— To moja sprawa, Horacy, kiedy pracuje.

— Chcialem tylko powiedziec ludziom, zeby wiedzieli, kiedy zastana w kuzni mistrza, a kiedy ucznia.

— Bede tam caly dzien.

— Milo to slyszec — oswiadczyl Horacy. — No coz, Alvinie, popisales sie. Twoj mistrz dobrze cie wyszkolil, a tu byles staranniejszy niz kiedykolwiek. Zajrzyj dzis wieczorem po swoje cztery dolary.

— Tak, psze pana. Dziekuje, psze pana.

— Teraz pewnie musicie wracac do pracy — stwierdzil Horacy. — Czy do tego zamka sa tylko dwa klucze?

— Tak, psze pana — potwierdzil Alvin. — Naoliwilem je, zeby nie rdzewialy.

— Bede tego pilnowal. Dzieki za przypomnienie.

Horacy wymownie otworzyl przed nimi drzwi i odczekal, az wyjda na zewnatrz. Potem starannie zamknal je na zamek. Usmiechnal sie do Alvina.

— Moze i ja zamowie u ciebie zamek do swoich drzwi. — Potrzasnal glowa i rozesmial sie. — Nie, lepiej nie. Jestem oberzysta. Moja praca to wpuszczac ludzi do srodka, a nie trzymac ich na dworze. Ale sa inni w tym miescie, ktorym ten zamek bardzo sie spodoba.

— Mam nadzieje. Dziekuje.

Horacy jeszcze raz pokiwal glowa, po czym z powaga spojrzal na Makepeace'a, jakby chcial powiedziec: „Nie zapomnij o wszystkim, co dzisiaj obiecales”. I wreszcie ruszyl sciezka w strone zajazdu.

Alvin pomaszerowal w dol, do kuzni. Slyszal za soba kroki Makepeace'a, ale nie marzyl w tej chwili o rozmowie. Poki kowal milczal, Alvin byl zadowolony.

Trwalo to tylko do chwili, kiedy weszli do kuzni.

— Ten piecyk byl rozbity jak diabli — oswiadczyl Makepeace.

Tych slow Alvin sie nie spodziewal. I najbardziej sie ich obawial. Zadnego marudzenia o wolnym czasie, zadnych prob odwolania obietnicy podzialu dnia. Makepeace najlepiej zapamietal ten piecyk.

— Faktycznie, nie wygladal dobrze — przyznal Alvin.

— Nie do naprawy. Trzeba by odlewac na nowo. Gdybym nie wiedzial, ze to niemozliwe, sam bym to zrobil.

— Z poczatkuja tez tak myslalem. Ale przyjrzalem sie i… Umilkl na widok twarzy kowala. On wiedzial. Alvin nie mogl w to watpic. Mistrz wiedzial, co potrafi jego uczen. Alvina ogarnal lek; przeniknal go do szpiku kosci. Znow bylo tak, jak w Vigor Kosciele, kiedy bawil sie z rodzenstwem w chowanego. Najgorzej, kiedy zostawal ostatnim wciaz nie odnalezionym, kiedy czekal i czekal, az wreszcie slyszal kroki i czul dreszcze, jakby jego cialo samo chcialo sie ruszyc. Nie mogl wytrzymac, mial ochote wyskoczyc z krzykiem „Tu jestem! Tu jestem!”, a potem biec jak zajac nie do umowionego drzewa, ale gdziekolwiek, po prostu biec, az wszystkie miesnie odmowia posluszenstwa i upadnie na ziemie bez sil. To bylo szalenstwo i nie moglo prowadzic do niczego dobrego. Ale tak wlasnie sie czul, grajac z bracmi i siostrami, i tak sie czul teraz, na granicy odkrycia swego sekretu.

Ku zdumieniu Alvina, na twarzy mistrza pojawil sie usmiech.

— Wiec to dlatego — mruknal Makepeace. — To jest powod. Jestes pelen niespodzianek, Alvinie. Teraz to widze. Kiedy sie rodziles, twoj tato mowil, ze jestes siodmym synem siodmego syna. Z konmi sobie radziles, pewnie, wiedzialem o tym. I te studnie znalazles, wyczules ja niby przenikacz… Pewnie, to tez zauwazylem. Ale teraz… — Makepeace wyszczerzyl zeby. — Myslalem, ze z ciebie kowal, jaki sie jeszcze nie urodzil, a przez caly czas bawiles sie jak alchemik.

— Nie, psze pana — zaprotestowal Alvin.

— Nie zdradze twojej tajemnicy — zapewnil Makepeace. — Nikomu nie powiem.

Ale smial sie przy tym i Alvin wiedzial, ze chociaz nie powie wprost, bedzie napomykal, sugerowal, rzucal uwagi wszedzie — stad az do Hio. Jednak nie to najbardziej Alvina niepokoilo.

— Cala prace, jaka dla was wykonywalem, robilem uczciwie, wlasnymi rekami i wlasnym rozumem.

Makepeace przytaknal z madra mina, jakby odgadl ukryte znaczenie tych slow.

— Rozumiem — rzekl. — Twoj sekret jest bezpieczny. Ale domyslalem sie od poczatku. Wiedzialem, ze nie mozesz byc takim swietnym kowalem.

