gdzie podloga lezala niezbyt wysoko nad ziemia. Potem przybil do desek cienkie arkusze zelaza, aby chronic ja od ognia. Nastepnie ustawil na miejscu piecyk i przeciagnal rure do otworu, ktory wycial w dachu.
Arthurowi wreczyl tarnik i kazal zdzierac stary mech z wewnetrznych powierzchni scian. Schodzil bez trudu, ale dzieki temu chlopiec mial zajecie i nie widzial, ze Al naprawia pekniety piecyk tak, jak nie potrafilby zwyczajny czlowiek. Bedzie jak nowy, szczelny i caly.
— Glodny jestem — oswiadczyl Arthur Stuart.
— To biegnij do Gertie. Powiedz, ze jeszcze pracuje, i popros, zeby przyslala kolacje dla nas obu, bo mi pomagasz.
Arthur Stuart ruszyl co sil w nogach. Al wiedzial, ze przekaze wiadomosc slowo w slowo, w dodatku glosem Ala. Gertie zasmieje sie i da mu solidna kolacje w koszyku. Pewnie tak solidna, ze Arthur zatrzyma sie po drodze ze dwa albo trzy razy, aby odpoczac. Taka bedzie ciezka.
A przez caly ten czas Makepeace Smith nawet nosa nie pokazal.
Kiedy Arthur w koncu wrocil, Alvin na dachu konczyl prace przy kominie. Przy okazji poprawil kilka dachowek. Komin byl szczelny i ani kropla wody nie pocieknie do wnetrza. Dopilnowal tego. Arthur Stuart stal na dole, czekal i patrzyl. Nie pytal, czy sam moze zaczac jesc ani nawet jak dlugo Alvin bedzie jeszcze zajety. Nie byl dzieckiem, ktore skarzy sie albo narzeka. Wreszcie Al skonczyl, zsunal sie z dachu, zlapal za krawedz i zeskoczyl na ziemie.
— Zimne kurczaki sa najlepsze po pracy w taki goracy dzien — powiedzial Arthur Stuart glosem Gertie Smith, tyle ze po dziecinnemu piskliwym.
Alvin usmiechnal sie szeroko i otworzyl kosz.
Jedli jak marynarze, ktorzy przez polowe rejsu zyja na glodowych racjach. Niebawem obaj lezeli na plecach z pelnymi brzuchami. Odbijalo im sie co chwile. Obserwowali biale obloki, wedrujace po niebie niczym krowy po lace.
Slonce opadalo juz ku zachodowi. Pora skonczyc robote na dzisiaj. Jednak Alvinowi to sie nie podobalo.
— Lepiej wracaj do domu — powiedzial. — Moze jesli odniesiesz Gertie Smith ten pusty koszyk, i juz teraz wrocisz do domu, mama nie bedzie sie na ciebie gniewac.
— A co ty bedziesz robil?
— Musze oprawic okna i zawiesic je porzadnie.
— A ja mam jeszcze sciany do czyszczenia — oswiadczyl Arthur Stuart.
Alvin usmiechnal sie. Wolal jednak bez swiadkow zrobic przy oknach to, co sobie zaplanowal. Nie mial zamiaru zajmowac sie stolarka, zreszta nigdy jeszcze nikomu nie pozwolil patrzec, jak korzysta ze swojego talentu tak jawnie.
— Lepiej juz wracaj do domu.
Arthur westchnal.
— Bardzo mi pomogles, ale nie chce, zebys mial klopoty.
Ku zdziwieniu Alvina, chlopiec powtorzyl jego wlasnym glosem.
— Bardzo mi pomogles, ale nie chce, zebys mial klopoty.
— Mowie powaznie — rzekl Al.
Arthur przekrecil sie, wstal, podszedl i usiadl Alvinowi okrakiem na brzuchu. Czesto tak robil, chociaz w tej chwili nie byl to najlepszy pomysl, skoro w tym brzuchu tkwilo poltora kurczaka.
— Daj spokoj, Arthurze Stuarcie — jeknal Alvin.
— Nigdy nikomu nie powiedzialem o drozdzie — oznajmil chlopiec.
Dreszcz przeszyl Alvina. Dotad wierzyl, ze tamtego dnia, juz ponad trzy lata temu, chlopak byl zwyczajnie za maly, zeby pamietac, co sie wydarzylo. Chociaz powinien wiedziec, ze jesli Arthur o czyms nie mowi, to jeszcze nie znaczy, ze zapomnial. Arthur nigdy niczego nie zapominal, nawet pelznacej po lisciu gasienicy.
Jesli pamietal drozda, to na pewno pamietal ten dzien, kiedy zima nadeszla w niewlasciwym czasie, kiedy Al uzyl swego daru, zeby wykopac studnie i oczyscic kamien z ziemi, nie dotykajac go rekami. A skoro Arthur Stuart wiedzial o darze Ala, czy warto sie przed nim ukrywac?
— No dobrze. Pomozesz mi zawiesic okna. Alvin chcial jeszcze dodac: „tylko nikomu nie mow, co zobaczysz”. Ale przeciez Arthur Stuart juz to wiedzial. To byla jedna z tych rzeczy, ktore rozumial bez slow.
Skonczyli przed zmrokiem. Alvin golymi palcami ksztaltowal okienne ramy. To, co bylo drewnem przybitym do drewna, zamienial w okna, ktore mozna swobodnie przesuwac w gore i w dol. Po bokach zrobil male otworki i zastrugal kolki, zeby umocowac rame, gdyby ktos zechcial. Oczywiscie, nie strugal jak zwyczajni ludzie. Kazde pociagniecie noza scinalo doskonaly luk. Caly kolek byl gotow w szesciu ruchach.
Tymczasem Arthur Stuart oczyscil sciany, a potem razem zamietli podloge. Zamietli miotla, oczywiscie, jednak Alvin pomogl troche, zeby najmniejszy nawet wiorek, opilek zelaza, skrawek mchu i drobinka kurzu znalazly sie na zewnatrz. Jedyne, czego nie zrobili, to nie probowali pokryc pasa odkrytej ziemi posrodku izby, gdzie kiedys plynal strumien. Musieliby zrabac drzewo na deski. Zreszta Alvin byl juz troche przestraszony, widzac, jak szybko i jak wiele dokonal. A gdyby jeszcze dzis ktos sie tu zjawil i odkryl, ze wszystko to stalo sie w jedno popoludnie? Ludzie zaczeliby pytac. Zaczeliby sie domyslac.
— Nie mow nikomu, ze zrobilismy to w jeden dzien — poprosil Alvin.
Arthur Stuart usmiechnal sie tylko. Ostatnio wypadl mu przedni zab, wiec w jednym miejscu widac bylo spory kawalek rozowego dziasla. Rozowego jak dziasla bialego dziecka, pomyslal AIvin. A potem przyszedl mu do glowy zwariowany pomysl, ze Bog bierze wszystkich ludzi na swiecie, ktorzy kiedys umarli, obdziera ze skory i wiesza ciala jak swinskie tusze u rzeznika — tylko mieso i kosci wisza sobie za piety, bez wnetrznosci i glow, samo mieso. A potem Bog pyta takich jak ci z rady szkolnej w Hatrack River, zeby wskazali, ktory z tych ludzi jest czarny, ktory czerwony, a ktory bialy. A oni nie potrafia. I wtedy Bog mowi: „To dlaczego, do diabla, uwazaliscie, ze ten i ten nie moga chodzic do szkoly, a ten i ten moga?” Co Mu wtedy odpowiedza? Nic. A Bog powie: „Wy, ludzie, wszyscy macie pod skora takie samo surowe mieso. Ale szczerze mowiac, nie podoba mi sie wasz zapach. Wasze befsztyki rzuce psom”.
To byl smieszny pomysl i Alvin po prostu musial o nim opowiedziec Arthurowi Stuartowi. A Arthur Stuart smial sie rownie glosno jak Alvin. I kiedy juz sie nasmiali, Alvin przypomnial sobie, ze moze nikt nie mowil Arthurowi Stuartowi, jak to jego mama chciala go zapisac do szkoly, a rada szkolna odmowila.
— Wiesz, o co w tym wszystkim chodzi?
Arthur Stuart nie zrozumial pytania, a moze zrozumial je lepiej niz Alvin. W kazdym razie odpowiedzial:
— Mama chce, zeby tutaj, w zrodlanej szopie, pani nauczycielka pokazala mi, jak sie pisze i czyta.
— Zgadza sie.
Nie warto tlumaczyc chlopcu, jak to bylo ze szkola. Albo Arthur Stuart juz wie, co niektorzy Biali mysla o Czarnych, albo niedlugo sam to odkryje, bez pomocy Alvina.
— Jestesmy takim samym miesem — oswiadczyl Arthur Stuart. Mowil dziwnym glosem, jakiego Alvin jeszcze nie slyszal.
— Czyj to glos? — spytal.
— Boga, ma sie rozumiec — odparl Arthur.
— Dobra imitacja — pochwalil Alvin. Zartowal.
— Pewno — zgodzil sie Arthur Stuart. Wcale nie zartowal.
Tak sie zlozylo, ze jeszcze przez kilka dni nikt nie przyszedl do zrodlanej szopy. Dopiero w poniedzialek przywedrowal do kuzni Horacy. Zjawil sie wczesnym rankiem, zeby zastac Makepeace'a. Mistrz bywal zwykle o tej porze, ostentacyjnie „uczac” Alvina czegos, co Alvin i tak juz umial.
— Na majstersztyk zrobilem okretowa kotwice — mowil Makepeace. — Jasne, to bylo jeszcze w Newport, zanim ruszylem na zachod. Te statki, te wielorybnicze kutry, to cos zupelnie innego niz tutejsze domki i wozy. Tam potrzebowali solidnej roboty. Taki chlopak jak ty… Tutaj niezle sobie radzisz, bo ludziska nie znaja sie na kowalstwie, ale tam nigdy by ci sie nie udalo. Tam kowal musial byc mezczyzna.
Alvin przyzwyczail sie do takiego gadania. Splywalo po nim jak woda po gesi. Ale i tak z wdziecznoscia powital Horacego, ktorego przybycie zakonczylo przechwalki Makepeace'a.
Po normalnych „dzien dobry” i jak sie macie”, Horacy przeszedl do interesow.
— Wpadlem zapytac, kiedy znajdziecie czas, zeby zaczac robote w zrodlanej szopie.
Makepeace uniosl brew i zerknal na Alvina. Dopiero wtedy chlopak uswiadomil sobie, ze nawet nie