkiem inny niz jej krotko ostrzyzony czarny chlopak. A kto w Hio uwaza sie za dzentelmena, oszukuje siebie i innych, takich samych durniow jak on.
— Pewnie chcecie wejsc — mruknela.
— Mialem nadzieje, ze nas zaprosicie — odparl Physicker. — Przychodzimy w imieniu rady szkolnej.
— Mozecie odmowic mi na ganku tak samo dobrze jak w moim domu.
— Chwileczke — wtracil szeryf Pauley.
Nie byl przyzwyczajony do tego, ze ktos kaze mu czekac przed drzwiami.
— Nie przyszlismy wam odmawiac, pani Guester — zapewnil doktor.
Peg nie uwierzyla mu ani na moment.
— Chcecie powiedziec, ze ta zarozumiala banda hipokrytow w eleganckich koszulach wpusci czarne dziecko do nowej szkoly?
Szeryf Pauley wybuchnal jak wiadro prochu.
— Jesli z gory znacie odpowiedz, Peg Guester, to po co w ogole pytacie?
— Bo chce, zeby wszyscy zapamietali, jak to w glebi serca nienawidzicie Czarnych i popieracie niewolnictwo! I kiedy pewnego dnia zwycieza Mancypacjonisci, a Czarni wszedzie dostana te same prawa, bedziecie swoja hanbe obnosic publicznie, jak na to zaslugujecie.
Peg krzyczala tak glosno, ze nie uslyszala z tylu krokow meza.
— Margaret — odezwal sie Horacy Guester. — Zapraszamy tu kazdego, kto stanie na naszym progu.
— To sam ich zapros — burknela.
Odwrocila sie plecami do Physickera i Pauleya, po czym ruszyla do kuchni.
— Ja umywam rece! — zawolala jeszcze przez ramie.
Ledwie znalazla sie w kuchni, przypomniala sobie, ze dzisiaj nie zaczela jeszcze gotowac. Sprzatala przeciez pokoje na gorze. I gdy przez chwile stala zdezorientowana, uswiadomila sobie nagle, ze to Poncjusz Pilat po raz pierwszy umyl rece. Wlasnymi slowami przyznala, ze nie postepuje slusznie. Bog nie zechce spojrzec laskawie na czlowieka, ktory powtarza slowa kogos, kto zabil Pana Jezusa, jak ten Pilat.
Zawrocila do izby goscinnej i usiadla przy kominku. Teraz, w sierpniu, kiedy ogien sie nie palil, bylo tu dosc chlodno. Nie to, co palenisko w kuchni, w letnie dni gorace jak diabelski wychodek. Dlaczego niby ma sie zalewac potem, kiedy ci dwaj w najchlodniejszym miejscu w calym domu beda decydowac o losie Arthura Stuarta?
Maz i obaj goscie spojrzeli na nia, ale nie powiedzieli ani slowa o tym, ze najpierw wybiega wsciekla, a potem wsciekla przybiega z powrotem. Peg wiedziala, co gadaja ludzie: ze lepiej chwytac traby powietrzne, niz stanac na drodze starej Peg Guester. Ale nie szkodzi, niech taki Whitley Physicker i Pauley Wiseman troche sie poboja.
Odczekali sekunde czy dwie, az usiadzie wygodnie, po czym wrocili do rozmowy.
— Jak juz mowilem, Horacy, powaznie rozwazylismy wasza propozycje — rzekl Physicker. — Bardzo by nam odpowiadalo, aby nauczycielka zamieszkala w tym zajezdzie, zamiast blakac sie tu i tam, jak to zwykle bywa. Ale nie chcemy was prosic, zebyscie przyjeli ja za darmo. Zapisalo sie dosc uczniow i dosc splywa pieniedzy z podatkow. Mozemy ofiarowac wam za te usluge skromne stypendium.
— Ile pieniedzy warte jest takie sto pendium? — spytal Horacy.
— Szczegoly pozostaja jeszcze do omowienia, ale wspomniano o dwudziestu dolarach rocznie.
— Hmm… Niezbyt wiele, jesli sadzicie, ze ma mi to zwrocic koszty…
— Wrecz przeciwnie. Wiemy, ze placimy o wiele za malo. Ale ze proponowaliscie goscine za darmo, to znaczna poprawa.
Horacy juz mial sie zgodzic, ale Peg nie mogla wytrzymac tej przewrotnosci.
— Sami wiecie, doktorze Physicker, co to takiego. Na pewno nie poprawa. Nie chcielismy goscic tu za darmo nauczycielki. Chcielismy za darmo goscic nauczycielke Arthura Stuarta. A jezeli sie wam wydaje, ze dwadziescia dolarow mnie przekona, to lepiej wracajcie do siebie i wymyslcie cos lepszego.
Physicker zrobil zbolala mine.
— Spokojnie, pani Guester. Prosze sie nie denerwowac. W radzie szkolnej nie znalazl sie ani jeden czlowiek, ktory osobiscie mialby cos przeciwko przyjeciu Arthura Stuarta.
Kiedy Physicker to powiedzial, Peg spojrzala surowo na Pauleya Wisemana. Oczywiscie, zaczal sie wiercic na stolku, jakby zaswedzialo go nagle w miejscu, gdzie dzentelmen sie nie drapie. Zgadza sie, Wiseman. Whitley Physicker moze sobie mowic, co mu sie podoba, ale ja wiem swoje. Byl tam przynajmniej jeden czlowiek, ktory mial bardzo wiele przeciwko Arthurowi.
Whitley Physicker mowil dalej. Nie mogl przeciez zauwazyc zaklopotanej miny szeryfa, poniewaz udawal, ze wszyscy bardzo kochaja Arthura Stuarta.
— Wiemy, ze Arthur Stuart zostal wychowany przez pare najstarszych osadnikow i najczcigodniejszych obywateli Hatrack River. Cale miasto lubi tego chlopca. Po prostu nie sadzimy, zeby edukacja szkolna przyniosla mu jakas korzysc.
— Przyniesie takie same korzysci, jak wszystkim innym chlopcom i dziewczetom.