Makepeace Smith nie mial pojecia, ze w tej chwili otarl sie o smierc. Alvin nie mial duszy mordercy. Wszelkiej zadzy krwi — gdyby ja kiedys odczuwal — pozbylby sie po spedzeniu pewnego dnia na Osmiosciennym Kopcu, juz prawie siedem lat temu. Ale przez wszystkie lata swojego terminu nie uslyszal od tego czlowieka ani jednego slowa pochwaly. Nic, tylko skargi, jakim leniwym jest uczniem i jak kiepsko pracuje. I przez caly czas Makepeace klamal, przez caly czas wiedzial, ze to nieprawda. Dopiero gdy uznal, ze Alvin wykorzystuje w kuzni swoj dar, przyznal, ze jego uczen w istocie jest dobrym kowalem. Lepszym niz dobrym. Alvin sam to wiedzial, oczywiscie. Wiedzial, ze jest urodzonym kowalem. Ale nigdy tego nie uslyszal, a to bolalo go bardziej, niz przypuszczal. Czyjego mistrz nie zdawal sobie sprawy, jak wiele znaczy czasem slowo, jak wiele znaczyloby nawet pol godziny temu. Jedno zdanie, chocby „Niezle to zrobiles, chlopcze” albo „Masz dobra reke do takiej roboty”. Ale Makepeace nie potrafil powiedziec nic dobrego; musial klamac, ze Alvin do niczego sie nie nadaje. Az do teraz, kiedy uwierzyl, ze jego uczen nie zna sie jednak na kowalstwie.

Alvin mial ochote zlapac Makepeace'a za glowe i walnac nia o kowadlo, mocno, zeby wbic mu prawde przez czaszke az do mozgu. Nigdy nie uzylem przy pracy swojego daru Stworcy… Nigdy, odkad bylem dosc silny, zeby korzystac tylko z wlasnych muskulow i umiejetnosci…

Wiec nie usmiechaj sie drwiaco, jakbym byl oszustem, a nie prawdziwym kowalem. Zreszta, gdybym nawet uzywal swojego talentu, czy myslisz, ze to takie latwe? Myslisz, ze za to nie place?

Cala wscieklosc, cala pamiec dlugich lat niewolniczej pracy, lat gniewu na niesprawiedliwosc, lat tajemnic i ukrywania sie, rozpaczliwej tesknoty za wiedza, co robic z wlasnym zyciem, kiedy nie ma kogo zapytac… wszystko to rozgorzalo teraz w myslach Alvina mocniej niz ogien na palenisku. Teraz nie pragnal juz uciekac. Chcial zetrzec usmiech z twarzy Makepeace'a Smitha, zetrzec na zawsze na dziobie kowadla.

Mimo to potrafil jakos stac bez drgnienia, bez slowa, nieruchomy jak zwierze, ktore stara sie byc niewidoczne, byc gdzie indziej, niz jest naprawde. I w tym bezruchu slyszal wokol siebie zielona piesn. Pozwolil, by ogarnelo go zycie lasu, by wypelnilo jego serce i sprowadzilo spokoj. Zielona piesn nie byla tak glosna jak kiedys, dalej na zachodzie, w dzikich czasach, kiedy czerwony czlowiek wciaz spiewal w rytm muzyki puszczy. Byla cicha, czasem zagluszal ja halas zycia miasta czy monotonne glosy pol uprawnych. Jednak Alvin wciaz potrafil ja odnalezc, zatonac w niej i ukoic swoje serce.

Czy Makepeace Smith zdawal sobie sprawe, ze otarl sie o smierc? Poniewaz nie bylby zadnym przeciwnikiem dla Ala, mlodego i z ogniem slusznego gniewu w sercu. Domyslil sie tego czy nie, w kazdym razie usmiech znikl z jego twarzy. Z powaga kiwnal glowa.

— Dotrzymam wszystkiego, co ci obiecalem, kiedy Horacy tak mnie przycisnal. Wiem, ze pewnie ty go namowiles, ale jestem sprawiedliwy. Dlatego wybacze ci, jesli tylko bedziesz sie przykladal do pracy dla mnie, poki nie wygasnie kontrakt.

Oskarzenie, ze spiskowal z Horacym, powinno rozgniewac Alvina jeszcze bardziej. Ale teraz objela go zielona piesn i tylko cialem przebywal w kuzni. Wprowadzil sie w trans, poznany w czasie, kiedy biegl z Czerwonymi Ta-Kumsawa. Zapominal wtedy, kim jest i gdzie, a cialo stawalo sie obcym stworzeniem przemierzajacym las.

Makepeace na prozno czekal na odpowiedz. W koncu tylko pokiwal glowa i odwrocil sie.

— Mam interesy w miescie — oznajmil. — Pilnuj kuzni. Zatrzymal sie jeszcze w bramie.

— A skoro juz o tym mowa, mozesz przy okazji naprawic te popekane piecyki w szopie.

I odszedl.

Alvin stal tam bardzo dlugo. Nie wiedzial nawet, ze ma cialo, ktorym moze poruszac. Swiecil juz ksiezyc, kiedy oprzytomnial i zrobil pierwszy krok. W sercu mial spokoj; nie pozostala ani odrobina gniewu. Gdyby sie nad tym zastanowil, wiedzialby, ze gniew powroci, ze nie zostal uleczony, lecz tylko przycichl. Ale w tej chwili to wystarczalo. Kontrakt dopelni sie wiosna, a wtedy odejdzie stad, nareszcie wolny.

I jeszcze jedno. Nie przyszlo mu nawet do glowy, zeby spelnic polecenie Makepeace'a Smitha i naprawic te wszystkie piece. A Makepeace Smith nigdy juz o tym nie wspominal. Dar Alvina nie byl ujety w kontrakcie. W glebi duszy kowal musial zdawac sobie sprawe, ze nie ma prawa mowic mlodemu Alowi, co powinien robic, kiedy Stwarza.

Kilka dni pozniej Alvin wraz z grupa mezczyzn pomagal klasc nowa podloge w zrodlanej szopie. Horacy wzial go na strone i zapytal, dlaczego nie przyszedl po swoje cztery dolary.

Вы читаете Uczen Alvin
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату